Wojciech Malajkat: odczuwam lęk przed nicnierobieniem [WYWIAD]

2024-12-09 13:03 aktualizacja: 2024-12-11, 11:54
Wojciech Malajkat Fot. PAP/Paweł Supernak
Wojciech Malajkat Fot. PAP/Paweł Supernak
Od 15 lat żyję na bardzo wysokich obrotach. Najpierw jako dyrektor Teatru Syrena, potem rektor Akademii Teatralnej. Gdy kończyła się druga kadencja, miałem do wyboru albo wrzucić bieg jałowy albo zaryzykować kolejny wysoki bieg. Może tak już ze mną jest, że odczuwam lęk o to, co będę robił, jak nie będę nic robił – powiedział PAP Life Wojciech Malajkat, który od 1 września jest dyrektorem Teatru Współczesnego w Warszawie. 5 grudnia w tym teatrze odbyła się premiera spektaklu „Cud, że jeszcze żyjemy”.

PAP Life: W wywiadzie, którego udzielił pan ponad rok temu, powiedział pan: „Jestem w wieku, kiedy nic nie muszę. Inna rzecz, że u mnie zawsze raczej wszystko jest z chcenia, nie z muszenia. (…) Zacząłem reżyserować, bo ktoś mnie poprosił, zacząłem być dyrektorem teatru (Syreny - red.), bo ktoś mnie zaprosił, do szkoły zaprosili mnie współpracownicy”. Dlaczego wziął pan udział w konkursie na dyrektora Teatru Współczesnego? Ktoś pana o to poprosił?

Wojciech Malajkat: Konkurs jest zawsze rodzajem zaproszenia, a ja z moim przyjacielem, Marcinem Hycnarem, spróbowaliśmy się dać zaprosić w takim tandemie. Cały ciężar odpowiedzialności spada na mnie, ale tak to potraktowałem. Zaproszonych było więcej, mnie się udało ten konkurs wygrać.

PAP Life: A może pojawiła się w panu taka obawa, żeby przez przypadek Współczesny nie wpadł w nieodpowiednie ręce? Różnie bywało z dyrektorami z konkursów w ostatnim czasie, na przykład w Dramatycznym. A Pan z Teatrem Współczesnym jest związany od dawna, tutaj reżyserował pan sztuki.

W.M.: Raczej myślałem o tym w takich kategoriach, że co najmniej od 15 lat żyję na bardzo wysokich obrotach. Byłem dyrektorem Teatru Syrena, a potem rektorem Akademii Teatralnej. Kiedy kończyła się druga kadencja, miałem do wyboru albo wrzucić bieg jałowy i z takich wysokich obrotów przejść w tryb, którego właściwie nie znam - trochę się tego przestraszyłem. Albo zaryzykować kolejny wysoki bieg. Ponieważ moja oferta została przyjęta, to znowu działam na bardzo wysokich obrotach. Może tak już ze mną jest, że odczuwam lęk o to, co będę robił, jak nie będę nic robił.

PAP Life: Mijają właśnie trzy miesiące, odkąd kieruje pan Współczesnym. Coś pana zaskoczyło, zdziwiło?

W.M.: Nie. Tak jak pani wspomniała, ja już pracowałem tutaj - z zespołem i aktorskim, i administracyjno-technicznym. Więc znam to miejsce, znam ludzi, którzy są naprawdę oddani tej pracy. A takich bieżących spraw, które zaskakują nas na co dzień, jest mnóstwo. Ale to nie było nic takiego, co nagle spadło mi na głowę, bo przechodziłem obok i w życiu bym nie pomyślał, że może się wydarzyć.

PAP Life: Przed panem dyrektorem Współczesnego przez ponad 40 lat był Maciej Englert. Macie panowie kontakt ze sobą?

W.M.: Tak, nawet dzisiaj będziemy się widzieli.

PAP Life: Czyli zmiana we Współczesnym dokonała się w pokojowy sposób.

W.M.: Nigdy nie myślałem, że może być inaczej, bo niby z jakiego powodu. Maciej Englert jest nie dość, że artystą, to też człowiekiem, który twardo stąpa po ziemi. Ani jemu, ani mnie do głowy nie przyszło, żebyśmy mieli w jakimś sporze zamienić się miejscami. Nie ma najmniejszego powodu, żeby tak było. Program, który przedstawiłem, mam nadzieję, wpisuje się dokładnie w to, co się tu działo od prawie siedemdziesięciu paru lat. Jeszcze za Erwina Axera, potem bardzo długo za Macieja. Oczywiście współczesność, siłą rzeczy, dopada nas, tak czy siak, więc trudno, żeby to był ten sam teatr, który prowadził Maciej Englert. Ale na pewno to nie będzie żadna rewolucja, żadne ostre cięcie, od dzisiaj demonstracyjne, manifestacyjne programy. Chcemy - to już mówiłem wielokrotnie - robić teatr dla ludzi, którzy chcą rozumieć, do jakiej rozmowy ich zapraszamy, a nie układać łamigłówki.

PAP Life: Zadeklarował pan, że chce pan robić współczesny teatr mieszczański, w którym ludzie znajdą rozrywkę, wzruszenie i refleksję. Czyli będzie tak jak było? Myśli pan o jakichś zmianach?

W.M.: Trzeba doposażyć to miejsce w narzędzia i w instrumenty, urządzenia, których tutaj brakuje. Dyrektor Englert nie śpieszył się ze zmianami technologicznymi, a wydaje mi się, że to, o czym właśnie przed chwilą powiedzieliśmy, czyli rozrywka, wzruszenie, refleksja, może zostać wzmocnione przez technologię. Brzmi to może enigmatycznie, ale siedziba teatru to miejsce po domu katechetycznym. Kiedyś był to budynek kościelny i nie twierdzę, że taki został, ale cała struktura jest wpisana w tamte okoliczności. Chcę zmienić trochę przestrzenie, nadać temu miejscu charakter, co oczywiście wymaga odpowiednich środków i takie mam od miasta obiecane. Więc głównie zmiany będą w tym zakresie. Natomiast jeśli chodzi o repertuar, to absolutnie nie mam zamiaru nic zmieniać, chcę zapraszać publiczność do rozmowy o świecie, o życiu, o ogarniającym nas albo chaosie, albo bezradności. I tak było za Erwina Axera, tak było za Macieja Englerta. To były zawsze rozmowy na temat kondycji świata, ludzi, życia.

PAP Life: I stąd wybór pierwszego przedstawienia - sztuki „Cud, że jeszcze żyjemy” Thorntona Wildera, którą wyreżyserował Marcin Hycnar?

W.M.: Trochę tak. Thornton Wilder napisał to prawie sto lat temu i okazuje się, że człowiek jest tak samo głupi, i tak samo mądry jak wtedy. To jest pewnie coś, co wiemy, te konkluzje cały czas się powtarzają. Ale trzeba widocznie w kółko powtarzać, że chyba po to jest się człowiekiem, żeby popełniać błędy i żeby się na nich nie uczyć. Albo trochę uczyć, a potem zapomnieć.

PAP Life: Teatr to też miejsce pracy. W ostatnim czasie bardzo dużo mówi się o mobbingu w instytucjach kulturalnych, o przekraczaniu granic przez wybitnych twórców. Upadają kolejne autorytety. Z drugiej strony czy teatr może być demokratyczny?

W.M.: Ja w ogóle znam mało zawodów, jeśli mówimy o takiej przestrzeni, które są demokratyczne. Zawsze jest dyrektor i zawsze są podwładni - już chociażby na takim poziomie. Zawsze są ci, którzy rzeczywiście mają większe doświadczenie i od nich muszą się uczyć ci, którzy do zawodu wkraczają. Są charakterystyczni i niecharakterystyczni aktorzy i aktorki. I w zależności od potrzeb też musimy dokonać wyboru. Ta potrzeba demokracji, którą ja sam też silnie odczuwam, jest potrzebą wspaniałą i trzeba o to walczyć, żeby ta równość była jak najczęściej stosowana. Ale życie pokazuje, że ta walka nie jest łatwa i że nie zawsze się ją wygrywa. I tak jest w teatrze. I tak pewnie jest wśród prawników, nauczycieli, ale i piekarzy prawdopodobnie.

PAP Life: Ale aktorzy są ludźmi o większej niż przeciętna wrażliwości, pracują na emocjach, często w tym zawodzie przekracza się granice. Trochę też o to chodzi, żeby te granice przekraczać, tylko trzeba to robić bezpiecznie.

W.M.: Ale to nie znaczy, że w związku z tym, że jesteśmy nadwrażliwi, to ma być bardziej demokratycznie. Owszem, jesteśmy nadwrażliwi. A być może również właśnie z tego powodu tę demokrację trudno stosować, bo oprócz wrażliwości mamy też szalone ambicje.

PAP Life: Kiedyś powiedział pan, że dla pana pokolenia nauka w szkole artystycznej polegała na tym, żeby mieć grubą skórę i dzielnie znosić ciosy od życia. To miało zahartować przyszłych aktorów.

W.M.: Jakoś tak z grubsza chyba wszystko było inne, nie było rozmowy na ten temat. Teraz kiedy ona jest, ludzie są świadomi swoich praw i domagają się, całkowicie słusznie, żeby ich przestrzegać. Wtedy się o tym nie mówiło i nikt niczego nie oczekiwał. Myśmy mieli grubszą skórę, pewnie z tego względu, że po prostu nie było przestrzeni do rozmowy. Gdy ktoś coś przekraczał, to wszyscy myśleli, że tak ma być, że to jest wpisane w naukę tego zawodu. Na szczęście świat idzie naprzód i ludzie się zmieniają. Bo inaczej przecież dzisiaj dalej byśmy patykiem orali pola. A to niesie za sobą również potrzeby, oczekiwania i stwarza też jakieś pole do rozmowy. Co to by było na tym świecie, gdybyśmy w ogóle nie rozmawiali? Cud, że jeszcze żyjemy.

PAP Life: Przez dwie kadencje był pan rektorem Akademii Teatralnej w Warszawie. Co się panu udało zrobić?

W.M.: Wydaje mi się, że otworzyłem drzwi do tej rozmowy, o której przed chwilą mówiłem. Ona pewnie i tak by się odbyła, ale ja się na nią nie zamknąłem. Można było twardo stać przy tym, że nie omawiamy naszych relacji, nie omawiamy naszych metod, ponieważ mistrzowie są nieomylni, mają rację i nie ma co z tym dyskutować. Ja się na to nie zgodziłem. Ta rozmowa przyniosła różne efekty, niektórzy profesorowie z radością przyłączyli się do tej rozmowy, inni z wielką niechęcią. W paru przypadkach skończyło się to po prostu odejściem ze szkoły, ale tak to już jest, kiedy zachodzą zmiany. Nie wszyscy są w stanie je przyjąć.

PAP Life: Kiedy pan był studentem, doświadczył pan zachowań, które dziś określiłby pan jako przemocowe?

W.M.: Jak to teraz analizuję, to być może w jednym przypadku tak. Wtedy po prostu zamknąłem się na tę współpracę, przychodziłem niechętnie na zajęcia, szukałem wymówek, żeby na nich nie być. Teraz rozumiem, że to mogłoby być coś takiego, a wtedy po prostu znalazłem wytrych do tej sytuacji. Oczywiście to nie jest wyjście. W obecnych czasach chcemy o tym rozmawiać, nie może być tak, że ktoś, kto jest poddany presji, zaczyna unikać spotkań. Po prostu to trzeba rozwiązać i sprawę zamknąć.

PAP Life: Jedną z pana profesorek w łódzkiej Filmówce była Ewa Mirowska. Często pan mówił, że to osoba, której zawodowo wiele pan zawdzięcza, to ona poleciła pana Jerzemu Grzegorzewskiemu, dyrektorowi Teatru Studio. Z drugiej strony, wielu studentów Filmówki mówiło, że zajęcia z nią wspomina jak najgorzej, że usłyszeli od niej wiele brutalnych słów, które wręcz łamały ich psychikę.

W.M.: Oczywiście było mi źle z tym, że ktoś mógł poczuć jakiś rodzaj przekroczeń ze strony Ewy. To było bardzo smutne. Ja nigdy nie miałem takiego doświadczenia.

PAP Life: Wróćmy do Współczesnego. Będzie pana można zobaczyć na scenie?

W.M.: W tej chwili jeszcze nie ma aż tak precyzyjnych planów, ale tego nie wykluczam. Moim wyuczonym zawodem jest aktorstwo, więc czasem jeszcze mnie ta przestrzeń ciekawi i pociąga.

PAP Life: Występuje pan na różnych scenach - Teatr Polski, Och-Teatr… Czy to wypada, żeby dyrektor Współczesnego grał na scenach innych teatrów?

W.M.: To są zobowiązania, które sięgają jeszcze czasu przedkonkursowego. Nie wiedziałem wtedy, że w ogóle do takiego konkursu stanę, a potem, że go wygram. Więc myślę, że nie ma chyba nic zdrożnego w tym, że dyrektorem jestem w Teatrze Współczesnym, a aktorem w Teatrze Polskim, grając Czesława Miłosza. Nie widzę tu jakiejś specjalnej kolizji. Z tego, co wiem, Andrzej Seweryn gra w filmach, mnie się też to zdarza. Co znaczy wypada?

PAP Life: A propos filmów. Dlaczego od lat gra pan tylko w „Listach do M.”, nie licząc małej roli w komedii „Sami swoi. Początek”?

W.M.: Nie mam innych propozycji.

PAP Life: Czyli, gdyby się takie pojawiły, to nie mówi pan nie?

W.M.: Musiałbym oczywiście propozycji się przyjrzeć. Zdecydować, czy to jest na tyle interesujące. I czy, jak pani sama powiedziała, wypada, żeby dyrektor Teatru Współczesnego wziął udział w filmie.

PAP Life: Tęskni pan trochę za filmem?

W.M.: Nie. Mam wystarczająco dużo pracy.

PAP Life: Ma pan też doświadczenia z teatrem objazdowym. W ostatnich latach niesamowitą popularnością cieszy się taka forma spektakli. Szkoda tylko, że są to przedsięwzięcia przede wszystkim nastawione na zysk i głównie wystawia się farsy.

W.M.: Moje przedstawienia nie są farsami. Uważam, że teatr objazdowy jest bardzo potrzebny. Sam pochodzę z małego miasta. Oczywiście były inne czasy, ale ja nie miałem kontaktu, poza Teatrem Telewizji, z teatrem żywym, z aktorami, którzy na moich oczach coś przeżywali i zabierali mnie w jakąś atrakcyjną podróż. Więc uważam - to zabrzmi górnolotnie - ale to jest nadal rodzaj misji, niezależnie od aspektu finansowego. Oczywiście trzeba dbać o jakość i poziom tej propozycji. Jeśli ona jest wysokiej próby, to nie widzę najmniejszego kursu kolizyjnego z etyką, profesjonalizmem. To powinno mieć swoją wartość. Oczywiście nie zawsze tak jest i wtedy to się nazywa chałturą.

PAP Life: Podobno pana przyjaciele, Zbigniew Zamachowski i Piotr Polk, kiedy byliście jeszcze w Filmówce, rozpisali pomysł na pana karierę. Miał pan być dyrektorem, rektorem i ministrem...

W.M.: I do dzisiaj ich przeklinam.

PAP Life: Zostało jeszcze jedno stanowisko…

W.M.: Zapewniam, że się to nie wydarzy. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ ag/ know/

Wojciech Malajkat - absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi, aktor, reżyser, pedagog, były dyrektor stołecznego Teatru Syrena, w latach 2016-2024 rektor Akademii Teatralnej w Warszawie. Od 1 września br. dyrektor stołecznego Teatru Współczesnego. Publiczności kinowej znany z "Ogniem i mieczem", "Wielkiego tygodnia" czy "Listów do M.". Ma 61 lat.