Politolog: kampania banerowo-plakatowa nie jest dobra dla demokracji

2024-04-05 12:51 aktualizacja: 2024-04-05, 17:58
Plakat wyborczy Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Plakat wyborczy Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Kampania banerowo-plakatowa jest niedobra dla demokracji, bo nie zapewnia równych warunków dla wszystkich podmiotów - uważa dr Wojciech Peszyński, politolog z UMK w Toruniu. Dodał, że w mieście widać "ewidentne przekroczenie limitów finansowych".

Dr Peszyński zaproponował w rozmowie z PAP model skandynawski, który w jego ocenie ograniczałby "jarmarczność kampanii".

W ostatnich tygodniach przed wyborami samorządowymi w Toruniu pojawiły się tysiące różnej wielkości podobizn kandydatów na urząd prezydenta, do Rady Miasta czy sejmiku województwa. Banery, plakaty, bilbordy, przyczepki, oklejone samochody, wielkie rozwieszone flagi - tym wszystkim ozdobiono wszelkie skwery, place, słupy latarni czy ekrany akustyczne przy drogach. Materiały wyborcze rozwieszano na płotach, bramach, słupach od trakcji tramwajowej, drzewach, słupach ogłoszeniowych - wszędzie, gdzie tylko się dało. PAP zapytała eksperta o skuteczność tego rodzaju działań przedwyborczych.

"Gdyby kampania zewnętrzna, plakatowo-banerowa nie działała, to tyle pieniędzy by w nią nie pompowano" - powiedział dr Peszyński. W jego ocenie sprawdziło się to wielu kandydatom w 2014 i 2018, więc sięgnęli po dobrze im znane i skuteczne narzędzie.

"To samonapędzający się mechanizm. Jeżeli jeden kandydat wyjdzie i postawi swoje nośniki na całym rondzie, to drugi też chce. To oczywiście bardzo niedobre dla demokracji, bo powinno się zapewniać w miarę równe warunki wszystkim podmiotom, a w Toruniu obserwujemy ewidentne przekroczenie limitów" - ocenił politolog z UMK.

Dr Peszyński zwrócił uwagę, że komisje wyborcze nie mają jak tego egzekwować. "Pracuje w delegaturach na szczeblach lokalnym i regionalnym kilku pracowników, którzy zajmują się czymś innym. Przy sprawozdaniu liczy się dla nich papier, a wszystko musi być 'na wiarę', że wielki megabord kosztował 15 zł za miesiąc" - analizował dr Peszyński.

Wskazał, że oczywiście część komitetów zgłasza te przekroczenia właściwym organom, ale już po wyborach, gdy analizowane są sprawozdania finansowe komitetów, wszystko to jest "trudno sprawdzalne".

Ekspert uważa, że powinno się zmierzać do rozwiązań skandynawskich, czyli wprowadzenia w miastach jasno określonych przestrzeni dla komitetów. "Jest na przykład osiem komitetów, miasto wyciąga stelaże i każdy komitet ma jedno miejsce. Wtedy miasta nie wyglądają jak jarmarki" - mówił dr Peszyński.

Dodał, że oczywiście można na tę sytuację w Toruniu "utyskiwać", ale w okresie świąt był we Włocławku - znacznie mniejszej miejscowości - i jego zdaniem tam sytuacja z "zaklejeniem miasta plakatami" jest jeszcze gorsza.

"To dużo biedniejsze miasto, a na wieżowcach wiszą ogromne bilbordy głównych kandydatów. Konieczne byłoby wprowadzenia różnego rodzaju ograniczeń, przenoszenie kampanii do sieci" - powiedział dr Peszyński.

Zdaniem politologa na kampanii zewnętrznej "skorzystają jedynie pieski w schroniskach", bo kandydaci po wyborach właśnie tam zawiozą swoje banery.

"Rezygnując z takiej - wielomilionowej kampanii - pieskom można na co dzień zapewnić lepsze warunki, a i wiele innych potrzeb w mieście można za takie sumy zrealizować. Wszystko to można zrobić estetycznie, taniej, bardziej programowo" - powiedział ekspert od marketingu politycznego i kampanii wyborczych.

W ocenie dr Peszyńskiego na taki stan rzeczy wpływa wiele różnych czynników. "Nasza demokracja pozytywnie kształtuje się w znaczeniu ilościowym. Z wyborów na wybory jest większa frekwencja, wiele osób kandyduje. W znaczeniu jakościowym jeszcze niekoniecznie jest lepiej" - stwierdził.

"Cały czas dominują emocje. Nie ma zastanawiania się nad ważnymi rzeczami. Nie zaprzątamy sobie głowy mechanizmami funkcjonowania instytucji. Takie postawy dominują w polskim społeczeństwie" - powiedział dr Peszyński.

Pytany o kampanię od domu do domu, od drzwi do drzwi, także stwierdził, że ona działa, ale trzeba mieć "na nią czas" i środki "na trzy pary trampek, aby obejść cały okręg do rady miasta".

"Konieczne jest także wyczucie, bo jak wchodzi się o godzinie 16. do jakiegoś bloku, a pan Edward przyszedł zmęczony z pracy, chciałby zjeść obiad i wypić piwo, to nie czeka on w tym momencie na kandydata z ulotkami. Są jednak przecież targowiska, tereny przed marketami. Przecież taka kampania trwa i jest stosowana. Można zamienić wtedy słowo, zachęcić, coś wytłumaczyć. W Wielkiej Brytanii na przykład sprawy outdooru, reklam telewizyjnych są od dawna zakazane i do kampanii bezpośredniej sprowadza się komunikacja. Tylko, że tam są jednomandatowe okręgi, które mają tyle samo zalet, co wad" - wskazał.

Pytany o prognozy wyborcze ocenił, że w Toruniu może dojść przy ośmiu kandydatach na prezydenta do drugiej tury wyborów, ale nie jest to oczywiste w jego ocenie. Zdaniem eksperta komitety społeczne, których jest kilka, nieco "sabotują" same siebie, bo próg rzeczywisty w zakresie zdobycia mandatów przy 9 komitetach do rady miasta będzie jego zdaniem nie na poziomie 5, a ok. 10 procent. (PAP)

autor: Tomasz Więcławski

kno/