Profesor Marek Kornat: śmierć generała Sikorskiego była dotkliwym ciosem dla polskiej polityki

2023-07-04 07:49 aktualizacja: 2023-07-04, 18:29
Generał Władysław Sikorski. Fot. PAP/CAF
Generał Władysław Sikorski. Fot. PAP/CAF
Nikt na świecie nie mógł lekceważąco powiedzieć, że Sikorski jest nikim. Gdy go zabrakło, dokonał się przewrót degradujący sprawę polską – mówi PAP profesor Marek Kornat, historyk z PAN i UKSW. 80 lat temu, 4 lipca 1943 r., na Gibraltarze zginął premier RP generał Władysław Sikorski.

Polska Agencja Prasowa: Jak na stosunki polsko-sowieckie spoglądał w połowie 1943 r. premier RP gen. Władysław Sikorski? Co uznawał za najważniejsze wyzwanie dla rządu na arenie międzynarodowej po zerwaniu stosunków dyplomatycznych przez Związek Sowiecki?

Prof. M. Kornat: Gen. Sikorski należał do tej grupy polskich polityków, którzy próbowali dojść do jakiegoś kompromisu w stosunkach ze Związkiem Sowieckim. Prowadzona przez niego polityka była wyrazem przekonania, że Polska jest na to wprost skazana. Zakładał, że w ówczesnych warunkach niemożliwe jest prowadzenie innej polityki. Był przekonany, że Związek Sowiecki jednak nie ulegnie Niemcom, jak początkowo uważało wielu. Trzy dni przed napaścią Niemiec na ZSRS, po rozmowie z ambasadorem brytyjskim w Moskwie Staffordem Crippsem, powiedział Sikorski, że Armia Czerwona „będzie się nieźle biła przeciwko Niemcom i jeżeli nawet nie powstrzyma ich pochodów w głąb Rosji, to w żadnym wypadku nie dopuści do jakiegoś szybkiego załamania się”. Nie pomylił się. Obserwował silne poparcie dla ZSRS ze strony mocarstw anglosaskich. Dostrzegał, że tworzy się ścisły, chociaż niepisany sojusz amerykańsko-brytyjsko-sowiecki. Żadna polityka polska nie będzie w stanie rozerwać ani przekonać swoich sojuszników, że jej interesy są ważniejsze od ich stosunków z Sowietami. Jednym słowem, bez porozumienia ze wschodnim sąsiadem rząd RP na uchodźstwie skazany jest na izolację, a więc klęskę. Założenia tej polityki były – moim zdaniem – zupełnie słuszne. Nie mogła ona jednak być skuteczna w konfrontacji z takim partnerem jak Stalin.

Apogeum polityki prowadzonej przez polskiego premiera według tej koncepcji nastąpiło w grudniu 1941 r. Prawie sześć miesięcy po układzie Sikorski-Majski doszło do jego podróży do Moskwy i rozmowy ze Stalinem. Wydano deklarację o współpracy przeciw Niemcom. Stalin zrobił aluzję co do potrzeby porozmawiania o granicach, stwierdzając niezobowiązująco, że Polska cofnie się trochę („ciut-ciut”) na zachód, i do dzisiaj nie wiadomo, co to miało znaczyć. Istnieją spekulacje, iż zapewne chciał zagarnąć ziemie wschodnie państwa polskiego, ale zostawić przy Polsce Lwów. Sikorski uchylił się od rozmowy i powstaje wielkie pytanie, czy postąpił słusznie. Jest to temat – prawdę mówiąc – na inną rozmowę. Proces upadku polityki Sikorskiego trwał przez cały rok 1942. Rozpoczął się „paszportyzacją” mieszkańców ziem wschodnich przedwojennej Polski. Spór terytorialny był nieunikniony. Po wielkim triumfie pod Stalingradem w lutym 1943 r. w Moskwie zapadła decyzja zakładająca dominację nad przyszłą, okrojoną terytorialnie na wschodzie Polską. Konferencja w Teheranie dała Sowietom w tej sprawie wolną rękę. Działo się to już pięć miesięcy po tragicznej śmierci premiera Sikorskiego, która do dzisiaj nie została wyjaśniona.

Sikorski musiał sobie zdawać sprawę z postępującego załamania stosunków polsko-sowieckich i upadku jego głównej koncepcji politycznej. Oczywiście żaden czynny polityk nie przyznaje się publicznie do przegranej. Wymordowanie tysięcy polskich oficerów, z których część zabito w Katyniu pod Smoleńskiem, było prawdziwą bombą rujnującą stosunki polsko-sowieckie. Kiedy więc Niemcy odkryli w kwietniu 1943 r. groby, Sikorski wystąpił do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z wnioskiem o obiektywne zbadanie tej sprawy, chociaż oczywiście nie miał wątpliwości co do tego, kto jest sprawcą zbrodni, choćby ze względu na ścisłe relacje składane przez tych Polaków, którzy przeżyli w niewoli sowieckiej i wydostali się z ZSRS z armią gen. Władysława Andersa. Wspomnę tu tylko ministra sprawiedliwości w rządzie Sikorskiego prof. Wacława Komarnickiego. Sowieci dostali pretekst, aby zerwać stosunki z rządem polskim. Sikorski w żaden sposób nie był w stanie ocalić swojej polityki. Jakikolwiek rodzaj modus vivendi w stosunkach ze wschodnim sąsiadem nie wchodził w rachubę. W założeniach tworzonych na Kremlu nie było dla Polski roli innej niż z marionetkowym rządem w Warszawie i w granicach narzuconych przez Moskwę.

PAP: Dlaczego w tak trudnej sytuacji międzynarodowej podjęto decyzję o podróży premiera Sikorskiego do polskich jednostek na Bliskim Wschodzie?

Prof. M. Kornat: Mówiąc najkrócej, Sikorski pojechał tam, aby pokazać się wojsku. Nastroje w armii były złe. Mówiło się otwarcie o zdradzie. Sikorskiego krytykowano za ustępliwość wobec Sowietów. Polityka ugody z nimi wywoływała sprzeciw zwłaszcza u żołnierzy, którzy mieli za sobą pobyt „na nieludzkiej ziemi”. Do dzisiaj zresztą zwolennicy historiografii uprawianej wbrew zdrowemu rozsądkowi rozpowszechniają hasło, że zamach w Gibraltarze przeprowadzili Polacy, chociaż oczywiście nie ma na to żadnych dowodów. Czymś innym jest krytyka premiera – nawet bardzo ostra, a czymś innym jest podniesienie ręki na szefa rządu i Naczelnego Wodza, i to w jednej z najbardziej tragicznych godzin historii Polski. To pierwsze uprawiali liczni Polacy. Na to drugie nie był w stanie poważyć się żaden z nich. Jeśli Sikorski padł ofiarą zamachu – było to dzieło Sowietów, bo jego śmierć tylko im była na rękę. Wielka Brytania na jego śmierci na pewno nie korzystała.

PAP: Czy po zerwaniu lub, jak twierdził Kreml, „zawieszeniu” stosunków z rządem na uchodźstwie pozostałe rządy alianckie chętnie widziałyby zmianę na stanowisku premiera RP, która mogłaby na nowo otworzyć stosunki Polski i ZSRS?

Prof. M. Kornat: Nie ma żadnych przesłanek do głoszenia tego rodzaju twierdzeń. Sikorski w oczach Winstona Churchilla i również Franklina D. Roosevelta uchodził za realistę i jedynego polityka polskiego określonego formatu, który dąży do porozumienia ze Stalinem. W gabinetach dyplomatycznych nie było mowy o zastąpieniu Sikorskiego przez jakiegokolwiek innego polskiego polityka. Oczywiście kiedy nastąpiło zerwanie stosunków dyplomatycznych z ZSRS, pozycja osobista Sikorskiego uległa jednoznacznemu osłabieniu. Churchill nie wycofał się jednak z przekonania, że to Sikorski jest liderem walczącej Polski. Myślę, że to samo założenie przyświecało prezydentowi Rooseveltowi. Mówię to z całą świadomością, że jednak obydwaj przywódcy mocarstw sojuszniczych nie brali nigdy w rachubę zaryzykowania konfliktu ze Stalinem z powodu Polski. Trzeba o tym pamiętać.

PAP: Czy w lipcu 1943 r., tuż po tragedii na Gibraltarze, ze strony dyplomatów USA lub Wielkiej Brytanii pojawiały się sugestie dotyczące potencjalnych następców Sikorskiego na stanowiskach premiera oraz Naczelnego Wodza?

Prof. M. Kornat: Nie sądzę, aby takie sugestie były wyrażane wprost. W świetle Konstytucji kwietniowej prezydent mógł powierzyć misję utworzenia rządu dowolnemu politykowi, którego uznawałby za odpowiedniego do pełnienia tej misji. Jednak w warunkach wojny kluczowe było dążenie do zachowania koalicji rządowej w postaci porozumienia czterech formacji (Stronnictwo Narodowe, Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Pracy). W tym układzie rzeczy naturalnym kandydatem na urząd premiera był Stanisław Mikołajczyk, chociaż wiemy, iż prezydent Władysław Raczkiewicz złożył propozycję objęcia urzędu premiera Adamowi Ciołkoszowi z PPS, ten jednak po przeanalizowaniu sytuacji politycznej odmówił podjęcia się tej misji. Mikołajczyk był uważany przez stronę brytyjską, a także amerykańską, za kontynuatora linii politycznej Sikorskiego. Prezydent mógł zrezygnować z powołania nowego Naczelnego Wodza, przecież poszczególne polskie jednostki i tak znajdowały się pod bezpośrednim dowództwem operacyjnym naszych aliantów. Urząd szefa sztabu był obsadzony. W takich warunkach gen. Kazimierz Sosnkowski nie wszedłby do ścisłego kierownictwa państwa. Oczywiście moim zdaniem prezydent postąpił jednak słusznie.

Próby wymuszenia zmian w rządzie polskim przez bezceremonialną ingerencję aliantów w nasze sprawy wewnętrzne nastąpiły wiosną 1944 r. Strona sowiecka przedstawiła koncepcję takich zmian, żądając ustąpienia tych polityków, którzy są antysowieccy. Chodziło o usunięcie w ten sposób samego prezydenta Raczkiewicza oraz gen. Sosnkowskiego. Do koalicji dającej podstawę polityczną rządowi mieliby wejść komuniści. Mikołajczyk pozostałby premierem. Propozycje te przedstawił ambasador w Londynie Wiktor Lebiediew, który w międzyczasie zastąpił Iwana Majskiego. Rząd brytyjski doradzał stronie polskiej przyjęcie tych propozycji. Spełnienie tego żądania oznaczałoby dezintegrację władz na uchodźstwie. Szczęśliwie nie doszło do tak upokarzającej klęski.

Strona polska jednoznacznie odrzuciła plan Moskwy. Oparła się naciskom aliantów. Latem i jesienią 1944 r. Churchill groził Polakom, że bezkompromisowe działanie rządu na uchodźstwie zakończy się jego izolacją na arenie międzynarodowej. I rzeczywiście tak się stało, ale bez wątpienia udało się uniknąć niewyobrażalnej klęski, jaką byłoby nielegalne w rozumieniu konstytucji usunięcie głowy państwa na żądanie obcego rządu. Koncepcja brytyjskiego premiera w sprawie rozwiązania konfliktu polsko-sowieckiego miała cechy realizmu, ale był to realizm pozorny. Zakładała, że zanim zakończą się zmagania wojenne, trzeba Polsce zawrzeć z Sowietami układ, na mocy którego nastąpi zrzeczenie się ziem wschodnich. Rząd polski na uchodźstwie winien natomiast skupić się na walce o niepodległość i przyjąć terytorialną rekompensatę na zachodzie. Tyle tylko, że nie było ani jednego patrioty polskiego, który godziłby się na cesję ziem wschodnich, i Sikorski nie mógł tego zrobić. Poza tym celem Sowietów było ujarzmienie Polski przez narzucenie jej rządu. Podkreślmy tu, że Stalin powiedział do Milovana Djilasa, iż ten, kto zajmuje zbrojnie jakieś terytorium, ustanawia tam swój ustrój. Uważał to za oczywiste.

PAP: Pomiędzy kwietniem a lipcem 1943 r. na Polaków spadają trzy dramatyczne informacje: odkrycie mogił polskich oficerów w Katyniu, aresztowanie gen. Stefana Roweckiego „Grota” i śmierć gen. Sikorskiego. Jak te wydarzenia wpłynęły na nastroje polskich polityków w Londynie? Czy można było dostrzec znaczące pogorszenie się nastrojów?

Prof. M. Kornat: Widać było, że następuje sekwencja bardzo groźnych wydarzeń, godzących w Polskę. W polityce jednak jest tak, że nawet wówczas kiedy widzi się, iż jest bardzo źle – należy o tym otwarcie nie mówić i starać się coś robić. Jednym słowem kontynuować misję. Sikorski podczas podróży na Bliski Wschód powiedział, że tak czy inaczej doprowadzi żołnierzy do wolnej Polski. Niewątpliwie politycy polscy próbowali pewnym optymizmem przesłonić to wszystko, co się dzieje. Oczywiście wiele w tych nastrojach (często dalekich od realizmu) brało się z powodu nieświadomości rzeczywistego położenia sprawy polskiej.

Nie posiadano informacji o skali zaangażowania rządu amerykańskiego w zbliżenie z ZSRS. Rozmawiamy o czasach przed uchwałami konferencji teherańskiej, ale prosowiecki kurs polityki Roosevelta był widoczny. Ambasador w Waszyngtonie Jan Ciechanowski otrzymywał rozmaite niepokojące sygnały od różnych urzędników Departamentu Stanu. Notował przecieki publikowane przez amerykańską prasę. Wszystko to przekazywał rządowi w Londynie, ale nie oznacza to, że polscy politycy mogli zakładać, że alianci dokonają sprzedaży Polski Sowietom. Wielu z nich łudziło się przekonaniem, że Związek Sowiecki po zakończeniu wojny (w której wziął na siebie główny ciężar walki przeciw III Rzeszy) będzie jednak osłabiony i nie będzie w stanie dyktować swej woli Polakom. Dodajmy jeszcze, że rząd w Londynie pracował w nastawieniu, że wojna musi się zakończyć konferencją pokojową, podobną do tej paryskiej z 1919 r. Uważano, że należy dotrwać do klęski Niemiec bez ustępowania żądaniom sowieckim, które zostałyby wykorzystane przez „sojuszników naszych sojuszników” i doprowadziły do narzucenia Polsce niekorzystnych rozwiązań – przede wszystkim terytorialnych. Można powiedzieć, że była to doktryna zachowania „czystego konta” do konferencji pokojowej.

Nie powiem niczego odkrywczego, stwierdzając, że śmierć Sikorskiego była dotkliwym ciosem dla polskiej polityki. Był on rozpoznawalnym mężem stanu na forum międzynarodowym. Miał opinię demokraty – co nie było bez znaczenia. Nikt na świecie nie mógł lekceważąco powiedzieć, że Sikorski jest nikim. Że nie jest przywódcą walczącej Polski. Gdy go zabrakło, dokonał się przewrót degradujący sprawę polską. Mikołajczyk nie miał tego formatu. Nie jestem jednak w stanie zgodzić się ze stwierdzeniami tych, którzy utrzymują, że gdyby Sikorski kierował rządem do końca wojny – to ocaliłby Polskę. Nie mógł sprawić, że Roosevelt odstąpiłby od swojej koncepcji długotrwałego sojuszu z Sowietami. Na ołtarzu tej idei Roosevelt był w stanie poświęcić interesy wszystkich małych narodów. Powiedział zresztą w Jałcie z wielkim rozdrażnieniem, że z Polską od pięciuset lat są tylko same kłopoty.(PAP)

Rozmawiał Michał Szukała

jc/