Igrzyska w Paryżu potwierdzają, że kibice są spragnieni olimpijskich emocji po tym, jak nie mogło ich być na trybunach trzy lata temu w Tokio z powodu obostrzeń związanych z pandemią COVID-19. We francuskiej stolicy praktycznie każde zawody obserwuje komplet lub prawie komplet publiczności, bez względu na to, czy rywalizują reprezentanci gospodarzy, czy jest to sesja poranna, czy wieczorna. Wszędzie towarzyszy im głośny doping.
"Byłem zaskoczony tym, że tylu ludzi przyszło na mecze siatkówki, gdzie nie gra gospodarz. To jest coś niesamowitego, że udało się stworzyć taką atmosferę. Hala jest świetna" - nie krył podziwu siatkarz Marcin Janusz po pierwszych meczach Polaków.
Pełne trybuny i głośne "Allez les bleus!" znacząco pomagają reprezentantom gospodarzy, którzy znakomicie spisują się w Paryżu. Do tej pory zdobyli już 48 medali, w tym 13 złotych oraz 16 srebrnych i 19 brązowych, co jest ich historycznym rekordem. Lepsi od Francuzów w liczbie miejsc na podium są tylko Amerykanie - 79 oraz Chińczycy - 53.
Jako pierwsi wspaniałej atmosfery przed własną publicznością mogli doświadczyć przedstawiciele rugby. Francuzi wywalczyli złoto, pokonując w finale Fidżi. Na Stade de France kibicowało im 69 tysięcy osób.
"To nie jest prawie niespotykane, to jest całkowicie niespotykane. Chcę podziękować wszystkim, którzy przyszli, ponieważ sprawili, że było to w stu procentach niesamowite. Nikt z nas nie doświadczył czegoś takiego" - przyznał francuski rugbista Aaron Grandidier Nkanang.
Wielkie wrażenie robiła żywiołowa, głośna publiczność w pięknych wnętrzach Grand Palais, gdzie rywalizowali szermierze. Gdy na planszy pojawiali się Francuzi, głośne okrzyki w zamkniętej przestrzeni potęgowało tupanie kibiców w trybuny. Efekt - siedem medali.
"Kiedy weszłam na planszę, pomyślałam: +Ok, chłoń tę atmosferę, bo to szaleństwo. Po prostu ciesz się tym+" - powiedziała szczęśliwa szablistka Manon Apithy-Brunet po zwycięstwie w finale nad rodaczką Sarą Balzer.
Zapytana, co pomyślała, gdy usłyszała francuski hymn odśpiewany przez kibiców w Grand Palais, odpowiedziała: "Mój Boże. Mój Boże. To szaleństwo. Kiedy krzyczeli, po prostu mnie wzruszyli".
Jeszcze większe wrażenie robił hałas w La Defense Arena, gdzie o olimpijskie podium rywalizowali pływacy. Kibice szczególnie szaleli, gdy kolejne medale zdobywał Leon Marchand. 22-letni Francuz w Paryżu wywalczył cztery złote i jeden brąz.
"Atmosfera była niesamowita, nie wiem, jak to wytłumaczyć. Miałem ciarki zarówno przed, jak i podczas wyścigów. Na dystansie stylem klasycznym słyszałem, jak wszyscy mi kibicowali w rytm moich ruchów. To było wyjątkowe, a zwycięstwo było dla mnie naprawdę niesamowite" - podkreślił Marchand po jednym ze startów.
"Próbowałem skupić się na sobie, ale jest to naprawdę trudne, gdy kibicuje mi 15 tysięcy ludzi. Dobrze sobie poradziłem, próbując wykorzystać tę energię, aby płynąć tak szybko, jak to możliwe. Starałem się nie patrzeć na innych zawodników, po prostu pozostać na moim torze i walczyć od samego początku" - dodał francuski gwiazdor.
Głośnego dopingu Francuzów dla Marchanda doświadczyło dwóch polskich pływaków. Jan Kałusowski oraz Krzysztof Chmielewski płynęli z nim w jednej serii w eliminacjach, drugi z biało-czerwonych również w finale na 200 m st. motylkowym.
"Atmosfera robiła wrażenie i na pewno pomagała. Widać, że ranga zawodów była najwyższa. W Tokio tego nie było. Tutaj były o wiele większe trybuny i więcej kibiców" - przyznał Krzysztof Chmielewski, który debiutował w igrzyskach trzy lata temu w stolicy Japonii przy pustych trybunach.
"Doping zdecydowanie dodaje skrzydeł. To najlepsze zawody pod względem atmosfery, w jakich pływałem do tej pory" - podkreślił Kałusowski.
Pełne trybuny niosły także pięściarkę Elżbietę Wójcik.
"Uwielbiam taką scenerię. Cieszę się, że było tylu fanów. Ja uwielbiam duże imprezy, gdzie wszyscy patrzą na mnie i to ja jestem gwiazdą - tu i teraz" - powiedziała polska pięściarka, która dotarła do ćwierćfinału.
Dodała, że słyszała niosące się z trybun okrzyki: "Polska, Polska" i "Dawaj Ela".
"Słyszałam wszystko. Myślę, że dużo kibiców z Polski przyjechało dla mnie" - przyznała Wójcik.
Rywalizacja z Francuzami w Paryżu większości zawodników jednak nie pomaga. Doświadczyła tego florecistka Julia Walczyk-Klimaszyk, która już w pierwszej rundzie mierzyła się z utytułowaną Ysaorą Thibus. W odniesieniu zwycięstwa pomogło jej to, że chłodną głowę zachował jej trener.
"Na początku było bardzo ciężko się skoncentrować, ale powiedziałam sobie: +Wyluzuj, staraj się nie słuchać. Jesteś na normalnym turnieju, skup się na tym, co się dzieje na planszy, nie patrz na wszystko+" - przyznała najlepsza polska florecistka po wygranej z Thibus.
"Tłum pomagał przeciwniczce, czego jej bardzo zazdroszczę, bo pewnie super się walczy przed taką swoją publicznością. Wytrzymałam" - podkreśliła najwyżej notowana z Polek, która odpadła jednak w kolejnej rundzie.
Hałas w Grand Palais nie miał jednak wpływu tylko na walkę Walczyk-Klimaszyk z reprezentantką gospodarzy. Równolegle na planszy toczyły się trzy inne walki, w tym m.in. drugiej z biało-czerwonych Hanny Łyczbińskiej z Włoszką Alice Volpi, dwukrotną indywidualną mistrzynią globu.
"Czasami ten hałas przeszkadzał, bo nie słyszało się sygnałów. Nie sądziłam, że będzie tak wielu kibiców, że to będzie tak spektakularnie wyglądać" - powiedziała Łyczbińska po porażce z Włoszką 11:15.
Biało-czerwoni dotychczas wywalczyli cztery medale - jeden srebrny i trzy brązowe, piąty zapewniła sobie pięściarka Julia Szeremeta. Igrzyska zakończą się w niedzielę.
Z Paryża, Monika Sapela (PAP)
ang/