"W życiu trzeba być wolnym". Anna Wyszkoni z nową płytą w hołdzie dla Marka Jackowskiego [WYWIAD]

2023-12-29 14:44 aktualizacja: 2024-01-03, 11:59
Anna Wyszkoni. Fot. FOTON/PAP
Anna Wyszkoni. Fot. FOTON/PAP
Kiedy się poznali, dzieliło ich wszystko, łączyła jedynie miłość do muzyki. I fakt, że każde z nich zaczynało nowy etap. Ona rozkręcała solową karierę po rozstaniu z zespołem Łzy, on szukał dla siebie muzycznej drogi po zakończeniu wieloletniej przygody z Maanamem. Zaczęli razem pracować, nagrywać piosenki, w końcu też zaprzyjaźnili się prywatnie. Anna Wyszkoni zaśpiewała na ostatniej płycie Marka Jackowskiego, która ukazała się już po jego nagłej śmierci w 2013 roku. A teraz wraz ze swoim zespołem nagrała płytę „10”. Tytuł symbolizuje 10 utworów legendarnego artysty, ale także 10. rocznicę jego odejścia. Z Anną Wyszkoni rozmawiamy o tym, czy nie bała się sięgać po kultowe piosenki Maanamu, jak wyglądała jej przyjaźń z Markiem Jackowskim i czego nauczyła się od niego oprócz jedzenia arbuza.

PAP Life: Kilka tygodni temu ukazała się biografia Marka Jackowskiego „Głośniej”, a niedawno wyszła twoja płyta „10”, na której znalazło się dziesięć piosenek skomponowanych przez Marka Jackowskiego. To przypadek, że ta książka i twoja płyta ukazują się w podobnym czasie?

Anna Wyszkoni: To przypadek, ale z drugiej strony niektórzy mówią, że nie wierzą w przypadki. W tym roku minęło dziesięć lat od śmierci Marka. Wydaje mi się, że wreszcie przyszedł moment, kiedy on wychodzi z cienia. Coraz więcej osób podkreśla jego ogromny wpływ na polską muzykę. Markowi należy się pamięć i szacunek, a miałam wrażenie, że był marginalizowany. Był twórcą Maanamu, wspaniałym kompozytorem, który razem z Korą napisał ogromny rozdział historii polskiej muzyki. Moja płyta jest rodzajem artystycznego hołdu, jaki chciałam złożyć Markowi.

PAP Life: Śpiewasz na tej płycie kultowe piosenki Maanamu, które wykonywała Kora, m.in. „Kocham cię, kochanie moje”, „Lucciola”, „Szare miraże”. Część fanów Maanamu może uważać, że to szarganie świętości. Nie boisz się krytyki?

A.W.: Nie nazwałabym tego strachem, bo to uczucie musiałam z siebie wyrzucić, żeby w ogóle podejść do tego projektu. Doskonale wiem, że przyjdzie mi się mierzyć z krytyką, że znajdą się tacy, którzy powiedzą, że nie powinnam była tego robić. Absolutnie nie chciałam ścigać się z oryginałami, bo one są po prostu doskonałe. Kora jest ikoną, wspaniałą artystką. Ale płyta „10” dedykowana jest Markowi, bo on współtworzył większość piosenek, które śpiewała Kora. Zależało mi, żeby te wszystkie utwory przefiltrować przez moją wrażliwość, moją tożsamość muzyczną. Płyta „10” ukazuje się dziesięć lat po śmierci Marka, bo potrzebowałam aż tyle czasu, żeby podejść do tych utworów z większą świadomością. Słuchanie ich to jedno, a próba znalezienia w nich siebie, cząstki swojego muzycznego serca, to zupełnie inna sprawa. Zależało mi, żeby podkreślić, że Marek Jackowski to nie tylko Maanam, stąd ta różnorodność repertuaru. Oprócz wielkich przebojów Maanamu, do których teksty pisała Kora, są na niej dwa sztandarowe hymny Marka „Oprócz błękitnego nieba” i „W życiu trzeba wolnym być”. Jest też utwór „Zapytaj mnie o to, kochany”, który Marek skomponował dla mnie do tekstu Kory. Oryginalna wersja tej piosenki znalazła się na moim autorskim albumie „Życie jest w porządku” z 2012 roku. 

PAP Life: Jak się zaczęła twoja znajomość i współpraca z Markiem Jackowskim?

A.W.: To było mniej więcej dwa lata przed śmiercią Marka, na jednym z koncertów, w którym oboje gościnnie braliśmy udział. Pamiętam doskonale ten moment. Byłam trochę stremowana, bo dla mnie Marek był mistrzem i legendą. Szybko jednak okazało się, że jest przede wszystkim dobrym, przemiłym człowiekiem, który z szacunkiem podchodzi do innych. Czułam się w jego towarzystwie bardzo pewnie i swobodnie. Wkrótce zaczęliśmy razem pracować, ten wspólny czas był tak niezwykle intensywny, że czasem mam wrażenie, że znałam Marka co najmniej połowę życia. Naszą współpracę ułatwił fakt, że mój życiowy partner, Maciej Durczak, był w tamtym czasie menadżerem Marka i – podobnie jak ja – był zafascynowanym jego talentem i osobowością, a przy tym wielkim fanem Maanamu. Pracowali ze sobą, ale nasze relacje z Markiem i jego rodziną przeszły także na grunt prywatny. Kiedyś zostaliśmy z Maćkiem zaproszeni do San Marco pod Neapolem, gdzie Marek i jego żona Ewa kupili dom i zamieszkali. To był bardzo przyjemny czas, wspólne obiady, picie kawy. Taka normalna codzienność, w dobrym towarzystwie, z gościnnymi, otwartymi ludźmi. Mam takie zabawne wspomnienie z tamtego wyjazdu. Któregoś dnia Marek wysłał nas do sklepu po arbuza, powiedział, żebyśmy kupili połówkę. Byliśmy zaskoczeni, bo przecież było nas całkiem sporo, rodzina Marka, my, wydawało nam się, że połowa arbuza to zdecydowanie za mało. Kiedy pojechaliśmy do sklepu i zobaczyliśmy wielkość tych arbuzów, zrozumieliśmy, dlaczego mieliśmy kupić tylko pół – arbuz ważył 7 kg. A potem było jedzenie tego arbuza nożem i widelcem. Wcześniej po prostu kroiłam arbuza i jadłam go rękami, co przeważnie kończyło się plamami z soku arbuzowego na ubraniu. Można więc powiedzieć, że Marek nauczył mnie elegancko jeść arbuza i tego trzymam się do dzisiaj.

PAP Life: Byłaś na pogrzebie Marka w San Marco?

A.W.: Niestety, nie mogłam. Śmierć Marka była dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Nikt się tego nie spodziewał. We tej części Włoch ze względu na duże upały, pogrzeby odbywają się już dzień po śmierci. A ja miałam wtedy zaplanowany koncert, którego nie mogłam odwołać z dnia na dzień. Ten koncert zadedykowałam Markowi. Na pogrzeb pojechał Maciek, który również ode mnie pożegnał naszego przyjaciela. Kilka lat później byłam na uroczystości pożegnalnej w Zakopanem, gdzie zostały złożone prochy Marka.

PAP Life: Marek Jackowski żył bardzo intensywnie. Przez wiele lat był uzależniony od alkoholu, przez jego życie przewinęło się sporo kobiet. Jakim człowiekiem był Marek, którego ty znałaś?

A.W.: Szczęśliwym, spełnionym, spokojnym. Czuł się bardzo dobrze we Włoszech, ale zawsze bardzo ciepło mówił też o Zakopanem. Podkreślał, że to było miejsce bardzo dla niego ważne, ale niestety dość trudne do życia. Pamiętam naszą rozmowę, kiedy opowiadał, jak męczące były podróże stamtąd, jak źle znosił zmiany ciśnienia, gdy wyjeżdżał z gór. 

PAP Life: Kiedy Maanam święcił największe triumfy, ty byłaś dzieckiem. Gdy poznałaś Marka Jackowskiego, Maanam był rozwiązany, a on szukał dla siebie nowej muzycznej drogi. 

A.W.: Przyznaję, że kiedy byłam mała, muzyka Maanamu była dla mnie zbyt trudna. Pierwszy bardziej świadomy kontakt z ich twórczością miałam już jako nastolatka, kiedy zobaczyłam ich na żywo podczas jednego z koncertów, na którym znalazłam się właściwie przypadkiem. Po pierwszym utworze tak mnie wbiło w podłogę, że stałam jak zahipnotyzowana. Pamiętam oczywiście Korę, która stała na froncie i była niezwykle charyzmatyczną, mocną osobowością. Ale pamiętam także Marka, który – chociaż był na drugim planie – bardzo mocno się wybijał. Po prostu miał taką aurę, że nie dało się go nie zauważyć. Maanam przechodził różne perturbacje, ale gdy poznałam Marka, on już dobrze wiedział, co będzie robił, miał plan na swoją działalność. Na swoją kolejną solową płytę zaprosił różnych artystów, m.in. Annę Marię Jopek, Piotra Cugowskiego, Maćka Maleńczuka, a także mnie. Jeden z utworów nagrałam z Markiem w duecie, drugi, już po jego śmierci, sama. Kiedy nagle odszedł, razem z innymi artystami postanowiliśmy ukończyć nagrania, potem ruszyć w trasę koncertową, która była marzeniem Marka. Koncerty zostały bardzo dobrze odebrane. Publiczność wspaniale reagowała na piosenki Marka. Wielka szkoda, że nie mógł tego doświadczyć.

PAP Life: W ostatnim czasie coraz częściej wielu artystów sięga po utwory Maanamu. Co w nich jest takiego, że wciąż są inspiracją dla wielu twórców?

A.W.: Te utwory po prostu się nie starzeją. I to uważam za ogromny talent i dar Marka. Nawet teraz, pracując nad moim albumem i szukając nowych aranżacji, zupełnie nie czułam potrzeby, żeby naruszać melodykę tych piosenek. Ta muzyka jest po prostu ponadczasowa, jej artystyczna moc jest ciągle aktualna. A zarazem w wielu osobach budzi sentyment, to jest podróż muzyczna pełna wspomnień. Przypominamy sobie różne sytuacje z naszego życia, emocjonalnie z nimi korespondujemy. Myślę, że każdy twórca chciałby, żeby po jego utwory sięgały kolejne pokolenia i na nowo je interpretowały. 

PAP Life: Jaki utwór Marka Jackowskiego jest dla ciebie najważniejszy?

A.W.: „Krakowski spleen”. Dla mnie jest świętością i absolutnie nie akceptuję go w żadnym innym wykonaniu niż oryginalne. Dlatego, mimo że uwielbiam tę piosenkę, nie odważyłam się po nią sięgnąć. Natomiast, jeśli chodzi o utwory z mojej płyty „10”, to chyba najbliższa jest mi piosenka „W życiu trzeba wolnym być”. To jest utwór, który w tych kilku słowach mówi o tak prostej, a zarazem tak istotnej sprawie, jaką jest celebrowanie życia. W życiu trzeba być wolnym, trzeba je dobrze przeżyć, trzeba być szczęśliwym. Trzeba po prostu szukać spełnienia i spokoju. I tak naprawdę łatwo to znaleźć, tylko często szukamy nie tam, gdzie trzeba. Szczęście nieraz jest tuż obok nas. Marek potrafił to dostrzegać. A ja, ilekroć śpiewam słowa „w życiu trzeba zawsze wolnym być”, zawsze przypominam sobie o tej oczywistej prawdzie.  (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

ep/

Anna Wyszkoni – piosenkarka, kompozytorka i autorka tekstów. Zyskała popularność jako wokalistka zespołu Łzy, z którym była związana w latach 1996-2010. Od czasu rozpoczęcia kariery solowej wydała sześć albumów i wylansowała wiele przebojów, m.in. „Czy ten pani i pani”, „Wiem, że jesteś tam”, „Na cześć wariata”. Współpracowała z wieloma polskimi artystami, m.in. z Markiem Jackowskim, któremu poświęciła swoją najnowszą płytę „10”. Prywatnie związana ze swoim menadżerem Maciejem Durczakiem, z którym ma córkę Polę. Z poprzedniego małżeństwa ma syna Tobiasza.