Może się wydawać, że Stinga i Butlera łączy niewiele, ale mają w swoim życiorysie jeden wspólny mianownik - jest nim bohater „Diuny”, Feyd-Rautha. Najpierw na ekranie, w obrazie Lyncha, zagrał go Sting, a po 40 latach nowego wyrazu nadał mu Butler. Sam piosenkarz zapewne nie narzucał się aktorowi z poradami, był jednak gotowy podzielić się z nim pewną dość osobliwą pamiątką, którą zachował z planu. Chodzi o futurystyczne męskie slipy, z charakterystycznymi skrzydłami, które miał na sobie w jednej ze scen.
Austin Butler wyjaśnił w programie „The Tonight Show”, że ta niecodzienna deklaracja Stinga padła podczas ich spotkania na nowojorskiej premierze drugiej części "Diuny". „To było takie surrealistyczne. Byłem oszołomiony tym spotkaniem. Sting jest najlepszy, to niezwykle uroczy człowiek. Miałem okazję z nim porozmawiać i zapytałem go o wspomnienia z czasów, kiedy występował w filmie Davida Lyncha. On odparł, że nadal ma ten element filmowej garderoby. Powiedział, że jest gotowy wyczyścić go chemicznie i pozwoli mi go założyć, jeśli chcę” - wyjaśnił Butler. Aktor nie zdradził, czy ostatecznie przyjął propozycję Stinga. (PAP Life)
mmi/