Woda opada, wzbiera fala nieprawdziwych doniesień o liczbie ofiar powodzi

2024-09-27 18:51 aktualizacja: 2024-09-28, 07:56
Usuwanie skutków powodzi. Fot. PAP/Krzysztof Świderski
Usuwanie skutków powodzi. Fot. PAP/Krzysztof Świderski
W przestrzeni publicznej pojawiają się informacje, że liczba zabranych przez powódź ludzkich istnień jest wielokrotnie wyższa od tej podawanej oficjalnie. Według niektórych „ustaleń” życie miało stracić nawet 400 osób. Policja zdementowała te pogłoski, jednak siewcy teorii spiskowych z góry zastrzegli, że jest ona ogniwem mistyfikacji.

Czy to możliwe, że wielka woda zabiła setki osób?

Gdy w dolnośląskich ciekach woda zaczęła opadać, w internecie zaczęła wylewać się fala informacji o tragicznym bilansie powodzi znacznie przekraczającym ten podawany opinii publicznej. Pojawiły się informacje „z pierwszej ręki” o setkach ofiar śmiertelnych, dwustu zaginionych weselnikach, a nawet zbiorowych mogiłach kopanych w lasach przez służby, próbujących w ten sposób ukryć rzeczywistą liczbę zabitych przez żywioł.

Co prawda policja 26 września odniosła się do tych informacji, publikując pełne zestawienie ofiar powodzi według stanu na ten właśnie dzień wraz z miejscem ujawnienia ciał. Było ich siedem. Niedługo po pojawieniu się wpisu, odnaleziono zwłoki kolejnych dwóch osób, które prawdopodobnie zwiększą ten bilans. Jednak autorzy sensacyjnych doniesień zabezpieczyli się i na taką okoliczność – z góry zastrzegli, że policja jest zaangażowana w maskowanie rozmiaru tragedii.

Czy na podstawie danych innych niż policyjne można przyjąć lub wykluczyć, że powódź na Dolnym Śląsku mogła pozbawić życia wielokrotnie więcej osób niż się podaje? PAP zwróciła się do urzędów stanu cywilnego w miejscowościach najmocniej dotkniętych żywiołem z pytaniem, ile w feralnym okresie wystawiły aktów zgonów (wszystkich, niezależnie od przyczyny śmierci). Do czasu sporządzenia tego materiału PAP nie dostała danych z USC w Lądku Zdroju. W przypadku pozostałych jednostek liczba wystawionych aktów zgonów wyklucza możliwość, aby zginęły dziesiątki lub setki osób.

Ponieważ urząd w Nysie uległ zalaniu, jego obowiązki czasowo przejął urząd w Głuchołazach. Od 13 do 27 września wystawiono w nim ogółem 20 aktów zgonu. „Głównie dotyczyły one osób starszych, które zmarły z przyczyn naturalnych. Jeden – śmierci w wyniku utonięcia” – zaznacza kierownik USC w Głuchołazach, Grażyna Struzik.

Jak przekazała Edyta Szkudlarek, szefowa USC w Stroniu Śląskim, wystawiono tam 6 aktów zgonu; pierwszy z nich 15 września. Jeden dotyczył śmierci w wyniku utonięcia.

W Kłodzku pierwszy akt zgonu od tragicznego w skutkach przyboru wystawiono 16 września. Ogółem od tego dnia do 27 września wydano 9 takich dokumentów. „Dane te nie odbiegają od danych w pozostałych częściach roku” – podkreśla sekretarz gminy Krzysztof Oktawiec.

Podążając tropem rzekomej mistyfikacji, PAP zwróciła się do brygadiera Andrzeja Więdłochy, zastępcy komendanta Powiatowej Straży Pożarnej w Lwówku Śląskim z pytaniem o uczestników trzech przyjęć weselnych, którzy mieli w panicznej ucieczce przed falą powodziową wsiąść do samochodów i przepaść bez śladu. W niespełna 16-tysięcznym mieście zaginięcie dwóch setek osób raczej nie pozostałoby niezauważone.

„Za pomocą naszych środków ewakuowaliśmy 20 osób. Na szczęście nie odnotowaliśmy ofiar. Natomiast takie zgłoszenie do nas nie wpłynęło. Choć przyznam, że podobna historia mignęła mi gdzieś w internecie. Tyle że w wersji, że doszło do niej pod Kłodzkiem. To jakaś bzdura” – brygadier Andrzej Więdłocha zaczyna poważnie, ale gdy dochodzi do kwestii zaginionych weselników, trudno mu ukryć rozbawienie.

Doniesienia o zaniżaniu liczby ofiar tragedii za bezzasadne uważa również naczelnik Sudeckiej Grupy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Mariusz Grudzień. Jego zespoły, podobnie jak grupy GOPR z innych rejonów Polski, prowadziły akcję w miejscach najciężej dotkniętych żywiołem. „Pracowało tam prawie stu ratowników górskich i odnaleźli dwa ciała. Przecież przy dziesiątkach czy setkach ofiar, odnajdowaliby zwłoki co rusz” – tłumaczy. Jego zdaniem w czasach, w których każdy ma smartfon, nie dałoby się zapobiec natychmiastowemu wyciekowi do internetu zdjęć i filmów z ciałami potopionych ludzi. Podkreśla też, że wielu jego kolegów-ratowników mieszka na terenach dotkniętych powodzią. „Gdyby prawdą było, że zginęły lub zaginęły dziesiątki czy setki osób, przecież któryś z nich musiałby stracić kogoś bliskiego lub znajomego. A żaden z nich o tym nie wspominał”. (PAP)

gru/ mhr/ ał/