"W starym albumie fotograficznym naszej rodziny znajduje się zdjęcie z Bożego Narodzenia w 1961 roku: po prawej stronie widać moją matkę z moją siostrą Beate, po lewej jej teściów Wilmę i Albrechta - a pośrodku siedzę ja, sześciolatek, z ramionami wokół mojego dziadka i mojej matki, jakbym chciał ich trzymać razem lub pogodzić" - pisze na łamach "Spiegla" Doerry.
Matka autora "w tym czasie była częścią rodziny od dziewięciu lat, ale zasadniczo była raczej postacią marginalną. Nie rozumiałem jeszcze, dlaczego tak było. Nie wiedziałem nic o pakcie milczenia między nią, tak zwaną pół-Żydówką, a moim dziadkiem, antysemitą i przekonanym narodowym socjalistą" - przyznaje Doerry.
Cisza trwała kolejne cztery dekady, aż w 2002 roku "opublikowaliśmy z mamą książkę "Moje zranione serce. Życie Lilli Jahn 1900–1944". Biografię mojej żydowskiej babci, jej matki, zamordowanej w Auschwitz w 1944 r. Mama potraktowała to jako zadanie, początek misji. Podróżowaliśmy na odczyty po całym kraju, do Anglii i Izraela" - pisze Doerry. "Ten krok w stronę opinii publicznej był dla niej punktem zwrotnym. Do tego czasu nie zwierzała się nawet moim dwóm siostrom i mnie z tego, co stało się z jej rodziną podczas wojny".
Powojenne milczenie
Jak wskazuje autor jego matka "przez dziesięciolecia poddawała się temu, co historyk Fritz Stern nazwał "feine Schweigen", milczeniu, które powojenne społeczeństwo niemieckie uczyniło normą, aby chronić sprawców w swoich szeregach".
Matka autora, Ilse, urodziła się 15 stycznia 1929 roku w Immenhausen niedaleko Kassel. "Jej rodzice Lilli i Ernst Jahn prowadzili tam wspólnie praktykę lekarską. (...) Lilli i Ernst pobrali się u rabina w Kolonii w 1926 roku, ale od początku było jasne, że ich dzieci zostaną wychowane jako chrześcijanie. Protestantyzm Ernsta był silniejszy niż przywiązanie Lilli do wiary żydowskiej. Ponadto oboje chcieli chronić swoje dzieci przed antysemickimi uprzedzeniami, które w tamtym czasie stawały się coraz bardziej widoczne".
Po przejęciu władzy przez Hitlera 30 stycznia 1933 r. Lilli musiała porzucić swój zawód. Dwa lata później uchwalono norymberskie ustawy rasowe. "Lilli i Ernst byli zszokowani. Klasyfikacja ich dzieci jako "Mischlinge 1. Grades" (Żyd półkrwi) niosła ze sobą wysokie ryzyko".
Ilse została wysłana do gimnazjum w Kassel. Była tam "wyśmiewana z powodu swojej żydowskiej matki". Była również prześladowana przez nauczycieli. Lilli napisała do przyjaciółki 23 sierpnia 1938 r., że "mamy wielką nadzieję, że uda nam się położyć temu kres, energicznie apelując do dyrektora". Oczywiście nie odniosło to skutku.
W 1942 r. Ernst rozwiódł się z Lilli po tym, jak zakochał się w młodszej, nieżydowskiej kobiecie. Lilli wkrótce musiała opuścić Immenhausen i wraz z dziećmi przeprowadzić się do mieszkania w Kassel. Ledwo przyjechała na miejsce, została wezwana przez gestapo. "Do zobaczenia wkrótce, dzieci!" - zawołała do córek, wychodząc z domu. Już nie wróciła.
17 marca 1944 r. Lilli została deportowana z Breitenau do Auschwitz. W pierwszych dniach lipca jej dzieci dowiedziały się, że ich matka już nie żyje. W międzyczasie Ilse musiała opuścić gimnazjum. "Pół-żydowscy" uczniowie nie byli już tam tolerowani.
"Wojna się skończyła, Ilse mogła wrócić do szkoły. Ale jej nadzieja, że ona i jej rodzeństwo zostaną powitani z otwartymi ramionami przez sąsiadów, była płonna. Nikt nie przeprosił za to, co zrobiono jej matce i dzieciom. Antysemityzm był nadal obecny" - czytamy.
Antysemicka sztuka
Protest Ilse przeciwko antysemickiej sztuce amatorskiej, którą szkolna grupa teatralna chciała wystawić podczas ceremonii ukończenia szkoły w 1948 roku, pozostał bez konsekwencji. "W sztuce żydowski lekarz jest obrażany słowami "Wstawaj, przeklęty żydowski psie / i spraw, by chory wyzdrowiał!". Publiczność "śmiała się serdecznie"".
Ilse wyjechała w końcu do swej babci do Birmingham. Tam też się kształciła i poznała studenta prawa z Hamburga. Juergen był ocalałym niemieckim żołnierzem, który opuścił brytyski obóz jeniecki.
"Kiedy Juergen powiedział swojemu ojcu Albrechtowi w 1952 roku, że chce poślubić Ilse, jego reakcja była pogardliwa. Albrecht przepowiedział, że będzie miał "czarnowłose dzieci o haczykowatych nosach, wyglądające na żydowskie"". Albrecht, członek NSDAP od 1933 r., stracił posadę nauczyciela gimnazjalnego w trakcie tzw. denazyfikacji i był, jak wspominał Juergen, "jeszcze gorszym nazistą po wojnie niż przed nią".
Ślub odbył się zgodnie z planem. 2 maja 1953 r. Ilse wróciła do Niemiec, do Lueneburga. Jednak Albrecht nadal nie chciał przyjąć swojej synowej Ilse. Żona Albrechta, Wilma, błagała męża, aby w końcu zrezygnował z oporu, w przeciwnym razie straci najstarszego syna.
W połowie maja 1953 r. doszło do spotkania, ale stosunki pozostały zimne. Gdy Ilse urodziła swoje pierwsze dziecko dla Albrechta ważne było to, że chłopiec miał blond włosy i niebieskie oczy. "Rasistowska przepowiednia Albrechta, że Ilse urodzi "czarnowłose żydowskie dziecko z haczykowatym nosem", nie spełniła się" - pisze Martin Doerry.
Autor pisze też o swoim ojcu, Juergenie, który "zrobił karierę jako sędzia, na koniec w Federalnym Trybunale Sprawiedliwości w Karlsruhe".
"W latach 50. aż 90 procent zachodnioniemieckich sędziów było byłymi narodowymi socjalistami. Okazało się, że koledzy, a nawet przyjaciele mojego ojca, uczestniczyli w wydawaniu wyroków śmierci na niewinnych ludzi podczas wojny" - podkreśla autor. "Moja matka widziała teraz potencjalnego sprawcę w każdym nieco starszym mężczyźnie wokół niej. "Zawsze", powiedziała mi, "bałam się, że ci mężczyźni mają coś wspólnego z zabójstwem mojej matki"".
"Demencja przyćmiła ostatnie lata jej życia. 11 grudnia 2015 roku zmarła w wyniku udaru mózgu.
Niemieckie media opisując książkę zwracają uwagę, że obecnie w Niemczech liczba przestępstw antysemickich jest wciąż na wysokim poziomie; w pierwszej połowie roku zarejestrowano 960 przypadków.
Minister spraw wewnętrznych Niemiec Nancy Faeser nazywa te liczby haniebnymi. Powiedział też, że "antysemityzm istnieje nie tylko na marginesie, ale także w środku naszego społeczeństwa".
"Nie może być tak, że Żydzi czują się coraz bardziej niepewnie w przestrzeni publicznej" - powiedziała z kolei portalowi "Welt" wiceprzewodnicząca Bundestagu Petra Pau.
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
pp/