Skandalista od Pana Samochodzika. Jakim człowiekiem był Zbigniew Nienacki?

2023-10-01 12:36 aktualizacja: 2023-10-02, 12:32
Mateusz Janicki jako "Pan Samochodzik i Templariusze" Fot. Netflix. FB Mateusz Janicki
Mateusz Janicki jako "Pan Samochodzik i Templariusze" Fot. Netflix. FB Mateusz Janicki
Stworzył kultową postać Pana Samochodzika, muzealnika – detektywa, która do dziś ma mnóstwo fanów. Ale był też autorem książek dla dorosłych, a jego powieść erotyczna „Raz w roku w Skiroławkach” nie przeszła niezauważona. Zbigniew Nienacki był niezłym pisarzem, ale usługiwał komunistycznej władzy, miał gigantyczne ego, a jednocześnie żal, że inni literaci go nie szanują. Jakim człowiekiem był Zbigniew Nienacki? Odpowiedzi na to pytanie udzielił nam Jarosław Molenda, autor najnowszej biografii Nienackiego „Skandalista od Pana Samochodzika”.

PAP Life: Czy gdyby dziś spotkał pan Nienackiego, to znalazłby pan z nim wspólny język?

Jarosław Molenda: Trudno powiedzieć. Z wizerunku, który sam zbudował, nie wyłania się obraz fajnego człowieka. Często sam pisał ze sobą wywiady, bo nie podobała mu się wersja dziennikarza, a zazwyczaj tak było. Chciał mówić tylko o tym, co jego interesuje, a nie o tym, co interesowało dziennikarza. Był zapatrzony w siebie, trochę fałszywy, niesłychanie dbał o tę autokreację: „Nieważne, jak o mnie mówią, ważne, żeby mówili”. Ale z drugiej strony z niektórymi ludźmi się dogadywał. Na przykład kiedyś odwiedził go Jan Józef Lipski, który reprezentował przecież kompletnie przeciwną opcję polityczną niż Nienacki. Mimo dzielących ich różnic światopoglądowych, znaleźli wspólne tematy i chyba nawet się polubili. 
 
PAP Life: Z drugiej strony jego pewność siebie trudno uznać za wadę. Był swoim najlepszym PR-owcem w czasach, kiedy nikt nie słyszał o public relations. Jego książki świetnie się sprzedawały, więc miał podstawy, żeby mieć wysokie mniemanie na swój temat.

J.M.: Oczywiście. Przecież to jest fenomen. Proszę mi pokazać drugiego autora powieści przygodowych, który ma drugie czy nawet trzecie życie literackie. Jego książki nadal są w obiegu, wciąż świetnie funkcjonują fan cluby pana Samochodzika. Niedawno Netflix nakręcił nową wersję „Pana Samochodzika i templariuszy”. Słyszałem, że kupił prawa do całej serii, więc pewnie powstaną kolejne filmy. 
 
PAP Life: Zanim został pisarzem, był dziennikarzem. A jeszcze wcześniej studiował w słynnej Filmówce w Łodzi, ale po pierwszym roku został wyrzucony. Co się wydarzyło? 

J.M.: Nienacki został wysłany na stypendium do Moskwy, tam wdał się w romans z pracownicą ambasady włoskiej. To było w latach pięćdziesiątych bardzo źle odebrane. Poza tym był młody, więc nieopatrznie tu i ówdzie wymsknęły mu się niezbyt mądre uwagi o radzieckich filmach, które dotarły do uszu tych, co wtedy słuchali. I tak się jego kariera studencka zakończyła, bo po powrocie do Polski skreślono go z listy studentów. Chcąc nie chcąc gdzieś musiał szukać roboty. A ponieważ inklinacje do pisania miał od najwcześniejszych lat, to poszedł do pracy do łódzkiego „Głosu Robotniczego”. Wtedy często przyjmowano do redakcji dosłownie z ulicy, więc nawet nie mając papierów, udało mu się załapać. A ponieważ był sprawny warsztatowo, to szybko zaczął robić karierę. 
 
PAP Life: Nie miał żadnych oporów, żeby pisać teksty na zamówienie ówczesnej władzy. Jego cykl reportaży o Warszycy, czyli Stanisławie Sojczyńskim, dowódcy powojennej antykomunistycznej partyzantki to obrzydliwy paszkwil.

J.M.: Nienacki te teksty pisał pod koniec lat pięćdziesiątych po odwilży, kiedy Służba Bezpieczeństwa chciała ocieplić swój wizerunek. Dostawał od nich materiały z wytycznymi, co i jak trzeba napisać. Chociaż jemu pewnie nie trzeba było wiele mówić, bo miał dryg do pisania. No i stworzył cykl artykułów i jednocześnie książkę „Worek Judaszów”, która opluwała żołnierzy podziemia. Potem została sfilmowana jako „Akcja Brutus”.
 
PAP Life: Ale chyba nie był dumny z tego, co pisze. Bo nie podpisywał się swoim imieniem i nazwiskiem.

J.M.: Reportaże w „Głosie Robotniczym” podpisywał jako Ewa Połaniecka, nawet płeć zmienił, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Aczkolwiek środowisko dziennikarskie w Łodzi wiedziało dobrze, kto jest autorem. Książkę już wydał jako Zbigniew Nienacki, dodajmy, że naprawdę nazywał się Nowicki. A nazwisko Nienacki przyjął po powrocie z Moskwy, kiedy nie tylko drzwi uczelni były przed nim zamknięte, ale też drzwi wielu wydawnictw. Wtedy Jerzy Putrament, szara eminencja ówczesnego światka literackiego, doradził mu, żeby spróbował pisać pod pseudonimem. Jako dziennikarz Nienacki starał się zdobyć przychylność władzy, pisał teksty na zlecenie. Kiedy trzeba było kogoś przedstawić w negatywnym świetle, pisał taki materiał, że ten człowiek był skończony. Taką drogę sobie do kariery sobie obrał. Niefajną, ale skuteczną. Doszedł do wniosku, że sam talent i praca nie wystarczą. Chyba niewiele się mylił. W tamtych czasach kto nie miał poparcia władzy, to nie był drukowany. A on chciał być i popularny, i zarabiać pieniądze. Mógł zostać pisarzem opozycyjnym, ale to oznaczało wykluczenie. Tyrmandowi tylko przez chwilę udało się ze "Złym", a potem jak podpadł, to jego kariera się skończyła.
 
PAP Life: Za to Tyrmand zapisał się w historii literatury.

J.M.: Wydaje mi się, że dla Nienackiego liczyło się tu i teraz. On nie myślał o tym, jak będzie odbierany za ileś lat. Chyba też nie zależało mu na opinii prawdziwego świata dziennikarskiego, a ci, co pisali dla gazet komunistycznych, wiadomo, jaką mieli proweniencję. Dzięki temu, że zasłużył się komunistom miał tzw. szybką ścieżkę druku. Przeciętny pisarz, który nie miał takich pleców, jakie on sobie wyrobił, na druk swojej książki czekał czasami kilka lat, oczywiście jeżeli przeszła przez sito cenzury. A Nienacki doszedł do takiej pozycji, że oddawał maszynopis i chwilę później książka była już na rynku.
 
PAP Life: Potrafił zadbać o swoje interesy.

J.M.: Był uznawany przez władze partyjne za przydatnego, dlatego nakłady jego książek były wysokie. Ale już wcześniej miał ambicje, żeby znaleźć dla siebie miejsce w literaturze. Sprawdzał, co wypali. Bo próbował i sztuk teatralnych, i pisał jakieś wiersze, humoreski, bo w „Szpilkach” przecież drukował, nawet jeden kryminał popełnił, no i potem była literatura dla młodzieży. Tak naprawdę dopiero to ostatnie chwyciło. 
 
PAP Life: Pierwszy Pan Samochodzik ukazał się pod koniec lat sześćdziesiątych, kolejne wychodziły przez całe lata siedemdziesiąte, aż do połowy lat osiemdziesiątych. Nienackiemu udało się stworzyć bardzo atrakcyjnego bohatera, który był oczytany, wysportowany, jeździł autem z silnikiem Ferrari, a równocześnie był nasz, taki swojski. Jak wpadł na pomysł Pana Samochodzika?


J.M.: Trzeba przyznać Nienackiemu, że był bardzo inteligentny, dużo czytał. Z jednej strony to, że bohaterem powieści dla młodzieży uczynił człowieka dorosłego było dość odważne, ale też nie jakieś nowatorskie. Przestudiował światową literaturę młodzieżową i sobie wykoncypował, że ludzie lubią archetypy literackie. Wykorzystał schemat, który był sprawdzony, dodając atrakcyjnego bohatera i to wszystko umieścił w peerelowskim anturażu. I to się okazało sposobem na sukces, chociaż nie można też odmówić Nienackiemu oryginalności i odkrywczości.
 
PAP Life: Jego książki sprzedawały się spod lady, czytelnicy je uwielbiali, władza patrzyła na niego przychylnie. Czegoś mu brakowało?

J.M.: Uznania środowiska literackiego. Chciał być uważany za poważnego pisarza, a nie był. Nawet dzisiaj nie traktuje się literatury młodzieżowej poważnie. Poza tym w pewnym momencie wyprowadził się na prowincję, więc zupełnie wypadł ze środowiska. Strasznie miał nie po drodze z „warszawką”. Legendarna była jego wojna z Danielem Passentem z Polityki, który uważał, że "Raz w roku w Skiroławkach" to czysta pornografia. Generalnie środowisko podchodziło do twórczości Nienackiego z lekceważeniem. Chociaż moim zdaniem ta nagonka na Skiroławki była przesadzona, bo to jest całkiem niezła powieść. Nawet trochę się dziwię, że do dzisiaj nikt nie zrobił z tego serialu czy filmu. Tam jest wszystko: ciekawie zarysowane postaci, morderstwo, erotyka, folklor mazurski, ciągle mało znany, bo Mazury kojarzą się z jeziorami, wędkowaniem i ogniskiem.
 
 
PAP Life: Dlaczego Nienacki zaczął pisać książki erotyczne? Nie obawiał się, że jemu, autorowi powieści dla młodzieży, zepsuje to reputację? 

J.M.: Ale to nie było nagle. Bo "Uwodziciel" ukazał się w latach siedemdziesiątych, tylko nie było o nim tak głośno jak o Skiroławkach. Być może sam Nienacki nie traktował tych Samochodzików poważnie, wiedział, że z młodzieżową literaturą nie przebije się na szczyt, o którym marzył. Samochodzik przynosił mu kasę i popularność, a Skiroławki to według niego była poważna literatura. Na pewno trzeba mu oddać, że był dobrym warsztatowcem. W książkach widać, że starał się, żeby było tło historyczne. Sprawdzał, szukał książek, które przedstawią mu na przykład historię zamków nad Loarą, a czego sam nie wyczytał, to dopytywał znajomych archeologów czy historyków. Kiedy pierwszy raz przeczytałem, że Nienacki pisał tylko godzinę, dwie dziennie, pomyślałem sobie z ironią: „O Boże, ale biedaczek się przepracowywał”. Potem doczytałem, że on codziennie przez kilka godzin czytał listy od czytelników. Pierwsza moja myśl była: „O Boże, co za narcyz”, ale zrozumiałem, że byłem niesprawiedliwy”, bo on czytając te listy, wyciągał z nich wnioski, wiedział, czego młody czytelnik od niego oczekuje i potem realizował to w kolejnej książce. 
 
 
PAP Life: Pod koniec lat sześćdziesiątych wyprowadził się z Łodzi do Jerzwałdu na Mazurach. Dlaczego?

J.M.: Powodów było kilka. Tylko z Nienackim tak jest, że czasami w trzech wywiadach przedstawiał trzy wersje danego wydarzenia. I teraz już nie sposób dojść, kiedy mówił prawdę. Uważam, że najmniej prawdopodobna wersja jest taka, gdzie mówił, że uciekł przed falą antysemityzmu przed marcem’68 roku. Po pierwsze dlatego, że decyzja o kupnie domu zapadła sporo wcześniej. A po drugie, Nienacki przecież nie był Żydem. Co prawda jego żona była pochodzenia żydowskiego, ale nic nie wiadomo, żeby spotykały ją jakieś nieprzyjemności. Posiadłość na Mazurach trochę pomagała mu budować wizerunek, chciał mieć swoje Stawisko jak Iwaszkiewicz. Ale był jeszcze jeden powód – alkohol. Nienacki miał z nim problem, razem z żoną ustalili, że jak się wyprowadzi z Łodzi, to nie będzie miał okazji do spotkań z koleżkami. To się nie do końca sprawdziło, bo w Jerzwałdzie też popijał. W latach dziewięćdziesiątych nałóg wrócił z większą siłą i doprowadził go do śmierci. Zresztą myślę, że tych -izmów w życiu Nienackiego było więcej.
 
PAP Life: Na przykład jakie?

J.M.: Papierosy palił na potęgę, podejrzewam, że był seksoholikiem. Lubił zdobywać kobiety, to też podbudowywało jego ego. Nawet w Jerzwałdzie miał sukcesy erotyczne, bo uwiódł żonę leśniczego. Podobno zrobił to na potrzeby książki "Wielki las". Gdy sprawa wyszła na jaw, leśniczy wyrzucił żonę z domu. Nienacki zachował się w porządku, bo przygarnął ją na jakiś czas do siebie, zanim nie znalazła sobie jakiegoś lokum. 
 
PAP Life: Chyba nie przepadali za Nienackim w Jerzwałdzie?

J.M.: To mała wieś, kilkadziesiąt domów. Znalazłem kilka wywiadów, w których Nienacki mówił, że miał dobre relacje z mieszkańcami, ponoć było różowo i cudownie, „pan Nienacki, nasz pisarz podwozi ludzi do szpitala, do ślubu, no w ogóle cud, malina”. A jest i druga wersja, chyba bardziej prawdopodobna, że jego tam strasznie nie lubiano. Raz, że był trochę odludkiem i powiedzmy szczerze z tymi ludźmi niewiele miał wspólnych tematów. Dwa, że nagrabił sobie, gdy połowę wioski sportretował w "Raz w roku w Skiroławkach". Wszyscy wiedzieli, kto został opisany, kim jest jakaś postać i tak dalej. Do tego jeszcze dochodziła działalność Nienackiego w ORMO. Zajadle ścigał kłusowników, ściągał im sieci założone na jeziorze, a oni byli za to na niego mocno wkurzeni. W małych społecznościach albo żyje się z kimś dobrze, albo idzie na noże. A Nienacki potrafił wyjść przed swój dom, który leżał na skraju wioski i polować na ludzi, którzy jechali nieoświetloną furmanką, wlepiać mandaty, albo zaczajać się przed świętami na tych, którzy jechali do lasu, żeby nielegalnie wyciąć choinkę. Wszyscy mieli go dosyć, w pewnym momencie trochę się przestraszył i założył kraty w oknach i po Jerzwałdzie chodził uzbrojony. Czasami jak się napił, albo ktoś go wkurzył, to strzelał w powietrze. Trochę sobie poczynał w tej wiosce jak szeryf. 
 
 
PAP Life: Nigdy się nie rozwiódł, ale kiedy przeprowadził się na Mazury, zamieszkał z Alicją. Kim była dla niego? Gosposią, kochanką, asystentką?

J.M.: Kiedy się poznali w 1967 roku, Alicja Janeczek miała siedemnaście lat i była tylko rok starsza od jego syna. Nienacki zbliżał się wówczas do czterdziestki, więc dzieliła ich spora różnica wieku. Co prawda oboje się zarzekali, że przez pierwsze lata między nimi nie było seksu, ale później byli już oficjalnie parą. Alicja pochodziła z dość nieciekawej rodziny, Nienacki jej imponował, pisarz, oczytany, wygadany, z pieniędzmi. Gdzieś może dostrzegła w związku z nim szansę dla siebie, żeby się wyrwać. No i tak poszło, że spędziła z nim ponad ćwierć wieku. A kim była dla niego? Na pewno nie muzą, nie interlokutorką, bo nie miała wystarczającej wiedzy. Ale myślę, że była kimś, kto go wysłuchiwał, mógł się przy niej wygadać, miał komu opowiadać o swoich projektach, wylać żale. Alicja zawsze słuchała go z zainteresowaniem.
 
PAP Life: Dlaczego nie ma wywiadu z Alicją w pana książce? 

J.M.: Rozmawiałem z nią, ale ona ma tak wyidealizowany obraz Nienackiego, że to nic nie wnosiło do biografii. Poza tym jest w dość kiepskiej formie psychicznej.
 
PAP Life: Żona Nienackiego zdawała sobie sprawę z istnienia Alicji?

J.M.: Obie strony wiedziały o sobie. Kiedy żona przyjeżdżała na wczasy do Jerzwałdu, Nienacki odwoził Alicję do jej rodziców, a potem do mieszkania, które częściowo jej sfinansował. Panie sobie w drogę nie wchodziły. Trzeba przyznać Nienackiemu, że na początku powiedział Alicji, że się nie rozwiedzie, więc jeśli odpowiada jej taki układ, to może z nią być. 
 
PAP Life: Po śmierci Nienackiego prasa rozpisywała się o wojnie wdów. Ale to żona z synem odziedziczyli dom w Jerzwałdzie.

J.M.: W tej sprawie sam Nienacki narobił sporo zamieszania, bo dał pani Alicji napisaną odręcznie kartkę, że chciałby, żeby to ona została kustoszem muzeum, które będzie w jego domu. Muzeum oczywiście jego imienia i jemu poświęconego. Tylko że nie załatwił tego formalnie. Niestety, w oczach sądu to nie był prawomocny dokument i dom odziedziczyła żona i syn. Rodzina była skłonna, żeby powstało tam muzeum, ale nie miała funduszy, żeby taką placówkę prowadzić. Była połowa lat dziewięćdziesiątych, nikt nie chciał komunistycznemu pisarzowi fundować muzeum. Dom został sprzedany, przez trzydzieści lat był w rękach jednego właściciela, który teraz wystawił go na sprzedaż. Chce za niego trzy miliony złotych.
 
PAP Life: Skomplikowane były też relacje Nienackiego z synem, który zginął w dość tajemniczych okolicznościach.

J.M.: Niewiele o tym wiadomo, bo Nienacki prawie nic nie mówił o swoim życiu prywatnym. Może coś więcej jest na ten temat w korespondencji, która znajduje się w Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, ale niestety to nie są rzeczy do wglądu. Wydaje mi się, że ten kontakt z synem był taki sobie. Syn zmarł w wyniku zatrucia spalinami

samochodowymi. Ale czy to było samobójstwo, czy nieszczęśliwy wypadek, nie wiadomo. 
 
PAP Life: Jak Nienacki przyjął zmianę ustroju?

J.M.: Nie za dobrze, trochę grunt pod nogami mu się osunął. Cały ten układ, który sobie latami wypracował, runął. Co prawda miał taką pozycję, że myślę, że by sobie poradził, ale gdzieś mu chyba tej otoczki, jaki on jest ważny, brakowało. (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

ep/