Politolog: Izrael musi odpowiedzieć Hezbollahowi, ale nie przekroczy czerwonej linii

2024-07-30 17:58 aktualizacja: 2024-07-31, 08:38
Atak Hezbollahu na Wzgórzach Golan. Fot. PAP/EPA/ATEF SAFADI
Atak Hezbollahu na Wzgórzach Golan. Fot. PAP/EPA/ATEF SAFADI
Na Bliskim Wschodzie nie należy szukać łagodności wobec potencjonalnego sprawcy ataku, dlatego możemy spodziewać się odpowiedzi Izraela na atak Hezbollahu na Wzgórzach Golan – stwierdził w rozmowie z PAP politolog dr hab. Marcin Szydzisz z Uniwersytetu Wrocławskiego. Dodał, że żadnej ze stron nie zależy na konflikcie.

W rozmowie z PAP, przytoczył nieoficjalne informacje pochodzące z izraelskiego rządu, że odpowiedź będzie silna, ale nie przekroczy czerwonej linii. "Takie działanie udało się z Iranem – i Tel Awiw i w Teheran ogłosiły spektakularny sukces, więc dlaczego ma się to nie udać z Hezbollahem" – oznajmił Szydzisz, wykładowca Instytutu Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa, Wydziału Nauk Społecznych wrocławskiej uczelni.

W jego opinii, jest to bardzo prawdopodobny scenariusz, gdyż jak podkreślił, żadnej ze stron nie zależy na konflikcie na pograniczu izraelsko-libańskim.

"Premier Netanjahu zdaje sobie sprawę, że kolejny konflikt jest dla Izraela niepotrzebny, gdyż wciąż trwają starcia w Strefie Gazy i występują wewnętrzne problemy, a to wszystko odbija się na gospodarce państwa. Kolejny konflikt mógłby też potencjalnie budzić niezadowolenie społeczne" – wymienił ekspert.

Dodał, że Netanjahu doskonale wie, że konflikt z Hezbollahem nie byłby dla Izraela zwycięski. "Izrael ma przewagę i ma możliwości pełnoskalowego ataku przy użyciu wojsk lądowych, dronów, zintensyfikowanego ataku rakietowego. Ale to paradoksalnie mogłoby wzmocnić Hezbollah, przede wszystkim w wymiarze politycznym. Przez samych Libańczyków i mieszkańców arabskich krajów ościennych bojówki Hezbollahu byłby przedstawiane jako ci, którzy się bronią i realizują interesy Arabów. Polityczny wymiar tego konfliktu dla Izraela byłby niekorzystny" – ocenił rozmówca.

"Jednocześnie Netanjahu ma świadomość, że taki konflikt mógłby mu przynieść wzrost poparcia izraelskiej opinii publicznej. Pozycjonuje się on jako bardzo twardy gracz na bliskowschodniej scenie politycznej, choć jego notowania są bardzo słabe. Po pierwsze dramatyczne wydarzenia z 7 października pokazały jego nieudolność jako lidera politycznego. Zaprezentowanie teraz swojej siły, może wzmocnić jego pozycję. Po drugie wywierana jest na niego presja ze strony liderów skrajnej prawicy: ministra bezpieczeństwa Itamara Ben Gwira oraz ministra finansów Bezalela Smotricza, którzy prą do konfrontacji. Cześć Izraelczyków też chce takiego rozwiązania. Nawet Beni Ganc, największy oponent premiera, który z reguły stoi na stanowisku, że Izrael powinien wstrzymać działania, które niepokoją najbliższego sojusznika czyli USA, mówi, że Liban +powinien być rozdarty+ przez atak Izraelczyków" – wyjaśnił ekspert.

Według Szydzisza także Hezbollahowi nie zależy na konflikcie, gdyż konsekwencje w wymiarze militarnym będą dla niego niszczące. Jak zaznaczył, jednocześnie może to oznaczać polityczne wzmocnienie. "Hezbollahowi, który jest szyicką bojówką, nie wiadomo czy udałoby się przekonać sunnicki, arabski świat, że to on jest obrońcą islamu" – dodał.

"Irańczycy też obawiają się eskalacji konfliktu bo ostatecznie mogą dostać odłamkiem tych wydarzeń. Mogą być przedstawiani jako inspiratorzy zdarzenia, a w konsekwencji mogą spodziewać się działań antyirańskich ze strony Izraelczyków i ich sojuszników czyli Amerykanów" – wyjaśnił politolog.

Zdaniem Szydzisza także Amerykanie i Francuzi, ze względu na dalekosiężne interesy, nie są zainteresowani natężeniem działań zbrojnych. Dodał, że przy eskalacji konfliktu Unia Europejska może obawiać się napływu syryjskich uchodźców z Libanu m.in. na Cypr.

"Prezydent Turcji Erdogan może mówić, że zaatakuje Izrael, ale jest to komunikat wewnętrzny, adresowany do uszu niewyrobionych politycznie Turków. Turcy są jednym z najbardziej antyizraelskich społeczeństw w regionie, ale to nie oznacza, że podejmą jakiekolwiek działania" - podkreślił. Jak wyliczył, konflikt na pograniczu Izraela i Libanu także nie jest na rękę innym państwom arabskim w regionie, w tym Jordanii, Arabii Saudyjskiej czy ZEA.

Szydzisz stwierdził, że także Libanowi nie zależy na konflikcie. "Liban jest przez niektórych uważny za państwo upadłe, które nie ma prezydenta. Ofiarami tego konfliktu zawsze będą Libańczycy. Oni nic na tym nie zyskują, tylko i wyłącznie stracą" – oznajmił.

"Przedstawiony scenariusz to jedno, a dynamika wydarzeń to drugie. To jest region, gdzie wystarczy rzucić zapałkę a może wszystko wybuchnąć" – dodał.

W sobotę w wyniku ataku rakietowego na miasto Madżdal Szams, położone na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan, zginęło 12 druzyjskich dzieci i nastolatków. Władze izraelskie obwiniają o ostrzał wspierany przez Iran Hezbollah, który kontroluje południowy Liban i regularnie atakuje stamtąd północ Izraela. Hezbollah odrzuca odpowiedzialność za tę operację. Przedstawiciele izraelskiego rządu i wojska zapowiedzieli odwet na Hezbollahu, podkreślając, że reakcja będzie mocniejsza niż poprzednie. Jednocześnie celem Izraela nie jest wywołanie otwartej wojny w regionie - przekazali urzędnicy, cytowani w poniedziałek przez agencję Reutera.(PAP)

ep/