Wojciech Śmieja: prawa mężczyzn to także walka o aborcję i związki partnerskie [WYWIAD]

2024-10-25 07:20 aktualizacja: 2024-10-25, 12:31
Wojciech Śmieja Fot. archiwum prywatne
Wojciech Śmieja Fot. archiwum prywatne
Wielu nie rozumie, że rozmowa o prawach mężczyzn zaczyna się od walki o aborcję i związki partnerskie, których po 35 latach wolnej i demokratycznej Polski wciąż nie ma – powiedział PAP prof. Wojciech Śmieja, autor książki "Po męstwie". To podstawowe rzeczy tworzące równościowe społeczeństwo - dodał.

Polska Agencja Prasowa: Jakie są archetypy męskości?

Wojciech Śmieja: Dla mnie punktem wyjścia do myślenia o męskości jest koncepcja australijskiej socjolożki Raewyn Connell mówiąca o pluralności męskości. Co ciekawe, od niedawna w "Słowniku języka polskiego" męskość również występuje w liczbie mnogiej. Ta wielość bywa konfliktowa i zmienia się w czasie, toteż unikam myślenia w kategoriach archetypów.

PAP: Na czym wobec tego polega koncepcja Connell?

W.Ś.: Mówi o tym, że w społeczeństwach rozwiniętych męskości zawsze są pluralne. My konstruujemy kilka możliwych scenariuszy realizacji męskości w danej społeczności. Formą kojarzącą się z archetypem będzie to, co badaczka nazywa "męskością hegemoniczną". Ta forma dominuje społecznie, kulturowo i wyobrażeniowo. Może jednak istnieć tylko w opozycji do innych form, które są niehegemoniczne, podporządkowane, marginalizowane lub też - co ważne - nastawione konfrontacyjnie względem tej dominującej.

Moja książka jest w związku z tym historią przesunięć, przestawień i negocjacji znaczenia terminu męskości. Myślenie archetypami stabilizowałoby tę historię, a w rzeczywistości mamy dynamiczną opowieść o męskości czy męskościach, które bardzo chcą być przedstawiane jako mityczne archetypy, a w istocie są niestabilnymi układami relacji.

PAP: Jak w historii zmieniały się wzorce męskości?

W.Ś.: Punktem wyjścia jest dla mnie nowoczesność, która rozpoczęła się w XIX w., kiedy skończyła się gospodarka oparta na feudalizmie.

Oprócz momentu ekonomicznego doszedł również moment polityczny – narodził się ogólnoeuropejski prąd budowania państw narodowych, w których nowy typ relacji genderowych musiał być określony od nowa. W państwie narodowym mężczyźni już nie tylko jako reprezentanci klasy dominującej, ale też jako członkowie wspólnoty narodowej mogli się spełniać w instytucjach publicznych, administracji, biurokracji, szkolnictwie, wojskowości. Stały przed nimi różne możliwości awansu społecznego.

Tego doświadczenia – z powodu zaborów – XIX w. Polakom skąpił. Po pierwsze, nie mieliśmy pełnego dostępu do instytucji, a po drugie – mieliśmy poczucie anachronizmu społecznego z powodu zacofania gospodarczego. Wyczerpywał się model kultury szlacheckiej, sarmackiej oraz arystokratycznej, ziemiańskiej, a do głosu zaczęli dochodzić "ludzie nowi" - inteligencja, chłopi, także kobiety. Trzeba było wymyślić formułę na nowoczesną, polską męskość, oprzeć się na innej klasie społecznej, na innym systemie wartości.

Przypomina mi się powieść Henryka Sienkiewicza "Bez dogmatu". Głównego bohatera, Leona Płoszowskiego, charakteryzuje "nieproduktywność słowiańska", rodzaj impotencji. To bohater negatywny, od którego musimy się odbić. Czytając klasyków polskiej myśli politycznej końca XIX i początku XX w. – Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego, Stanisława Brzozowskiego, Wincentego Witosa – zobaczymy, że wymyślają oni mężczyznę, który ma być polską odpowiedzią na wyzwania nowoczesności.

PAP: Ci panowie reprezentowali nieraz sprzeczne poglądy polityczne. Czy sprzeczności widać również w modelach męskości?

W.Ś.: Działacze chłopscy – Bojko i Witos – koncept męskości chcieli oprzeć na wartościach chłopskich. Najpierw trzeba było jednak wymyślić na nowo samego chłopa, który będzie wyzwolony spod duszącej dominacji pańszczyzny. Bojko mówił o "pięknym chłopie", który miał rządzić swoim gospodarstwem, być panem na swoim. Co ciekawe, "pańszczyzna" bywa przedstawiana w ówczesnej polityce jako "pani" rządząca chłopskimi duszami. Feudalizm jest więc nienaturalny z tego względu, że to wyobrażona kobieta rządzi chłopami. Wyzwolenie przedstawiane jest jako przywrócenie zdrowych relacji płci.

Ponadto mamy silnie narodowy koncept Dmowskiego, który jest zdecydowanie antyszlachecki. Polityk uważał, że kultura ziemiańska jest kompletnie rozleniwiona, a należący do niej mężczyźni są rozmemłani i uśpieni. Zarzucał im "skobiecenie", uważał, że brakuje im męskich cech, które wyzwala kapitalizm – rynek wymusza przecież konkurencję, walkę. Dmowski był anglofilem, a w Wielkiej Brytanii mieliśmy zaawansowany kapitalizm i imperializm. Świat młodego Dmowskiego jest darwinowski: przetrwają tylko najsilniejsi. "Skobiecenie" polskich mężczyzn czyni ich zaś słabymi. Koncept Dmowskiego jest do dzisiaj żywy w Polsce, paralele endeckie można odnaleźć w poglądach Konfederacji.

Na przeciwnym biegunie mamy koncept lewicowy, socjalistyczny Stanisława Brzozowskiego. Zarzucał on Polakom zdziecinnienie, a jeśli ktoś jest dziecinny, to naturalnie nie jest męski. Polacy w ocenie Brzozowskiego byli także zacofani. Uważał, że zadowalają się wyobrażeniami swoich cnót rycerskich, jakie w ich głowy wlało pisarstwo Sienkiewicza. Wyobrażał sobie męskość jako twórczość realizowaną poprzez pracę, także tą intelektualną, której nie wykonujemy, bo jesteśmy zarażeni "das ewid Weiblische (tłum. wieczna kobiecość) polskiej bezmyślności"!

Czwartym myślicielem jest Józef Piłsudski, który wymyślił złożony i inspirowany romantyzmem koncept męskości mający wzbudzić zgnuśniały, rozleniwiony i zniechęcony naród. Mówił, że aby stworzyć mężczyznę czy w ogóle naród jako byt męskocentryczny, trzeba stworzyć armię, która wzbudzi wolę walki i ducha. Męskość wykuwa się w ciągłej walce, którą rozumiał w kategoriach militarnych.

Koncepcja rycerska, która była niezwykle honorowa, w XX-leciu międzywojennym zdominowała instytucje. Przyczynił się do tego niewątpliwie mit wygranej wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej.

PAP: A jak wyglądał koncept męskości po wojnie?

W.Ś.: Polska Ludowa szukała innej bazy i legitymizacji społecznej niż II RP. Miały nią być masy chłopskie przerobione na robotników. Po stalinizmie miało się to odbyć z dostosowaniem do polskich warunków. W publicystyce progresywnej ideał męskości został spojony z pracą, co wcale nie było oczywiste. Ideały ziemiańskie, a wcześniej sarmackie, z pracą nie były przecież związane. Do dziś się czasem słyszy żartobliwe określenie "szlachta nie pracuje". Praca nie była standardem męskości, ponieważ męskość była historycznie powiązana w Polsce z pańskością, która pracę fizyczną deleguje na chłopstwo.

W związku z tym postulowano rewolucję światopoglądową polegającą na spojeniu pełnoprawnej, dominującej formuły męskości z pracą oraz, co ważne, zapewnianym przez nią awansem społecznym i cywilizacyjnym. W socjalistycznej modernizacji dano masom obietnicę wyjścia z niewydolnej, przeludnionej, brudnej, biednej wsi do miasta. Miejski standard życia oznaczał dla mężczyzn konieczność przebudowy wyobrażeń o sobie, swoich możliwościach i powinnościach. Dla szerokich mas standardem mężczyzny miał być robotnik awansujący do pułapu inteligenta pracującego, czyli inżyniera - taki był socjalistyczny wariant amerykańskiej opowieści o sukcesie: od pucybuta do milionera.

PAP: Socjalizm emancypuje również kobiety...

W.Ś.: I to także przez pracę, co skutkuje przebudową relacji w życiu rodzinnym. W Polsce Ludowej rozpoczęto projekt pedagogizacji mężczyzn w kierunku bardziej partnerskiego funkcjonowania w rodzinie. Jako przykład podam akcję "Ludwiku, do rondla" - miała przezwyciężyć obyczajowość, w której gospodarstwo domowe spoczywało na barkach kobiety, a także akcję walki z "cmok-nonesensem", która walczyła ze szlacheckim elementem savoir-vivre'u - "całowaniem po rączkach", niezgodnym z równościową agendą socjalizmu. Niestety, jak to w Polsce – nie tylko tej ludowej, ale w ogóle – bywa, pomysł nie został skończony ani strukturalnie rozwinięty.

PAP: Czy zatem tu należy szukać przyczyn współczesnego kryzysu męskości?

W.Ś.: Ten kryzys, jeśli upieramy się przy tym terminie, w PRL-u dotyczył chyba przede wszystkim życia rodzinnego. Mężczyzn nie miał kto nauczyć nowego, atrakcyjnego, pożądanego modelu męskości, który polega na byciu obecnym w życiu rodzinnym, udziale w pracach domowych, także pracy emocjonalnej. Równocześnie od lat 70. załamywała się ekonomiczna podstawa systemu, w ramach którego obietnica awansu pozostawała tylko na papierze. Ideał człowieka pracy tracił sens. To deficyt, który oddziałuje na współczesność.

Kilkanaście lat temu "Gazeta Wyborcza" prowadziła "List do ojca", obecnie w literaturze mamy wysyp opowieści o nieobecnych ojcach alkoholikach lub przemocowcach, np. "Mireczek: patoopowieść o moim ojcu" Aleksandry Zbroi czy "Gnój" Wojciecha Kuczoka. Wszystkie te listy czy opowieści dotyczą tego pękniętego i pogubionego pokolenia mężczyzn.

PAP: Kto jest zatem dzisiaj wzorem męskości?

W.Ś.: W naszym życiu społecznym, które składa się z wielu baniek, są różne modele męskości. Lepimy je sobie, bierzemy przykład z ojców czy mężczyzn w naszym otoczeniu, ale również z kultury popularnej, w tym dość toksycznej internetowej menażerii różnych guru. Cały czas rolę gra religia. Z tego wszystkiego robi się patchwork wzorców.

W badaniach społecznych obserwowane jest rozchodzenie się aspiracji i wyobrażeń życiowych młodych mężczyzn i kobiet. Kobiety są w młodości mocno lewicujące, liberalne. Natomiast punktem wyjścia dla wielu młodych mężczyzn w Polsce jest konserwatywne wyobrażenie o roli męskiej, szczególnie w tych nieuprzywilejowanych środowiskach. Towarzyszy temu dyskurs o społecznej opresji względem mężczyzn. Mierzymy się z tym nie tylko w Polsce, to szerszy, niepokojący proces.

Pod koniec książki stawiam tezę, że mężczyźni są skorzy do myślenia w kategoriach retrotopii, czyli powrotu do wzorców modeli, które kiedyś funkcjonowały. Co prawda nie są oni świadomi tego, jak te modele były kosztowne, ani tego, jak były opresyjne dla nich samych. Natomiast są przedstawiane jak w trybie rekonstrukcji historycznej jako atrakcyjne, dlatego wielu młodych ludzi może ulegać temu mitowi.

Porównuję to z fenomenem "Chłopek" Joanny Kuciel-Frydryszak, które sprzedały się w półmilionowym nakładzie. A przecież ta książka nie mówi niczego nowego, tylko gruntuje wiedzę, którą już mieliśmy podskórnie – że chłopki miały przerąbane. Czytelniczki "Chłopek" widzą, że świat nie jest idealny, ale, przynajmniej dla nich, nieskończenie lepszy niż dwa czy trzy pokolenia wcześniej. Proszę zauważyć, że nie ma męskiej wersji "Chłopek", żeby pokazać, że dawny świat wcale nie był kolorowy i barwny. Przeciwnie, mężczyznom funduje się filmy o Bitwie Warszawskiej, rekonstrukcje historyczne, piękne mundury i fantazje o wielkiej sprawczości. Na ich tle współczesność może wyglądać blado, a dla niektórych nawet kastrująco.

PAP: Czy książką próbuje pan na nowo opowiedzieć historię Polski przez pryzmat zmian koncepcji męskości?

W.Ś.: Taki był właśnie mój cel. Posługuję się jednak rozróżnieniem męskości historii oraz historii męskości. Historia, którą ujęliśmy w karby historiografii, wpisaliśmy w szkolne programy, wykuliśmy na pomnikach i namalowaliśmy na obrazach, jest męska. Ale nie mamy historii męskości – tego, jak mężczyźni, którzy tworzyli historię, wyobrażali sobie swoją rolę w tej historii oraz to, że są mężczyznami. Układali pod siebie, na ile oczywiście mogli i na ile mieli sprawczość, rzeczywistość kulturową, społeczną, ekonomiczną. Zwrócę też uwagę, że nasz kurs historii jest kursem historii męskości hegemonicznej - wypadają z niego opowieści o mężczyznach i formach męskości, które znajdowały się w sytuacji podporządkowania, marginalizacji czy kontestacji norm dominujących.

Ta historia ma gender. Ten dominujący gender historii próbowałem w książce opisać, ale też wskazać, na jak wielu wykluczeniach się on zasadza.

PAP: Odnoszę wrażenie, że w ogóle w ostatnich latach inicjatywę - również społecznej i politycznej zmiany w Polsce - przejęły kobiety...

W.Ś.: Protesty i inicjatywa kobiet były widoczne. Uczestniczyłem w różnych "czarnych marszach". Jako mieszkaniec Pszczyny wziąłem udział także marszu dla Izabeli. Jednak to, że o wzmożeniu politycznym kobiet mówi się jako o sile, martwi mnie o tyle, że mężczyźni nie chcą, nie mogą bądź nie czują się na siłach, by uczestniczyć w tej mobilizacji przeciw konserwatywnym normom prawnym i obyczajowym ryglowanym autorytetem Kościoła katolickiego, instytucji gwałtownie tracącej kapitał społecznego zaufania.

Coraz częstsze są głosy, że emancypacja czy postępująca liberalizacja są dla mężczyzn szkodliwe, bo przyjmują formę odwróconego seksizmu. Mówi się także o tzw. prawach mężczyzn. Zgadzam się oczywiście, że mężczyźni borykają się z różnymi problemami, nieraz poważnymi, jak np. luka edukacyjna. Trudno jednak mówić o problemach mężczyzn na poważnie, dopóki nie mamy zapewnionej równości płci, związków partnerskich dla mniejszości seksualnych oraz cywilizowanej legalizacji aborcji.

Mam wrażenie, że jesteśmy zakładnikami konserwatywnych elit, bo mężczyźni en masse wcale nie muszą być hamulcowymi zmian, ale – i to powinno nas bardzo martwić – są względem nich nadto bierni. Wielu nie rozumie, że rozmowa o prawach mężczyzn zaczyna się od walki o aborcję i związki partnerskie, których po 35 latach wolnej i demokratycznej Polski wciąż nie ma, a są to dwie podstawowe rzeczy tworzące równościowe, demokratyczne, liberalne społeczeństwo w nowoczesnym wydaniu. Bez zwalczenia tych reliktów patriarchatu mówienie o skądinąd poważnych problemach chłopców i mężczyzn będzie w pierwszym rzędzie służyło polaryzowaniu opinii publicznej wzdłuż rysującej się coraz wyraźniej osi podziału płciowego.

Rozmawiała Anna Kruszyńska

Książka "Po męstwie" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Wojciech Śmieja – profesor Uniwersytetu Śląskiego, literaturoznawca, zajmuje się głównie literaturą i kulturą polską XX i XXI wieku. Jego zainteresowania badawcze obejmują reprezentacje i ekspresje płci i seksualności. Opublikował cztery monografie autorskie, tom reportaży, kilkadziesiąt artykułów, szkiców, esejów w polskich i zagranicznych czasopismach naukowych i pracach zbiorowych. (PAP)

akr/ miś/ know/