W czasach PRL-u była jedną z najchętniej rozbieranych aktorek w polskim kinie. Grażyna Szapołowska kończy 70 lat

2023-09-20 11:25 aktualizacja: 2023-09-20, 12:12
Grażyna Szapołowska, Jerzy Radziwiłowicz. Fot. PAP/DPA/Ohne Ende
Grażyna Szapołowska, Jerzy Radziwiłowicz. Fot. PAP/DPA/Ohne Ende
W czasach PRL-u była jedną z najchętniej rozbieranych aktorek w polskim kinie. Ale ona potrafiła sceny miłosne wynieść do rangi sztuki. Tak jak w „Krótkim filmie o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. Na ekranie uwodziła, zachwycała, rozkochiwała. W życiu prywatnym długo nie miała szczęścia w miłości. Bo chociaż mężczyźni szybko tracili dla niej głowę, to równie szybko chcieli ją sobie podporządkować. A ona chciała nie tylko być kochana, ale też wolna. I to się nie zmieniło do dziś.

W czasach PRL-u była jedną z najchętniej rozbieranych aktorek w polskim kinie. Ale ona potrafiła sceny miłosne wynieść do rangi sztuki. Tak jak w „Krótkim filmie o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. Na ekranie uwodziła, zachwycała, rozkochiwała. W życiu prywatnym długo nie miała szczęścia w miłości. Bo chociaż mężczyźni szybko tracili dla niej głowę, to równie szybko chcieli ją sobie podporządkować. A ona chciała nie tylko być kochana, ale też wolna. I to się nie zmieniło do dziś.

Trudno ją dziś zobaczyć na ekranach kin czy w telewizji. Wielbicielom Grażyny Szapołowskiej zwykle musi wystarczyć jej konto na Instagramie. Aktorka regularnie publikuje na nim swoje zdjęcia, filmiki, w których relacjonuje codzienne życie. Na jednym z ostatnich zdjęć aktorka pokazała się w jednoczęściowym kostiumie kąpielowym na plaży w Juracie, gdzie spędzała wakacje. Pod postem zaroiło się od entuzjastycznych komentarzy, komplementujących nienaganną sylwetkę aktorki. Trzeba przyznać, że Grażyna Szapołowska, choć właśnie skończyła 70 lat, wciąż zachwyca świetną figurą. Nie pozwala zapomnieć, że przez lata uchodziła za najbardziej kobiecą i zmysłową z polskich aktorek.

Odmawiam ról, ale nie odmawiam sobie życia

Ostatnio gra mało. Jednym z nielicznych projektów, w jakich można było ją zobaczyć w ubiegłym roku, był serial „Mój agent” opowiadający o perypetiach agentów znanych aktorów. Szapołowska zagrała samą siebie, choć w rzeczywistości nigdy swojego agenta nie miała. Uważała, że jest on jej niepotrzebny, bo reżyserzy dzwonią do niej sami. „Nie negocjuję gaży. Do mnie dzwonią producenci bądź reżyserzy, którzy podają jakąś stawkę i jeżeli scenariusz mi się podoba, to mówię ok. i podpisuję umowę. Czasem nawet gram za darmo dla młodych reżyserów. Jeśli dostaję świetny scenariusz, a wiem, że ktoś ma ograniczony budżet lub nie ma go wcale, to jestem na takim etapie życia, że mogę grać za darmo” - powiedziała w jednym z wywiadów. Niestety, najwyraźniej ostatnio Szapołowska dostaje niewiele scenariuszy albo niewiele z nich uznaje za interesujące. Przyznała zresztą wprost, że nie jest łatwo namówić ją do występu. „Często odmawiam sobie ról, bo nie wierzę w talent niektórych reżyserów, reżyserek czy scenarzystów. Ale nie odmawiam sobie życia. Znajduję na nie czas – na wino, piękno, odpoczynek…” - przyznała.

Na scenie też niełatwo ją spotkać, bo od 2011 roku nie jest na stałe związana z żadnym teatrem. Wcześniej przez wiele lat występowała na deskach Teatru Narodowego. Odeszła w atmosferze skandalu. Dyrektor Jan Englert zwolnił ją dyscyplinarnie po tym, jak nie pojawiła się na przedstawieniu „Tango”, a w tym czasie wzięła udział w programie telewizyjnym „Bitwa na głosy”, w którym była członkiem jury. Szapołowska poczuła się skrzywdzona, publicznie tłumaczyła, że prosiła dyrektora o zgodę na zwolnienie z udziału w przedstawieniu znacznie wcześniej, że inni aktorzy takie pozwolenia dostawali. Wytoczyła też Englertowi proces, który przegrała. I choć mogła składać apelację, to zrezygnowała. Później przyznała, że podczas procesu ze zdumieniem odkryła, jak wielu jej kolegów i koleżanek zeznawało przeciwko niej. Ta historia, choć minęło ponad dziesięć lat, do dziś wywołuje w niej przykre wspomnienia. Może także z tych powodów na długo odpuściła sobie teatr. Na scenę wróciła niedawno - pod koniec czerwca wystąpiła w warszawskim Teatrze Relax w przedstawieniu poetycko-muzycznym „Wisławie - Grażyna”, poświęconym życiu i twórczości Wisławy Szymborskiej. Spektakl był grany tylko raz, ale będzie wystawiany w różnych miastach. Przedstawienie wyreżyserowała córka Szapołowskiej, Katarzyna Jungowska, która jest także autorką scenariusza.

Matka i przyjaciółka

Być może Szapołowska nie zagrałaby we wspomnianym spektaklu, gdyby nie robiła go jej córka. Jej bowiem nie odmawia. Już wcześniej kilkukrotnie wystąpiła w produkcjach Katarzyny Jungowskiej, m.in. w filmie „Wiedźma”. Obie zgodnie mówią, że łączy je fantastyczna relacja i są dla siebie najbliższymi przyjaciółkami. „Moja mama nie różni się od innych. Wykonywała wszystkie obowiązki mamy i choć jest kobietą zajętą, zawsze, kiedy jej potrzebowałam, miała dla mnie czas. (...) wymagała, żebym miała dobre stopnie. Pomagała mi przy odrabianiu lekcji, głównie polskiego. Jeśli dobrze się uczyłam, pozwalała mi na wszystko. Dbała o to, żebym była bezpieczna. Jeśli późno wracałam z imprezy, przyjeżdżała samochodem, żeby mnie odebrać” - podkreślała w jednym z wywiadów Jungowska. Sama Szapołowska przyznała jednak, że wiele chwil z dzieciństwa córki przegapiła, bo robiła film za filmem. „Omijała mnie teraźniejszość mojej córki. Kasia szybko rosła. Ja czekałam na ujęcie, a ona w tym czasie odkrywała rzeczywistość” - wyznała.

Córka Szapołowskiej przez jakiś czas także myślała o aktorstwie, studiowała w Warszawskiej Szkole Filmowej, zagrała w kilku filmach, ale szybko odkryła, że woli stać po drugiej stronie kamery. Pasję do aktorstwo przejęła natomiast jej córka, czyli wnuczka Grażyny Szapołowskiej. 22-letnia Karolina Matej studiuje aktorstwo i występuje w serialu „Na Wspólnej”. Karolina uwielbia spędzać czas z babcią, często spędzają razem wakacje, a od pewnego czasu towarzyszy jej na imprezach. Podobno obie mają podobne charaktery, są konkretne i wiedzą, czego chcą. Kiedy kilka lat temu Karolina wystąpiła w programie „Voice of Poland”, Szapołowska wspierała ją za kulisami. W ubiegłym roku razem też nagrały piosenkę „Czerwone maki na Monte Cassino”, która znalazła się na płycie „Gloria Victis”.

Wszystko zawdzięczam mamie

Grażyna Szapołowska wspierała córkę w wychowaniu Karoliny, kiedy Jungowska rozstała się z mężem. Dobrze znała trud samotnego macierzyństwa, bo sama także go doświadczyła. Na szczęście zawsze mogła liczyć na pomoc swojej mamy Wandy i starszej siostry Lidii. I choć aktorka wcześnie opuściła rodzinny dom w Toruniu, to na zawsze pozostał dla niej krainą szczęśliwości, bezpiecznym azylem. Szapołowska wielokrotnie podkreślała, że mama była dla niej najważniejszą osobą w życiu i zawdzięcza jej właściwie wszystko. Zawsze mówiła o niej z największą czułością. „Mama nauczyła mnie nieobojętności na świat. Nauczyła mnie śpiewać, jeść ogórki z miodem, czasem chleb z wodą i cukrem. Uczyła mnie spokoju i równowagi. Uczyła uczciwości. Nie znosiła kłamstwa. Uczyła wiary w niewidoczne anioły” - wyznała w jednym z wywiadów. Kiedy kilkanaście lat temu jej mama ciężko zachorowała, aktorka z oddaniem zajmowała się do nią do końca. I chociaż lekarze przestrzegali ją, że opieka nad umierającą matką będzie trudna, ona nie miała wątpliwości, że tak musi zrobić.

Chcę zostać aktorką

O aktorstwie zaczęła marzyć wcześnie, wyobrażała sobie, że gra na dużych scenach. Kiedy zrobiła maturę, przeczytała w „Nowościach Toruńskich”, że Henryk Tomaszewski, sławny twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy, będzie reżyserował w Jeleniej Górze „Legendę” Stanisława Wyspiańskiego. Nie zastanawiała się długo, wsiadła w pociąg i kiedy rano dotarła do Jeleniej Góry, od razu poszła do teatru i obwieściła dyrektorowi, że chce być aktorką. Najwyraźniej zrobiła wrażenie, bo dostała rolę jednej z trzech Rusałek. Zadebiutowała w listopadzie w 1972 roku. Maria Maj, odtwórczyni roli drugiej Rusałki, wspominała, że trzymały się wówczas we trzy: ona, Grażyna i Izabella Olejnik. Każda z nich przyjechała z innego miasta i każda liczyła na to, że „Legenda” będzie przepustką do kariery. I tak się faktycznie stało, bo wszystkie zostały aktorkami.

W Jeleniej Górze Szapołowska grała przez jeden sezon, bo już w maju 1973 roku pojechała do Warszawy na egzaminy do szkoły teatralnej. Została przyjęta. Jej koleżankami z roku były m.in Barbara Bursztynowicz, Tatiana Sosna-Sarno, Laura Łącz i Maria Mamona, z którą Grażyna bardzo się zaprzyjaźniła. Przez dwa lata mieszkały w akademiku Dziekanka, w czteroosobowym pokoju.  Były młode, piękne, utalentowane, miały mnóstwo marzeń i planów. Przylgnęło do nich określenie „dziewczyny z Miodowej”, które wymyśliła Szapołowska. Aktorstwa uczyły się od najlepszych. Rektorem ówczesnej PWST był Tadeusz Łomnicki, dziekanem Andrzej Łapicki, a opiekunkami roku - Aleksandra Śląska i Zofia Mrozowska. Urodę Grażyny Szapołowskiej wkrótce zauważyli reżyserzy i chętnie widzieli ją w scenach rozbieranych. A aktorka, świadoma swojej kobiecości, potrafiła umiejętnie wykorzystywać swoje atuty na ekranie.

Ikona seksapilu

Po raz pierwszy nago pokazała się jednym z odcinków serialu „O7 zgłoś się”. Potem w „Magnacie” oddawała się Bogusławowi Lindzie, w „Medium” obściskiwała się z Jerzym Zelnikiem, W „Wielkim Szu” naga przyjmowała swojego męża pokerzystę. Seksapil Szapołowskiej zachwycił nawet Tadeusza Konwickiego, który sfotografował ją półnagą na użytek „Lawy”, choć ostatecznie sceny nie znalazły się w filmie. Ale najwybitniejszą kreację stworzyła w „Krótkim filmie o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. Szapołowska wcieliła się w rolę Magdy, sąsiadki z wieżowca, którą podglądał przez lunetę młody chłopak grany przez Olafa Lubaszenkę. Ten film aktorka uważa za jeden z najważniejszych w swoim dorobku. „Kieślowski mówił, że mam talent do bycia na ekranie, że grają moje dłonie, włosy, stopy” - wspominała. Grażyna Szapołowska w spojrzeniu, gestach miała tyle erotyzmu, że w rolach uwodzicielek zawsze wypadała niesłychanie wiarygodnie. Ona „robiła” film. Nic więc dziwnego, że kiedy zgłosiła się do Andrzeja Wajdy, który kręcił „Pana Tadeusza” i powiedziała, że chce zagrać Telimenę, reżyser zaangażował ją bez wahania. Choć ponoć kontrakt miała już podpisany Joanna Szczepkowska.

Szapołowska z nagością na planie nie miała problemu, choć zawsze oczekiwała od reżyserów, że sceny, w których ma się rozbierać, mają uzasadnienie, a nie są tylko po to, żeby przyciągnąć widzów do kin. Podkreślała, że nigdy na planie nie czuła się wykorzystywana, choć w tamtych czasach nikt nie słyszał o koordynatorach intymności, którzy dziś dbają o komfort aktorów. Szapołowska o ten komfort dbała sama. Miała na to swój sposób. Kiedy w trakcie kręcenie filmu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste” zobaczyła kilkunastu wpatrujących się w nią elektryków, poleciła im, żeby też się rozebrali.

Do trzech małżeństw sztuka

Mężczyźni tracili dla niej głowę w filmach, podobnie było też w życiu. Trudno policzyć, ilu się w niej kochało. Ale długo nie układało jej się w związkach. Pytana o to Szapołowska mówiła, że jej partnerzy byli zazdrośni o jej karierę, próbowali nią zawładnąć, zdradzali. Za mąż wychodziła trzy razy. Na drugim roku studiów wzięła ślub z Markiem Lewandowskim. Był od niej starszy o 7 lat i kiedy się poznali, grał już w Teatrze Rozmaitości i miał na koncie kilka filmów. Wytrwali razem niespełna rok. Podobno Lewandowski chciał mieć z nią dziecko, ale jej nie śpieszyło się do macierzyństwa. „Przestraszyłam się. Byłam przecież taka młodziutka, miałam niespełna 23 lata. Chciałam skończyć studia, nie byłam gotowa ani na małżeństwo, ani na dziecko" - wspominała po latach.

Po rozstaniu z Lewandowskim szybko znalazła nową miłość. Na czwartym roku studiów w głowie zawrócił jej Andrzej Jungowski. Nie należał do środowiska aktorskiego - był przedsiębiorcą, produkował suszarki do łazienek. W Grażynie zakochał się do szaleństwa, codziennie wręczał jej ogromny bukiet róż i podobno tym ostatecznie przekonał ją do siebie. W środowisku plotkowano, że w prezencie ślubnym mąż dał jej dom w Pustelniku pod Warszawą. Ogromny, ale bez telefonu i centralnego ogrzewania. Gdy Szapołowska urodziła córkę Katarzyn, Jungowski nalegał, by rzuciła aktorstwo i skupiła się na rodzinie. „Kazał mi wybierać: małżeństwo albo scena. Wybrałam to drugie" - powiedziała po latach w jednym z wywiadów. Rozwód oznaczał dla niej, że musi zadbać o byt swój i córki. I chociaż zawsze miała wizerunek kobiety luksusowej, zadbanej, świetnie ubranej, to rzeczywistość nie była aż tak kolorowa. Aktorka grała film za filmem, żeby zapłacić rachunki. Bo były mąż, wbrew powszechnej opinii, nie był dla niej wcale hojny finansowo.

Niedługo po rozwodzie jej serce znów było zajęte. W Budapeszcie, w trakcie zdjęć do filmu „Inne spojrzenie” Károlyego Makka, Szapołowska poznała László Rajka, znanego węgierskiego dysydenta. Wybuchła wielka miłość, która trwała nawet po tym, jak aktorka wróciła do Warszawy. Nie było im łatwo, bo Rajk był stale obserwowany przez tajniaków, także wtedy, gdy odwiedzał Szapołowską w Polsce, a aktorka dostawała ostrzeżenia, że ta relacja może jej poważenie zaszkodzić. Ale była zakochana, więc niewiele sobie z tego robiła. Związek szybko się jednak rozpadł i to nie przez agentów bezpieki. Kiedy któregoś dnia Szapołowska pojechała do Budapesztu i chciała zrobić ukochanemu niespodziankę, zastała w jego mieszkaniu inną kobietę. Wtedy zrozumiała, że to koniec. Z Rajkiem pozostała jednak w kontakcie przez wiele lat.

Po wcześniejszych doświadczeniach Szapołowska nie spieszyła się do ślubu, ale w latach 90. wyszła za mąż po raz trzeci. Jej wybrankiem był młodszy od niej o siedem lat Paweł Potoroczyn. Poznali się na początku lat 90. Szybko zamieszkali razem, pobrali się bez rozgłosu. W 1995 roku Potoroczyn został konsulem w Los Angeles. Do Stanów wyjechali we trójkę, z córką Szapołowskiej. Niektórzy dziwili się, że aktorka porzuca karierę, ale ona sprawiała wrażenie szczęśliwej. Na przyjęciach dyplomatycznych brylowała. Kiedy w 1998 roku przyjechała do kraju na zdjęcia do „Pana Tadeusza”, była w świetnej formie. Wydawało się, że małżeństwo i życie za oceanem jej służy, ale wkrótce okazało się, że to tylko pozory. „Miałam depresję, bo udawałam cały czas żonę dyplomaty i bawiłam się w dyplomację. Miałam depresję z powodu braku pracy, z powodu niemożności tworzenia. Bo aktor umiera, gdy nie może tworzyć — taka jest prawda" przyznała potem w książce „Aktorki. Portrety”. „Myślę, że gdybym wcześniej poddała się terapii, nie rozpadłoby się moje trzecie małżeństwo. Mieszkaliśmy w Kalifornii. Wydawać by się mogło, że znalazłam się w raju. Ale ja, zamiast cieszyć się, walczyłam z huśtawką nastrojów, ciągle byłam w depresji i z byle powodu wybuchałam płaczem” - wspominała.

Dojrzała miłość

W 2002 roku poznała Eryka Stępniewskiego. Podobno to ona pierwsza zwróciła na niego uwagę. Stępniewski, francuski biznesmen polskiego pochodzenia, nie wiedział, że jest z jedną z najpopularniejszych polskich aktorek. Ona szybko go w sobie rozkochała. Niedługo po pierwszym spotkaniu podarował jej malutkie pudełko. W środku były brylanty. Ale to nie klejnoty okazały się najważniejsze. Szapołowska mówi, że dopiero przy Stępniewskim odnalazła szczęście i spokój. W poprzednich związkach czuła się czasem jak na planie filmowym, bo były pewnego rodzaju grą mistyfikacją. Teraz jest na serio. I choć wiele razy pojawiały się pogłoski o kryzysie, to wciąż są razem i mówią, że nie mogą bez siebie żyć. "Jak miałabym się rozstać z mężczyzną mojego życia?! Co to za pomysły?” - reagowała na te plotki aktorka. Para od lat mieszka w Aninie pod Warszawą, w pięknym domu otoczonym ogrodem. Dużo podróżują. Cieszą się sobą i życiem. Bo na życie zawsze - jak twierdzi Szapołowska - zawsze warto mieć czas.

Autorka: Izabela Komendołowicz-Lemańska

kgr/