Prof. Piotr Pruszczyk jest angiologiem, internistą, hipertensjologiem, kardiologiem, prorektorem ds. nauki i transferu technologii WUM. Kieruje także Kliniką Chorób Wewnętrznych i Kardiologii z Centrum Diagnostyki i Leczenia Żylnej Choroby Zakrzepowo-Zatorowej.
PAP: W medycynie powoli następuje proces feminizacji jak kiedyś w szkolnictwie. Nie tylko przybywa kobiet w zawodzie, ale coraz więcej z nich chce wykonywać uznawane dotychczas za "męski" specjalizacje, np. kardiochirurgię, ortopedię, transplantologię.
Prof. Piotr Pruszczyk: Feminizacja medycyny zaczyna się na etapie rekrutacji - zwykle to kobiety są lepiej przygotowane do egzaminów, więcej mamy studentek niż studentów. To, co powinno nas zastanawiać i wymaga działania, to zjawisko "szklanego sufitu", które niestety nadal funkcjonuje w niektórych miejscach pracy, gdzie obawy przed np. przerwą związaną z macierzyństwem sprawiają, że w momencie zatrudniania "panowie mają lepiej". Tymczasem moje wieloletnie doświadczenia pokazują, że w dobrze funkcjonującym zespole równie dobrze odnajdują się i kobiety, i mężczyźni. Mamy wiele wybitnych lekarek, naukowczyń i lekarzy naukowców. A przerwa na macierzyństwo trwa bardzo krótko w porównaniu do czasu całej aktywności zawodowej. Medycyna jest bardzo specyficzną dziedziną, gdzie niezbędna jest stale pogłębiana wiedza, umiejętność podejmowania szybkich decyzji, empatia, duża odporność na stres, umiejętność pracy w zespole, ale także krytycyzm, w tym umiejętność dostrzeganie własnej niedoskonałości. W tym kobiety bywają często lepsze.
PAP: A czy siła fizyczna, która pozwala chociażby przez wiele godzin stać przy stole operacyjnym, nie jest istotna?
P.P.: Faktycznie, w kardiochirurgii czy ortopedii w grę wchodzi ciężka wielogodzinna praca fizyczna, ale obecnie we wszystkich specjalnościach zabiegowych lekarze mają do dyspozycji różne techniczne udogodnienia, rozwija się robotyka, które zmniejszają fizyczny aspekt pracy. Dzisiaj już się nie pracuje ciężkim młotem czy piłą. Poza tym panie dbają o siebie, trenują, są równie wytrzymałe jak mężczyźni. Tak więc liczy się nie tyle sama tężyzna fizyczna, ile zdolność do działania pod presją czasu, umiejętność podejmowania błyskawicznych decyzji, a to już jest kwestia osobnicza, a nie płci. Oczywiście stanie przy stole operacyjnym przez kilka godzin wymaga kondycji, ale przecież stoją przy nim także choćby pielęgniarki i dają sobie świetnie radę. Z pewnością to nie płeć stanowić powinna kryterium rekrutacji i nie ona decyduje o sukcesie i satysfakcji z wykonywanej pracy.
PAP: Może są jakieś aspekty, w których kobiety w medycynie przewyższają mężczyzn?
P.P.: Na pewno pod względem dokładności, uporządkowania w sytuacjach, gdzie jest konieczna większa precyzja oraz wytrwałość, kobiety są lepsze. Kobiety są świetnie zorganizowane, bardzo praktyczne, radzą sobie z tymi wyzwaniami, potrafią łączyć pracę z życiem rodzinnym, za co mam do nich wielki szacunek, ale nie zapominajmy, że życie rodzinne jest bardzo ważną częścią życia każdego człowieka. Więc nie dyskryminujmy w tym aspekcie też mężczyzn. Podzielę się jeszcze inną obserwacją: lekarki, osoby świadome swojej wartości i niezależne, wybierają często na partnerów mężczyzn, którzy potrafią zaakceptować, że ich żony to kobiety, które w pracy podejmują decyzje dotyczące wręcz życia czy śmierci, przewodzą bitwom o życie przy stole operacyjnym. Tworzą wspierające się, partnerskie związki. A pytanie, kto w domu pierze, a kto gotuje, ma inną wagę niż 50 lat temu. Czasem ten, kto ma czas, a czasem ten, kto bardziej lubi. Stereotypy są w moim odczuciu szkodliwe zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn.
PAP: Jest pan w stanie podać procentowy udział kobiet na stanowiskach kierowniczych na waszej uczelni?
P.P.: W ogóle jest coraz wyższy odsetek kobiet zarówno wśród studentów, rezydentów czy lekarzy, jak i wśród osób zajmujących kierownicze stanowiska. Niedawno zrobiliśmy zestawienie analizujące udział obu płci wśród kadry kierowniczej na poziomie władz dziekańskich. Wynika z niego, że we władzach dziekańskich ten stosunek ma się jak 53 proc. do 47 proc. na rzecz kobiet, ale wśród kierowników klinik czy zakładów ta proporcja się zmienia na korzyść mężczyzn.
PAP: Czy większa reprezentacja kobiet w medycynie sprawiła, że coś się w niej zmieniło w relacjach lekarz - lekarz, lekarz - pacjent?
P.P.: Na pewno tak. Bardziej zrównoważona reprezentacja w obrębie zespołów rzutuje na ich sposób funkcjonowania, na pewno łagodzi obyczaje. Nie chcę przez to powiedzieć, że w składającym się z samych przedstawicieli płci brzydkiej zespole jest atmosfera niczym w męskiej szatni, ale nie jestem zwolennikiem zespołów jednopłciowych. Kolejna rzecz to ta, że kobiety mają większą dozę empatii, również wobec pacjentów.
PAP: Czy mówiąc o łagodzeniu obyczajów, ma pan na myśli to, że jest mniej przekleństw przy stole operacyjnym?
P.P.: Sam nie jestem zabiegowcem, ale wiem, że w mieszanych zespołach używa się mniej mocnych słów.
PAP: Chirurdzy często radzą sobie ze stresem w ten sposób, że zalewają go alkoholem. Jak wyciszają stres lekarki?
P.P.: Truizmem jest przypomnienie, że lekarze to też ludzie - ze swoją wrażliwością, codziennymi kłopotami, ogromnie obciążeni, czasem trochę wbrew sobie, bo deficyt kadr sprawia, że godzin pracy w miesiącu jest bardzo wiele, a stres się kumuluje. Niewątpliwie odreagowanie stresu związanego z zawodem jest czymś bardzo ważnym, a jednocześnie bardzo trudnym. Z doświadczenia wiem, że młodzi lekarze i lekarki są nań bardziej podatni, gorzej też sobie z nim radzą niż ich rówieśnicy dekadę czy kilka dekad temu. Ale wtedy w pierwszych latach pracowało się mniej, łatwiej chyba było "zmetabolizować" to, co wydarzyło się w pracy. Myślę, że wynika to z pośpiechu, presji czasu, dziś wszystko dzieje się szybciej: szybciej diagnozujemy, szybciej leczymy, w ciągu godziny dzieje się o wiele więcej niż kiedyś. Stres towarzyszy nam każdego dnia, w każdej minucie, a że ludzie są różni, to na różne sposoby sobie z nim radzą.
Jest taki branżowy suchar: spotyka się dwóch lekarzy, jeden pyta drugiego: "jak się pan czuje", a ten odpowiada: "dziękuję, tabletki działają". I tak - lekarze także wymagają czasem wsparcia farmakologicznego. I tak - niektórzy sięgają także po alkohol. Myślę, że nie ma tu znaczącej różnicy między płciami, nie jesteśmy stowarzyszeniem abstynentów. Ale ucieczka w tę stronę to ślepa uliczka, fatalne rozwiązanie, jeśli spożywanie procentów ma służyć walce z przewlekłym stresem, jednak ludzie muszą w jakiś sposób odreagowywać. Na Zachodzie w wielu miejscach są specjalni - nazwijmy ich - "kołczowie", którzy wspierają osoby zmuszone do podejmowania trudnych emocjonalnie decyzji, pomagają im je przepracować.
Proszę także wziąć pod uwagę, że lekarze to ludzie świadomi tego, co się z nimi dzieje, dlatego sporo medyków uprawia sport czy też angażuje się w przeróżne hobby, co pomaga im przewietrzyć umysł. Poza tym na WUM mamy poradnię psychologiczną, z której mogą korzystać studenci i kadra medyczna.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
mir/ jann/ wus/kgr/