Robert Janowski: ciągnie mnie do ludzi [WYWIAD]

2024-08-31 12:37 aktualizacja: 2024-09-01, 10:08
Robert Janowski Fot. PAP/Rafał Guz
Robert Janowski Fot. PAP/Rafał Guz
W każdym moim działaniu najważniejsi są ludzie, relacje, emocje. (…) W tym programie, poza kamerami, wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy, zawiązało się mnóstwo przyjaźni, takich na całe życie, nawet mamy małżeństwa. Tak więc z tych powodów, decyzja, czy wracać, była dla mnie łatwiejsza – przyznaje w rozmowie z PAP Life Robert Janowski, który po sześcioletniej przerwie ponownie poprowadzi kultowy teleturniej „Jaka to melodia?”.

PAP Life: Szybko pan podejmuje decyzje?

Robert Janowski: Szybko i łatwo, szczególnie te strategiczne, trudne. Kiedy musiałem zdecydować, czy rzucić weterynarię, pójść na przesłuchania do „Metra” i wejść w coś, co nie wiadomo, czym tak naprawdę jest i jak się skończy, to nie miałem z tym żadnego problemu. Pamiętam też taki moment, kiedy rozwijałem swoją karierę po „Metrze”, grałem fajne role dramatyczne w Teatrze Dramatycznym, Rozmaitościach czy Rampie i pojawiła się propozycja, żeby poprowadzić „Jaka to melodia?”. W pierwszej chwili zareagowałem: „No nie, jakiś quiz?”, ale zaraz pojawiła się myśl: „A właściwie, dlaczego nie?” i podjąłem decyzję w ciągu jednego dnia, właściwie jednej godziny. Nie mam z tym problemów.

PAP Life: Wróćmy na moment do „Metra”. Ten musical wywołał ogromne zamieszanie. To było jakieś szaleństwo, uwielbienie fanów. A pan, obok Edyty Górniak i Kasi Groniec był gwiazdą „Metra”. Podobno dostał pan poważną propozycję, żeby występować na Broadwayu?

R.J.: Od czasów „Metra” minęło sporo czasu, ale sam jestem zaskoczony, ile osób to pamięta. Przez ostatnie pięć lat, kiedy nie prowadziłem przy „Jaka to melodia?”, często spotykałem ludzi, którzy pytali: „Panie Robercie, kiedy pan wróci?”. Ale wielu z nich, może nawet większość mówiła też: „Pamiętam pana z „Metra”, więc to się chyba będzie ciągnęło za mną do końca życia. Ale to jest piękne, że dla tylu osób „Metro” było w jakimś sensie pokoleniowym doświadczeniem. Kiedy pojechaliśmy do Nowego Jorku, żeby grać na Broadwayu, kilkanaście osób z naszego składu zostało w Stanach trochę dłużej. Szukali swojej szansy na tamtym rynku. Bo jak na Broadwayu grasz główne role, to traktują cię jak superstar i natychmiast pojawiają się różni menadżerowie i agenci. Do mnie zgłosił się agent, który - przepraszam za wyrażenie - miał w swojej stajni między innymi Roberta De Niro. Kiedy teraz to mówię, to wiem, że brzmi to jak żart. Dostałem od niego propozycję, żebym został i zagrał główną rolę w musicalu „Hair” na Broadwayu. Dodam tylko, że uwielbiam ten musical. Ale grzecznie podziękowałem i odmówiłem. Był w lekkim szoku: „To jest Ameryka, dostajesz propozycję głównej roli na Broadwayu i mówisz 'nie'. Powiedz mi, dlaczego”. „Proszę pana, właśnie syn mi się urodził, wracam do domu”. Ale Niczego nie żałuję. Widocznie tak miało być. Jestem wdzięczny za wszystko, co się w moim życiu wydarzyło.

PAP Life: Kiedy w mediach pojawiła się informacja, że wraca pan do „Jaka to melodia?”, w swoich mediach społecznościowych napisał pan: „Wracam do domu”. Ta decyzja też była prosta?

R.J.: Absolutnie tak. Dostałem telefon z prośbą o rozmowę, w czasie której padło krótkie pytanie: „Czy chcę wrócić?” I moja odpowiedzieć była natychmiastowa, że z przyjemnością. Różnie to można nazwać: powrót do domu, na stare śmieci. To jest trochę nostalgiczne, kiedy wraca się do czegoś, co się robiło przez lata, bo przecież prowadziłem ten program przez 21 lat.

PAP Life: Dla wielu osób Robert Janowski i „Jaka to melodia?” to jedno.

R.J: Mimo sześciu lat przerwy, czuję się z tym programem nierozerwalnie związany. Wiadomo, że nie byłem jedyną osobą, która w tamtych czasach zrezygnowała z pracy w telewizji. Zrobiłem to świadomie, światopoglądowo i ta decyzja też była prosta. Po odejściu z programu wróciłem do teatru, zrobiłem kilka premier, grałem dużo koncertów, wydawałem płyty. Poukładałem swoje życie zawodowe. Teraz doszła „Jaka to melodia?”, ale wiem, że wszystko da się pogodzić.

PAP Life: Czuje pan lekki stres przed premierowym odcinkiem?

R.J: Nie mam takich obaw, nagrałem już na cały nadchodzący miesiąc programy i zrobiłem to bardzo uczciwie w stosunku do siebie i w stosunku do każdego, kto będzie go oglądał. Cieszę się, że wróciła Agnieszka Żmijewska, reżyserka programu, z którą pracowałem przez ostatnie trzy lata przed przerwą. Bardzo mi na tym zależało, bo to jest inna jakość realizacji piosenek. Nie stajemy przed kamerą, żeby po prostu zaśpiewać, są to raczej klipy do wykonywanych utworów. Całą produkcja telewizyjna jest też bardzo OK. Dziękuję im, że przyjęli mnie do siebie przyjaźnie.

PAP Life: Na czym polega fenomen tego programu?

R.J.: W każdym moim działaniu najważniejsi są ludzie, relacje między nimi, emocje. Uwielbiam z nimi rozmawiać, słuchać, dowiadywać się czegoś nowego. Wydaje mi się, że przez te 21 lat mojej obecności w „Jaka to melodia?” ten program był czymś więcej niż zwykłem teleturniejem. On naprawdę zmienił życie wielu uczestnikom. Zaczynali w siebie wierzyć, zmieniali swoje cele życiowe; pieniądze, które wygrali, wydawali na własną edukację; stawali się popularni w swoich społecznościach, cenieni. Ktoś został sołtysem, ktoś inny wydał książkę. W tym programie, poza kamerami, wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy, zawiązało się mnóstwo przyjaźni, takich na całe życie, nawet mamy małżeństwa. Tak więc z tych powodów, decyzja, czy wracać, była dla mnie łatwiejsza.

PAP Life: Zastanawiam się, jak ktoś jest w stanie odgadnąć tytuł piosenki po jednej nutce.

R.J.: Tak samo byłem zaskoczony i zdziwiony. Do dzisiaj nie wiem, jak to się dzieje. Mam różne swoje zajęcia i chociaż od zawsze obcuję z muzyką, to przecież nie będę słuchał przez kilka godzin dziennie piosenek i uczył się ich na pamięć. Ale okazuje się, że są ludzie, którzy miesiącami, nawet latami przygotowują się do programu, przesłuchując w nieskończoność piosenki, oglądając wcześniejsze programy. Przez lata zrobił się niepisany wyścig między uczestnikami, kto będzie najszybszy lub kto pobije tego najszybszego. Ale to była zdrowa konkurencja, wszyscy się bardzo lubiliśmy.

PAP Life: Jakiej muzyki słucha pan prywatnie?

R.J.: Prawie niczego, bo chyba mam za dużo dźwięków wokół. Jeżdżę samochodem w ciszy, a kiedy jestem w domu, to przeważnie słucham tego, co muszę, co jest związane z moją pracą albo koncertami. Na słuchaweczkach, po cichutku, żeby nikomu nie przeszkadzać. Ostatnio chyba najbardziej interesuje mnie w muzyce okres międzywojenny, polskie evergreeny. Nawet nagrałem takie dwie płyty, odświeżając polskich fantastycznych autorów jak Szpilman, Petersburski i Wars, Jurandot. Uważam, że gdyby ci twórcy urodzili się w Ameryce, to Rod Steward śpiewałby również polskie piosenki. Zmienił mi się gust muzyczny. Kiedyś uwielbiałem Led Zeppelin czy Deep Purple, ale jestem już starszy, buntu jest we mnie dużo mniej.

PAP Life: W młodości był pan buntownikiem. Razem z Jonaszem Koftą zrobiliście rock-musical „Kompot” o narkomanach.

R.G.: Wydawało mi się, że jestem takim Jimem Morrisonem, miałem swój zespół, który nazywał się Sekcja Zwłok, nosiłem długie włosy. Jonasza Koftę poznałem przez przypadek i to było cudowna przygoda, razem pracowaliśmy twórczo. Napisałem muzykę do „Kompotu”, a Jonasz Kofta - teksty wszystkich piosenek. Graliśmy ten musical w Fabryce Norblina. Krótko, chyba przez trzy tygodnie, chociaż przychodziły tłumy, ale władzy się nie spodobało, że o narkomanach.

PAP Life: Jak trafił pan do „Jaka to melodia”?

R.J.: Jak wszystko w moim życiu, to był przypadek. Moja piosenka, „Mury Jerycha”, pochodząca zresztą z „Kompotu” przez osiem miesięcy była na pierwszym miejscu w plebiscycie Muzyczna Jedynka. Dostawałam zaproszenia z różnych programów telewizyjnych i któregoś dnia na korytarzu na Woronicza zaczepiła mnie koleżanka: „Słuchaj, tutaj nagrywa się jakiś quiz muzyczny, ty trochę śpiewasz, pójdź, zobacz”. Poszedłem, sprawdziłem, ale nie spodobało mi się. Miałem mówić cudze teksty, to było bardzo sztuczne - nie lubię tego. Przez jakiś czas szukali kogoś innego, ale w końcu wrócili do mnie, bo jednak to, że śpiewam, było atutem. Przyjąłem propozycję i postanowiłem, że będę ten program prowadził najlepiej jak potrafię. Po prostu będę sobą, nikt mi nie będzie pisał tekstów.

PAP Life: Ostatnio został pan też trenerem w „The Voice Senior”.

R.J.: Kocham ten program, tych dojrzałych ludzi, którzy zgłosili się, by spełnić swoje marzenia. Pewnie kiedyś myśleli o scenie, pragnęli występować, ale z różnych powodów nie wyszło, bo rodzina, dzieci, zobowiązania... Teraz mogą przyjść, wystąpić, pokazać jacy są wspaniali - bo są. Pięknie się na nich patrzy, trochę nawet zazdrości odwagi. Chciałbym, żeby młodzi ludzie obowiązkowo oglądali ten program i zobaczyli, jaki można mieć wspaniały, czysty i szczery stosunek do sztuki, do samego siebie.

PAP Life: Pan spełnił swoje marzenia. Ale to wcale nie było takie oczywiste, bo najpierw poszedł pan na weterynarię. Dlaczego?

R.J.: Moja mama pracowała w kulturze, dobrze znała ten świat i wiedziała, jak ciężko się w nim przebić, zarobić na życie. Kiedy powiedziałem jej, że chcę zdawać do szkoły aktorskiej, zareagowała: „Co to za zawód artysta, pójdziesz synu na weterynarię”. No i poszedłem… Ale i tak zrobiłem swoje. Człowiek samego siebie nie oszuka.

PAP Life: Pamięta pan coś jeszcze z tej weterynarii?

R.J.: Wbrew pozorom całkiem sporo. Czasem znajomi, którzy mają zwierzęta, proszą mnie o radę i okazuję się, że całkiem skutecznie mogę pomóc. Byłem niezłym studentem, choć to moje studiowanie trwało aż osiem lat.

PAP Life: Jest pan weterynarzem z wykształcenia, prowadzi pan programy telewizyjne, audycje radiowe, komponuje, śpiewa, występuje na scenie. Wszystkiego jest pan ciekaw?

R.J.: Nie robię niczego na siłę, jedno drugie uzupełnia. Kiedy pojawiła się okazja, żeby pracować w radio, to skorzystałem i już 20 lat siedzę w różnych rozgłośniach, ostatnio w radiu Pogoda. Może kluczem jest to, że ciągnie mnie do ludzi? Że lubię ich poznawać, słuchać, wspierać?

PAP Life: Przyznam, że odkryłam pana na nowo, kiedy zobaczyłam pana w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. Wystawił się pan na krytykę. To wymagało od pana sporej odwagi.

R.J.: Zgodziłem się z lekkim strachem. Nie miałem kompletnie pojęcia, czy jestem w stanie coś takiego ugryźć. Raczej byłem pewien, że poradzę sobie średnio. Okazało się, że wygrałem tę edycję. Mam za tę pracę do siebie wielki szacunek. A przy okazji był też zwyczaj, że kto wygrywa edycję, to wchodzi jako juror w kolejnych edycjach, więc na tej zasadzie pobyłem sobie w Polsacie przez trzy lata. Nie ukrywam, że kiedy odszedłem z telewizji publicznej, to była dla mnie bardzo duża zmiana. W jakimś sensie musiałem się na nowo zdefiniować. Kiedy pracuje się w jednym miejscu przez tyle lat i nagle się to traci, trzeba też znaleźć w sobie siłę, żeby zachować stabilność emocjonalną. Potem jeszcze przyszła pandemia, która trwała dwa lata, nie pracowały teatry, nie można było grać koncertów. W takich momentach gdzieś do głosu dochodzi instynkt samozachowawczy, szukamy sposobów, żeby nie utonąć, utrzymać się na powierzchni. Wiedziałem, że sobie jakoś poradzę, ale myślę, że duża w tym zasługa mojej żony Moniki, która bardzo mnie wspierała.

PAP Life: Pięknie pan o niej pisze: „moja miłość, moja radość, moje wszystko, każdego dnia jestem wdzięczny, że mogę jej w tym życiu towarzyszyć”. Monika jest także pana menadżerką. To nie zawsze dobre połączenie.

R.J.: Dla mnie bardzo dobre. Monika jest mądra, ma siódmy zmysł. Ja myślę i działam szybko, emocjonalnie, natomiast ona jest bardziej rozważna i ma mądrość i instynkt do wielu rzeczy. Bardzo dobrze mi doradza, razem pchamy ten nasz życiowy wózek. Wspólnie omawiamy rzeczy, które chcemy, czy musimy zrobić, te zwykłe, codzienne, ale też te zawodowe. Monia zjawiła się w moim życiu, kiedy byłem mocno potrzaskany, i tak mnie posklejała, że teraz już jestem cały, scalony. Wspaniale się z tym czuję i jestem jej po prostu wdzięczny, że jest ze mną. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ ag/ know/

Robert Janowski – wokalista, kompozytor, poeta, aktor, prezenter telewizyjny, dziennikarz. Z wykształcenia lekarz weterynarii. W latach 80. występował w różnych formacjach rockowych, m.in. w Oddziale Zamkniętym. Na studiach miał własny zespół Sekcja Zwłok. Ogromną popularność przyniosła mu główna rola w kultowym musicalu „Metro”. Od 1997 do 2018 prowadził w TVP popularny teleturniej „Jaka to melodia?”. Po odejściu z telewizji publicznej wziął udział i wygrał program „Twoja twarz brzmi znajomo” w Polsacie, a następnie został jego jurorem. W 2024 wrócił do TVP, ponownie został prowadzącym „Jaka to melodia?” (premierowy odcinek 31 sierpnia), został także trenerem w szóstej edycji „The Voice Senior”. Jest ojcem trojga dzieci: Makarego (reżyser), Anieli i Toli. Ma 63 lata.