Trener i mąż Aleksandry Mirosław: złota z Paryża nie ma w zbiorze najlepszych doświadczeń [WYWIAD]
Mateusz Mirosław, szkoleniowiec i mąż mistrzyni olimpijskiej we wspinaczce sportowej na czas Aleksandry Mirosław, uważa, że trenera i sportowca bardziej budują wnioski wyciągnięte z porażek niż sukcesy. "Złota z Paryża nie ma w zbiorze tych najlepszych doświadczeń" - powiedział PAP.

PAP: Czy złoto w Paryżu zdobyte przez żonę w wspinaczce sportowej to najlepsze doświadczenie w pana trenerskiej karierze?
Mateusz Mirosław: Nie. Ciężko jest wybrać jedno doświadczenie, ale najważniejsze i najcenniejsze rzeczy, do których wracam, to momenty po mniejszych lub większych porażkach czy kontuzjach, gdy potrafiliśmy zmienić perspektywę patrzenia na problem, coś z tego wyciągnąć, nauczyć się i nadać sytuacji nowy sens. Dzięki temu proces, że - tak powiem - "udoskonalania" trwa cały czas. Złoto olimpijskie jest trochę efektem takiego podejścia.
PAP: Co było większym zaskoczeniem podczas 90. Plebiscytu Przeglądu Sportowego na Najlepszego Sportowca Polski 2024 roku - pierwsze miejsce żony - mistrzyni czy pana sukces jako Trenera Roku? Oczywiście złoto olimpijskie ma swoją wymowę, ale tenis, piłka nożna, siatkówka czy lekkoatletyka to dyscypliny globalne, bardzo popularne także w Polsce, a wspinaczka jest młodą dyscypliną, wciąż nową na igrzyskach?
M.M.: Odpowiem trochę inaczej. Największym zaskoczeniem było chyba to, że wspinaczka dotarła na pierwsze miejsce. Dziesięć czy pięć lat temu nie śmiałbym marzyć o czymś takim. To, że żona i ja otrzymaliśmy nagrody to ogromne wyróżnienie i ogromne docenienie samej dyscypliny przez fachowców i kibiców. To naprawdę było dla nas czymś wyjątkowym.
PAP: A dla pana osobiście, czym jest to wyróżnienie? Trafił pan do galerii wybitnych szkoleniowców w historii polskiego sportu w bardzo młodym wieku, zaledwie 32 lat...
M.M.: Na pewno jest czymś wyjątkowym. Moment przejścia przez salę na scenę i chwila docenienia przez innych, jakże wybitnych sportowców i trenerów, których nie raz oglądałem, czytałem ich wypowiedzi, uczyłem się od nich, było czymś niewyobrażalnym. Na zawsze to zapamiętam. Dlatego pozwoliłem zrobić sobie "stop klatkę" i wziąć głęboki oddech, by być tu i teraz, by doświadczyć tej chwili jak najmocniej.
PAP: Skąd, jako młody szkoleniowiec, czerpie pan wiedzę, inspirację? Czy ma pan jakiś trenerów, na których się wzoruje?
M.M: Po pierwsze to książki, szkolenia, konferencje. Po drugie, i to jest w sumie najważniejsze, rozmowy z innymi trenerami, niekoniecznie z mojej dyscypliny. Jedną z takich osób, z którą bardzo dużo konsultowałem się przed igrzyskami, żeby zaplanować te trzy ostatnie miesiące, był trener przygotowania motorycznego, współpracujący z zawodnikami i drużynami z wielu dyscyplin sportowych Tomasz Gęborys. Takie rozmowy potrafią bardzo szybko poszerzać horyzonty. Na początku swojej kariery inspirowałem się takimi, szkoleniowcami jak: Bob Bowman od pływaka Michaela Phelpsa, Phil Jackson z koszykówki, Tim Grover, czyli trener personalny m.in. takich koszykarzy, jak Michael Jordan i Kobe Bryant, oraz trener boksu Teddy Atlas. Szukałem inspiracji wśród sław z innych dyscyplin.
PAP: Sport to sukcesy i porażki. Jak radzi pan sobie jako trener i mąż w takich sytuacjach?
M.M.: Trzeba mieć świadomość, dlaczego robisz to, co robisz. Dzięki takiemu podejściu można wytrzymać w procesie treningowym, zwłaszcza wtedy, kiedy jest ciężko. Druga rzecz to poszerzanie perspektywy. Dzięki temu potrafimy nadać sens porażce, wyciągnąć lekcje i kontynuować pracę. Każda sytuacja jest inna i każdą warto przeżyć, by dalej się rozwijać.
PAP: Żona w wywiadzie dla PAP powiedziała, że złoto olimpijskie bardzo dużo zmieniło w postrzeganiu jej osoby przez ludzi, zmieniło odbiór społeczny. Pana życie też się zmieniło? Jest pan rozpoznawalny czy nadal stara się być w cieniu i czy to się udaje?
M.M.: Jeśli chodzi o rozpoznawalność to raczej w moim przypadku tak wiele, jak w przypadku żony, się nie zmieniło. To zawodnicy są w świetle reflektorów, to oni startują i wygrywają. Nie lubię być w centrum uwagi, raczej wolę pracować w ciszy i cieniu. Ważne jest dla mnie to, by wyniki mówiły same za siebie, za wykonaną pracę.
PAP: Czy połączyła państwa ścianka wspinaczkowa, czy jakieś inne okoliczności? Znacie się państwo od 10 lat...
M.M.: Spotkaliśmy się z Olą na wiele lat przed podjęciem studiów w Warszawie na AWF, gdy Ola uczyła się na Politechnice Lubelskiej, a ja na tamtejszym UMCS. W szkole podstawowej grałem w koszykówkę i tańczyłem breakdance, a na ściankę wspinaczkową trafiłem w czasie studiów. Chodziłem tam przez dwa lata, ale... to nie tam się poznaliśmy. To było przy okazji projektu o lubelskich sportowcach, który realizowałem w 2014 roku. Co ciekawe, sam projekt nie ujrzał światła dziennego...
PAP: W jakich okolicznościach podjął pan decyzję, że będzie trenerem – jak rozumiem - jeszcze nie żony?
M.M.: Wszystko zaczęło się od tego, że chciałem po prostu pomóc Oli. Krótko po tym, jak się poznaliśmy i zostaliśmy parą Ola była na etapie zmiany trenera i klubu. Wtedy nie było to takie łatwe, gdyż wspinanie było bardzo mało znanym sportem. Zaoferowałem pomoc. Prawda jest taka, że interesowałem się treningiem, ale na własne potrzeby i nie planowałem zostać szkoleniowcem. I tak od mojego: "pomogę ci" doszliśmy do... złota olimpijskiego. Często mówimy, że to Ola zrobiła ze mnie prawdziwego trenera, a ja uczyniłem z niej światowej klasy zawodniczkę.
PAP: Żona współpracuje z psycholożką sportową Darią Abramowicz, a czy pan także zarządza tą sferą treningu? Szkoleniowiec musi być też trochę, mniej lub bardziej, psychologiem...
M.M.: Jestem w kontakcie z psychologiem, więc mam na bieżąco informację nad czym pracują. Mam wskazówki, jak mogę w tym procesie treningu mentalnego pomóc, ale jest to dalekie od zarządzania tą strefą. Raczej powiedziałbym, że wspieram, pomagam i po prostu jestem obecny w razie potrzeby.
PAP: Układ trener-mąż – zawodniczka-żona wydaje się być bardzo specyficzny. Państwu udaje się to łączyć znakomicie. Jaka jest pana recepta na sukces na obu płaszczyznach?
M.M.: Przyznam szczerze, że po 10 latach nie mam żadnej recepty. Nie mogę powiedzieć, że coś warto robić, a czegoś nie warto w tym układzie. Dlaczego? Ponieważ oboje się rozwijamy, rozwijamy nasze relacje i one się zmieniają. Cokolwiek sam mógłbym doradzać, to może być to nieaktualne za pół roku czy rok. Na pewno jednak jedną z rzeczy, która jest kluczowa, to komunikacja, rozmawianie o wielu rzeczach, nie tylko tych przyjemnych, ale także tych trudnych, wspólne rozwiązywanie problemów i to szybko. Bo napięcie zawsze będzie miało ujście i to w momentach najmniej oczekiwanych.
PAP: Jakie cechy ceni pan najbardziej u żony?
M.M.: Chyba najbardziej to, że jest w stanie żyć w zgodzie ze swoimi wartościami i żyć "tu i teraz". To jest bardzo rzadka umiejętność, której też się od niej uczę. Spośród innych cech z pewnością jest to odwaga i zaangażowanie.
PAP: Zanim wspólnie zdobyliście złoto igrzysk, były sukcesy, ale i niepowodzenia, w tym chyba najtrudniejszy okres, po mistrzostwach świata w Bernie w sierpniu 2023, gdy żona zajęła trzecie miejsce, które nie dawało kwalifikacji olimpijskiej. Została jeszcze jedna szansa. Co wówczas się działo w państwa głowach? Co było priorytetem - utrzymanie formy fizycznej czy zarządzani stresem i emocjami?
M.M.: Zdecydowanie zarządzanie stresem. Jeszcze kilka miesięcy przed Bernem wiedziałem, że jeśli będziemy musieli się przygotowywać do zawodów kwalifikacyjnych w Rzymie, to opracuję plan i będę wiedział, jak to zrobić, żeby Ola miała tam taką samą, albo i lepszą, formę niż w mistrzostwach świata. Aspekt psychologiczny w tamtym momencie był największym wyzwaniem.
PAP: Jak wyglądają tegoroczne przygotowania do jesiennych mistrzostw świata w Korei Południowej? Ile startów czeka mistrzynię olimpijską w Pucharze Świata czy innych zawodach?
M.M.: W tym roku, w porównaniu do poprzednich sezonów, Ola będzie startować praktycznie we wszystkich Pucharach Świata. Zaczynamy w Chinach pod koniec kwietnia, potem od razu jest Indonezja, chwila przerwy i rozpoczynamy europejską część cyklu od startu w Krakowie, potem Chamonix i Klagenfurt. To będzie ostatni start przed mistrzostwami świata.
PAP: Pan nie ma psychologa. Co działa odstresowująco na pana i pozwala "wyczyścić głowę"? Jak lubi pan spędzać wolny czas?
M.M.: Rower. Kilka lat temu zafascynowałem się jazdą na rowerze szosowym. Dla mnie nawet godzina, którą uda mi się wygospodarować w grafiku na rower, jest specjalnym, tylko moim momentem. Wtedy mogę zdystansować się do pewnych spraw, spokojnie pomyśleć i bardzo często znajduję wówczas różne rozwiązania.
Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
olga/ pp/kgr/