Polska Agencja Prasowa: 90 lat temu przedstawiciele Rzeczypospolitej i III Rzeszy podpisali dokument o niestosowaniu agresji. Dziś wiemy, że przetrwał niecałe sześć lat.
Historyk PAN i wykładowca UKSW prof. Marek Kornat: Przede wszystkim nie był to traktat czy pakt, jak często się dziś czyta, lecz deklaracja (w każdym razie układ) o nieagresji. Miał on prowizoryczną formę i był próbą uregulowania złych relacji wzajemnych między Polską a Niemcami, które kształtowały się pod znakiem głębokiego antagonizmu od czasu podpisania traktatu wersalskiego. Deklaracja podpisana 26 stycznia 1934 r. nie zawierała żadnych prawniczych sformułowań. Nie miała artykułów czy paragrafów, które są obecne w każdym traktacie. To był tekst czysto polityczny, co zresztą odpowiadało przekonaniom osobistym marszałka Piłsudskiego, który uważał, że w umowach międzynarodowych dużo bardziej liczy się wola polityczna niż prawnicze formułki. Układy o nieagresji – dodajmy – należą do specyficznych form uregulowania stosunków między skłóconymi państwami w okresie międzywojennym. Obecnie jest to już forma przestarzała, w zasadzie niestosowana. Podpisywano je wówczas w celu załagodzenia konfliktu między państwami, które nie mogą pójść na więcej. Kiedy dwa państwa dzieli silna sprzeczność interesów – inna forma nie znalazłaby zrozumienia w społeczeństwach, z których stanowiskiem musi się liczyć każdy rząd. W styczniu 1934 r. dyktatura III Rzeszy dopiero miała swoje początki za sobą. Plany Hitlera zakładały forsowne zbrojenia. Polska pragnęła chociaż osłabić konflikt z Niemcami i przyświecało jej pragnienie awansu w międzynarodowej hierarchii. Umowa o nieagresji doszła do skutku, bo po obydwu stronach rozumiano, że starcie zbrojne nie jest pożądane. Dochodziło do skutku jakieś modus vivendi, ale o wszystkim miała rozstrzygnąć przyszłość. Niestety czas grał na niekorzyść Polski.
PAP: Dlaczego więc podpisano prowizoryczną deklarację bez skutków prawnych? Marszałek Hermann Göring powiedział kiedyś, że dokumentami - traktatami i układami - które III Rzesza zawarła, a nie respektuje ich, mógłby wytapetować cały swój ogromny gabinet w Kancelarii Rzeszy...
Prof. Kornat: W polityce III Rzeszy łamanie traktatów i innych zobowiązań było normą postępowania, chociaż to Hitler miał pokazać dopiero w następnych latach (od marca 1935 r. poczynając). Tyle tylko, że Polska nie miała wyjścia i musiała ten układ zawrzeć, nawet zakładając z góry, że nie zostanie on dotrzymany. Każdy rząd w Warszawie miał taki obowiązek, skoro powstały szanse ugody z Niemcami. Tylko szaleńcy u władzy w Polsce mogliby postąpić inaczej. W latach międzywojennych skłócenie z Niemcami poważnie obciążało wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. Konflikt polsko-niemiecki był głównym problemem zatruwającym relacje międzynarodowe we Europie. Wszystko, co służyło jego załagodzeniu było w interesie Polski, oczywiście pod warunkiem, że nie zostałoby okupione takimi dodatkowymi ustępstwami czy zobowiązaniami, których nie dałoby się pogodzić z zasadami zachowania niepodległości i integralności terytorialnej.
Układ konieczny, niezbędny i ważny z polskiego punktu widzenia. Jego zawarcie nastąpiło z inicjatywy polskiej. Najpierw na wyraźne pytanie ze strony polskiej Hitler oświadczył, że w stosunkach z Polską będzie przestrzegał traktatów, co już samo w sobie było jednostronną deklaracją o nieagresji, bo przestrzeganie traktatów nie pozwala napadać. Strona polska zażądała jednak pisemnego układu dwustronnego. Tu zaś były dwie możliwości – zawarcie traktatu albo umowy będącej substytutem traktatu. Niemcy nie chcieli podpisać traktatu, bo wtedy w nim musieliby się zgodzić na potwierdzenie obowiązujących granic, a więc postanowień Traktatu Wersalskiego. To oczywiście oznaczałoby, że idą na poważne ustępstwa wobec Polski. W konsekwencji tych uwarunkowań podpisano układ niemający rangi traktatu. Na wniosek strony polskiej miał on jednak podlegać ratyfikacji, choć ta zasada postępowania była zastrzeżona wyłącznie dla traktatów (albo konwencji). Tak to skomplikowane były uwarunkowania i okoliczności podpisania dokumentu o którym rozmawiamy. 26 stycznia 1934 r. w godzinach południowych podpisał go w Berlinie poseł RP, Józef Lipski, a ze strony niemieckiej – minister spraw zagranicznych III Rzeszy Konstantin von Neurath.
PAP: Jak oceniali podpisanie układu marszałek Józef Piłsudski i szef MSZ, Józef Beck?
Prof. Kornat: Marszałek Piłsudski był wielkim realistą i przenikliwym znawcą polityki międzynarodowej, mężem stanu o niezwykle wysokim i rzadkim wśród Polaków rozeznaniu w sprawach zagranicznych. Nie wierzył w dobre i czyste intencje Niemców ani w skuteczność układu. W marcu 1934 r., a więc zaledwie dwa miesiące po jego podpisaniu, przepowiedział niedotrzymanie tej umowy i wybuch wojny za cztery-pięć lat. Słowa te niestety się sprawdziły. Beck oceniał układ znacznie bardziej optymistycznie niż jego mistrz i najwyższy autorytet. Wiele wskazuje na to, że minister spraw zagranicznych uwierzył, że układ ma wszelkie szanse, by poprawić bezpieczeństwo Polski. Rację miał jednak Piłsudski.
PAP: W jaki sposób zawarcie układu ocenili ówcześni sojusznicy Polski - Francja i Wielka Brytania?
Prof. Kornat: Nad Sekwaną przyjęto go negatywnie. Francuzi mieli poważne zastrzeżenia. Elity polityczne III Republiki widziały swój kraj w roli protektora państwa polskiego. Podpisanie układu z Niemcami na własną rękę, bez wcześniejszych konsultacji z rządem w Paryżu, odebrano jako godzące w ducha sojuszu polsko-francuskiego. Polscy dyplomaci odpowiadali na to argumentem, że Francja wcześniej już zgodziła się na niekorzystne dla Polski umowy z Niemcami w Locarno w 1925 r. Przypomniano także Francuzom, że w 1933 r. zaangażowali się w wątpliwą inicjatywę stworzenia paktu czterech mocarstw (Francja, Wielka Brytania, Niemcy i Włochy), które miały decydować o zmianach granic. Było to postępowanie nielojalne wobec Polski. Latem 1934 r. prawdopodobnie za sprawą działania sowieckich służb specjalnych, w ówczesnej prasie światowej pojawiła się narracja, że do układu z 26 stycznia rzekomo dołączono tajny protokół lub aneks, który miał ustanowić faktyczny sojusz polsko-niemiecki i zapowiadać wspólną polsko-niemiecką walkę z Sowietami w przyszłości. Fałszywe oskarżenia pogłębiły jeszcze rozdźwięk między Warszawą a Paryżem. Polsko-niemiecki układ odbił się więc negatywnie na relacjach polsko-francuskich. Nie przeszkodził jednak Beckowi złożyć deklarację wierności sojuszniczej na ręce przedstawiciela Francji w Warszawie w marcu 1936 r.
Pierwsza reakcja dyplomacji i prasy brytyjskiej na układ z 26 stycznia 1934 r. znacznie różniła się od francuskiej, bo była pozytywna. Wiadomo, że rządowi brytyjskiemu zależało na tym, by wyciszyć konflikty na kontynencie europejskim mogące przynieść nową wojnę. Jednak w latach 1935—1938 fałszywa narracja o rzekomym tajnym aneksie do układu z 26 stycznia 1934 dotarła i do brytyjskiej opinii publicznej a przede wszystkim do Foreign Office. Pod koniec lat trzydziestych pojawiały się w brytyjskiej prasie opinie, że Polska nie chce porozumienia z ZSRR, czyli tzw. Paktu Wschodniego – a więc przeciwstawia się próbie stworzenia obronnego bloku w Europie Środkowo-Wschodniej przeciw Niemcom. Tłumaczono to sobie jako spowodowane proniemieckim kursem dyplomacji polskiej i zastanawiano się co może być tego powodem. Dochodzono do wniosku, że zbliżenie polsko-niemieckie musi iść dalej niż głosi krótki tekst deklaracji o nieagresji. Pogłoski o tajnym sojuszu polsko-niemieckim były skutecznym środkiem walki Sowietów z Polską jako sąsiadem, który nie daje się podporządkować. Starannie sfałszowane – trafiały na zapotrzebowanie chwili. Docierały ze swym przekazem do ludzi Zachodu.
PAP: Czy pięć lat pokoju po zawarciu układu Polska wykorzystała w sposób właściwy?
Prof. Kornat: Z pewnością można było lepiej wykorzystać ten czas w sferze zbrojeń. Musimy jednak pamiętać o "wycieńczeniu" Polski przez Wielki Kryzys. Mając jeszcze drugiego wroga na Wschodzie – byliśmy skazani na walkę na dwa fronty, więc nawet lepsze przygotowanie do wojny nie gwarantowałoby Polsce możliwości przetrwania bez efektywnej pomocy sojuszników. Ci, którzy uważają, że Polska powinna zastosować się do oczekiwań Francji i Wielkiej Brytanii, w ramach Paktu Wschodniego, a więc zawrzeć układ z Sowietami, nie mają racji. Stracilibyśmy niepodległość jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, bo to oznaczałoby nieuchronne uzależnienie od Sowietów. To byłaby katastrofa. Na szczęście nikt w Polsce tego nie proponował i nie zrobił. Piłsudski podchodził do naszego nieprzyjaciela na wschodzie z przenikliwym realizmem.
PAP: Jak dziś można oceniają zawarcie układu z Niemcami?
Prof. Kornat: W moim przekonaniu to porozumienie było absolutnie konieczne, bo pozwoliło Polsce przetrwać politykę ustępstw prowadzoną przez Londyn i Paryż w drugiej połowie lat trzydziestych. Innymi słowy, pozwoliło dotrwać do momentu, w którym Polska otrzymała gwarancje sojuszników i weszła do wojny w koalicji, niezależnie od tego, że ich pomocy zbrojnej we wrześniu 1939 r. niestety nie otrzymała. Gdyby rząd RP nie zdecydował się na podpisanie układu z Niemcami w r. 1934, można by powiedzieć, że Polska dyplomacja wybrała bierność. Że nie próbowała poprawy trudnego położenia geopolitycznego. Że jakby oczekiwała na klęskę. Tym układem pokazano, że potrafimy prowadzić samodzielną i odważną politykę zagraniczną. Taki zresztą był nadrzędny cel marszałka Piłsudskiego, który, jak wspomniałem, sceptycznie oceniał wszelkie środki dyplomatyczne w konfrontacji z partnerem, który stawia na siłę zbrojną.
Układ z 26 stycznia 1934 nie wygasił konfliktu polsko-niemieckiego, lecz zamroził go na kilka lat. Nie był trwałym i skutecznym antidotum na antagonizm dwóch skłóconych od wielu stuleci narodów. Strona polska lojalnie dochowywała tej umowy – do końca. Nie pozwolono III Rzeszy podporządkować sobie Polski środkami dyplomacji. (PAP)
Rozmawiał: Maciej Replewicz
kh/