Tomasz Zeliszewski: mogłem grać z Czesławem Niemenem, Markiem Grechutą, wybrałem "Budkę Suflera"

2024-02-28 13:00 aktualizacja: 2024-02-29, 11:59
Zespół Budka Suflera w 1996 r. Krzysztof Cugowski, Mieczysław Jurecki, Tomasz Zeliszewski, Marek Raduli, Romuald Lipko. Fot. PAP/Maciej B. Brzozowski
Zespół Budka Suflera w 1996 r. Krzysztof Cugowski, Mieczysław Jurecki, Tomasz Zeliszewski, Marek Raduli, Romuald Lipko. Fot. PAP/Maciej B. Brzozowski
Pół wieku temu, w lutym 1974 roku Budka Suflera nagrała klasyk "Sen o dolinie" i na tę chwilę datuje się oficjalny początek zespołu. "Budka Suflera nas wszystkich uformowała" - powiedział PAP autor tekstów i perkusista Tomasz Zeliszewski, który gra w Budce od początku.

Polska Agencja Prasowa: Mija 50 lat od pierwszych nagrań grupy Budka Suflera. Jakie były pana początki w zespole, z którym nagrał pan wszystkie płyty?

Tomasz Zeliszewski: Pochodzę z Tarnowa, gdzie grałem na perkusji w rockowo-folkowym zespole Vabank oraz w formacji Bałtowie. Fascynowały mnie tenis i muzyka. Grą na perkusji byłem oczarowany. Jak cały świat, słuchałem wtedy Led Zeppelin, Deep Purple, Bad Company, Free, Stonesów, Beatlesów. Lata 70. to była cudowna muzycznie epoka, epoka zespołów. W Polsce scena amatorska stała na bardzo wysokim poziomie. Muzycy znani z festiwali za chwilę mieli stanowić większość zawodowego polskiego rynku. Wraz z grupą Vabank przyjechaliśmy do Lublina na popularną wówczas Giełdę Piosenki - imprezę muzyczną odbywającą się w studio Polskiego Radia. Wchodząc do tego budynku. nie zdawałem sobie sprawy, że przez kilka kolejnych dekad lubelskie studio radiowe będzie moim drugim domem. Giełda przyniosła nam nagrodę, ale najważniejsze było to ,że poznałem Romka Lipkę, Krzyśka Cugowskiego, Andrzeja Ziółkowskiego, który tworzyli dość znaną już w Lublinie i na antenie radiowej Budkę Suflera. Poszukiwali właśnie perkusisty. Romek zaproponował mi współpracę. Nie musiał mnie bardzo długo namawiać. W jego ofercie były dwie wspaniałe rzeczy - młodość i początek kariery, którą mieliśmy razem zbudować. Dla 19-latka to było poważne wyzwanie. Już wcześniej, na warsztatach jazzowych w Chodzieży. otrzymałem propozycję grania w zespole Czesława Niemena, proponowano mi też współpracę zespołem No To Co oraz z Markiem Grechutą. Bardzo podziwiałem i ceniłem tych wykonawców. Ich propozycje były bardzo nobilitujące, jednak Romek Lipko wraz z kolegami z Budki mieli do zaoferowania coś naprawdę bezcennego: wspólny początek zespołu, którego częścią i współtwórcą miałem się stać. Chcę podkreślić - i tu wszyscy muzycy zespołu są zgodni - początek Budki Suflera to luty 1974 roku, premiera "Snu o dolinie", czyli coveru "Ain’t No Sunshine" (1971) Billa Withersa na antenie Rozgłośni Harcerskiej Polskiego Radia. Dlatego teraz, w lutym 2024 r. mówimy o półwieczu grupy.

PAP: Jak wspomina pan pracę przy pierwszej płycie?

T.Z.: Gdy ponownie przyjechałem do Lublina, rozpoczynaliśmy właśnie pracę nad materiałem do pierwszej płyty "Cień wielkiej góry". Były dwa, może trzy pomysły tematyczne do suity "Szalony koń". Gotową strukturę muzyczną miał utwór "Cień wielkiej góry", przerobiliśmy także utwór "Lubię ten stary obraz". Od początku powstał "Samotny nocą" i "Jest taki samotny dom". Stworzyliśmy całą suitę. Pracowało się nam fantastycznie! Romek grał na basie, Andrzej na gitarze, a Krzysiek śpiewał. Spełniał się mój młodzieńczy sen. Była to prawdziwa szczera praca, przyjaźń, zrozumienie, naprawdę rodzinna atmosfera. Chórki wykonywały Alibabki. Pojechaliśmy do Warszawy, do nieistniejącego już studia nagraniowego w budynku Wyższej Szkoły Muzycznej przy ul. Okólnik. Realizatorami nagrań byli Krystyna i Janusz Urbańscy. Dziś powiedzilibyśmy, że byli producentami naszej debiutanckiej płyty, jednak ostateczny wpływ na warstwę muzyczną miał Romek. Nagrywaliśmy chyba na czterościeżkowym, może ośmiościeżkowym sprzęcie. To było praktycznie granie live. Jeśli ktoś się pomylił - cały utwór trzeba było nagrywać od początku! Zapis był wyłącznie na taśmie magnetycznej. Nawet i dziś ma to swoją zaletę - dżwięk zapisany na taśmie brzmi fantastycznie, nieco surowo. Pierwszą płytę uważam za najbardziej przełomową - bo była pierwsza, znakomita i otworzyła Budce drzwi do kariery.

PAP: Co działo się na wczesnych koncertach Budki Suflera? Jak byliście odbierani przez publiczność?

T.Z.: Ukazanie się płyty "Cień wielkiej góry" uruchomiło kosmiczną wręcz koniunkturę na "Budkę".Rozpoczęliśmy koncerty. Pierwszy mój występ z Budką to koncert plenerowy w Rzeszowie, lato 1975 roku. Grały gwiazdy tamtej epoki - zespoły Niebiesko-Czarni, No To Co, Skaldowie… I młode pokolenie, czyli Budka Suflera. Przyjmowano nas fenomenalnie. Wprost entuzjastycznie!

W tamtym czasie koncerty zaczynaliśmy utworem "Can't Get Enough" (1974) grupy Bad Company. Zresztą i wizerunkowo i stylistycznie byliśmy wtedy utożsamiani z grupą Free i jej nowszym wcieleniem - właśnie Bad Company. Byliśmy fanami tych zespołów i wokalisty Paula Rodgersa. Atmosfera na koncertach była szalona - widownia promieniowała wielkim zapałem, pragnieniem nowego, ludzie byli zasłuchani w muzykę, przeżywali ją, utożsamiali się z nią. Nie zapomnę koncertu Budki w Bydgoszczy. Tam występowaliśmy w amfiteatrze w parku, tuż przy pętli tramwajowej. Nie uwierzyłbym, gdybym tego nie zobaczył na własne oczy - po naszym występie tłum naszych fanów podniósł tramwaj z szyn i przestawił go obok! Po prostu szaleństwo!

Nie było wtedy obiektu, którego nie dało się zapełnić. Inaczej niż dziś wyglądała promocja koncertów. Na przykład przed koncertem w katowickim Spodku wieszano kilka, najwyżej kilkanście plakatów: dwa, może trzy przy dworcu kolejowym, dwa lub trzy przy wejściu do Spodka, jeden koło nieistniejącego dziś Hotelu Silesia, jeden przy Hotelu Katowice i to wystarczyło, by przyszły prawdziwe tłumy. W sobotę mieliśmy dwa komplety widzów i w niedzielę dwa komplety widzów - imprezy biletowane. W latach 70. Budka Suflera była niesamowitym zjawiskiem rynkowym i wydarzeniem muzycznym, ale wynikało to tylko z muzyki. Nie wywoływaliśmy skandali obyczajowych, nie zmienialiśmy pod publiczkę własnego wizerunku. Były wtedy modne długie włosy, dżinsy dzwony i skórzane pasy z nitami, więc je nosiliśmy, bo byliśmy młodzi i to tworzyło młodzieżowy image nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Słuchaliśmy takiej samej muzyki jak nasi rówieśnicy, mieliśmy takie same radości i troski jak oni.

Graliśmy dla młodego pokolenia i stanowiliśmy jego część, nigdy nie byliśmy ponad. Udało nam się stworzyć własny styl muzyczny, własne brzmienie. Wtedy w Polsce nikt nie grał tak, jak my, nie można nas było pomylić z inną grupą. Każdy z nas wiedział, co do niego należy, znał swoją rolę. Gdy np. zaczynaliśmy pracę nad nowym utworem, byliśmy absolutnie zgodni, mówiliśmy wspólnym językiem, kreowaliśmy, a nie burzyliśmy. Nawet różnice zdań i kłótnie były kreatywne, a nie stanowiły zarzewia konfliktu.

PAP: Jakie zdarzenia w ciągu tych 50 lat utkwiły najmocniej panu w pamięci?

T.Z.: Wspaniałych momentów było naprawdę wiele. We wrześniu 1976 roku Budka Suflera koncertowała razem z Irlandczykiem, Rorym Gallagherem, jednym z najwybitniejszych gitarzystów rockowych wszech czasów. +Jest siła w tej waszej czwórce i w waszej muzyce+ - powiedział nam po występie. Niesamowite chwile to także nasze koncerty dla Polonii w USA, to także występ w nowojorskiej Carnegie Hall. Pod koniec lat 90. w czasie Inwazji Mocy zagraliśmy dla około miliona słuchaczy w Krakowie. Nawet najwięksi sceptycy i nieprzychylni nam złośliwcy oceniali, że było tam co najmniej 750 tys. osób.

Przez zespół przewinęli się wokaliści i wokalistki, którzy dziś mają status gwiazd - Izabela Trojanowska (nagrana wspólnie jedna płyta) i Urszula, która nagrała z nami cztery płyty. Dołączył do nas Felicjan Andrzejczak, który właściwie chciał już zrezygnować ze śpiewania. "Jolka" w jego wykonaniu elektryzuje do dziś, a on także stał się gwiazdą dużego formatu. Nie ma już z nami "Bombelka" - Romualda Czystawa. Także i on zaistniał w grupie i dzięki grupie. Powiem wprost - Budka Suflera stworzyła nas wszystkich!

Nie wiem, kim byłbym dziś, gdyby nie Budka. Może tarnowskim kolejarzem, bo z takiej rodziny pochodzę. Może zostałbym tenisistą, bo podobno dobrze się zapowiadałem. Poznałem Romka Lipkę i moje życie potoczyło się inaczej. Najcudowniejsze rzeczy, jakie według mnie wydarzyły się w zespole, to narodziny wszystkich tych wokalistów, obecnie wielkich gwiazd.

Na drugim brzegu jest bolesny fakt, że oni szybko o nas zapomnieli. My o nich pamiętamy, ale dla nich nie istniejemy! To smutne, ale prawdziwe. Nikomu nie stała by się krzywda, gdybyśmy sobie od czasu do czasu razem zagrali, nagrali płytę, zrobili selfika. Przecież wszyscy nasi wokaliści (oprócz Czystawa) nadal zawodowo funkcjonują. Ich koncerty i kariery oparte są, w miejszym lub większym stopniu, na piosenkach Budki. Przecież przez wiele lat żyliśmy i pracowaliśmy razem również dla siebie nawzajem. I o tym tylko chcę pamiętać. Dwa lata temu, gdy muszla koncertowa w Parku Saskim w Lublinie otrzymała imię Romualda Lipki, nasze zaproszenia do udziału w uroczystym koncercie przyjęli Felek Andrzejczak i Iza Trojanowska. Było cudownie.

PAP: W jaki sposób zespół przyjął wiadomość o śmierci Romualda Lipko? Był przecież założycielem, kompozytorem największych przebojów grupy…

T.Z.: Romek był alfą grupy, instrumentalistą, kompozytorem i przede wszystkim - naszym przyjacielem. Jego śmierć w lutym 2020 roku była dla nas silnym ciosem. Po jego śmierci nagraliśmy dwie płyty z kompozycjami, które po sobie pozostawił. Romek był twórcą o niezwykłej wrażliwości, niesamowicie kreatywnym. Dzięki temu Budka Suflera nie zastygła w bezruchu, ale przez te wszystkie lata ewoluowała, była otwarta na nowości. Nikt nie mówił nam, co mamy robić. Mieliśmy twórczą swobodę, poszukiwaliśmy i to także była zasługa Romka. Pozostawił nam wiele muzyki.

PAP: 50 lat już minęło i co dalej? Jakie są plany na przyszłość?

T.Z.: To jest bardzo trudne pytanie. 50 lat na scenie - może powiedzieć tylko osoba, która ma około siedemdziesiątki, tak jak ja. W tym roku chcemy wziąć udział w kilku festiwalach, zagrać trochę koncertów, wydać płytę. Nie będę kłamał. W pewnym wieku priorytety się zmieniają. Na świat patrzę z całkiem innej perspektywy. Jestem dziadkiem cudownej dziewczynki. Na scenę wychodzę z nieznaną mi dotąd radością i pragnę zatrzymać te momenty jak najdłużej.

Na 15 czerwca planujemy koncert w muszli koncertowej im. Romualda Lipko. Na scenę zaprosiliśmy tych, którzy odegrali ważną rolę w historii grupy. Wystąpią bracia Andrzej i Jacek Zielińscy (Skaldowie), zagramy z nimi "Od wschodu do zachodu" Skaldów i "Takie tango" Budki. Zasada jest taka: jeden hit naszego gościa i jeden nasz, zaśpiewane razem. Z SBB zagramy "Z miłości jestem" i "Lubię ten stary obraz". Natalia Niemen zaśpiewa "Człowiek jam niewdzięczny" i bluesa ze suity "Szalony koń". Naszymi "ojcami chrzestnymi" w branży byli Niebiesko-Czarni, w ich imieniu wejdzie na scenę Ania Rusowicz. Są zaproszeni także Sebastian Riedel, Zbyszek Hołdys, Ryszard Poznakowski… Zaprosiliśmy wszystkie nasze śpiewające gwiazdy. Kto z nich pojawi się na scenie, tego nie wiem. Obecna Budka ma troje wspaniałych wokalistów - Irenę Michalską, Jacka Kawalca i Roberta Żarczyńskiego. Na gitarach grają: Darek Bafeltowski i Piotr Bogutyn, na klawiszach -Piotr Sztajdel. Chórek to Ewa Szlachcic i Ania Rosochacka. Całość uzupełniają starsi panowie - Miecio Jurecki na gitarze basowej i ja na perkusji. Dla nas ważne jest to, że Budka może dzisiaj wykonać każdy swój numer i stworzyć wiele nowych. Tak naprawdę nie zmieniło się nic… (PAP)

rozmawiał: Maciej Replewicz

gn/