PAP: Po wprowadzeniu stanu wojennego zakazano wszelkich zgromadzeń. Na ulicach stacjonowało wojsko, które rozganiało czasami nawet grupki sześciu czy siedmiu osób. Pierwsze duże manifestacje opozycja, wówczas w konspiracji, zapowiadała na 1 i 3 maj 1982 r. Jak te manifestacje wyglądały?
Jacek Górski: W grudniu 1981 roku, miałem wówczas 16 lat. Po wprowadzeniu stanu wojennego zostałem po raz pierwszy aresztowany za fotografowanie wojskowych pojazdów na ulicach. Skończyło się to dla mnie wyrokiem w sądzie dla nieletnich i przyznano mi nadzór kuratora. Gdy zbliżał się maj 1982 roku i zapowiadane przez Międzyzakładowy Komitet Robotniczy "Solidarność" manifestacje, moja mama – uznając, że i tak mnie nie zatrzyma – wybrała się na nie ze mną.
Wszyscy czekaliśmy na wiosnę, licząc na kolejny zryw społeczny. Tym punktem zapalnym miały być manifestacje 1 i 3 maja. Jednym z zapamiętanych haseł z tamtego czasu, oprócz "WRON won", było "Zima wasza, wiosna nasza".
Manifestacja 1 majowa 1982 roku była dla nas olbrzymią dawką optymizmu, zobaczyliśmy wtedy po raz pierwszy naszą siłę. Ta manifestacja była bardzo liczna. Było to dla komunistów zaskoczeniem, bo nie spodziewali się, że opozycja wyjdzie na ulice, aby uczcić święto robotnicze, które oni zawłaszczyli propagandowo dla siebie. Wydawało im się, że po wprowadzeniu stanu wojennego wszystko już mają pod kontrolą.
PAP: Manifestacje odbywały się w całej Polsce, a gdzie miała ona miejsce w Warszawie?
J.G.: Obie warszawskie manifestacje, 1 i 3 maja, odbywały się na Starym Mieście, poprzedzone były mszą świętą w Katedrze św. Jana. Stare Miasto zostało ogrodzone kordonem ZOMO-wców i zaczęła się praktycznie normalna walka uliczna, jaką znaliśmy z opowiadań. Po raz pierwszy zobaczyłem wówczas barykadę na ulicy, wzniesioną z pojemników na śmieci i ławek. Długo trwała walka na kamienie z ZOMO-wcami.
Organizatorzy manifestacji przypuszczali, że komuniści nie podniosą ręki na robotników w dniu ich święta, ale okazało się, że był to optymizm nieuzasadniony – pałowanie zaczęło się na dobre, armatki wodne pracowały pełna parą, użyto gazów łzawiących.
PAP: A jak wyglądała manifestacja 3 maja?
J.G.: Była to powtórka sprzed dwóch dni. Obie strony walczyły bez pardonu, co sprawiło, że ta manifestacja była jeszcze bardziej burzliwa. Stare Miasto zamieniło się w twierdzę odgrodzoną od reszty miasta przez oddziały ZOMO. Ofiarami tych walk stawali się często przypadkowi przechodnie. Nam – młodzieży warszawskiej – kojarzyło się to z opisami manifestacji w czasach caratu, które znaliśmy z literatury. Milicja stawała się coraz bardziej brutalna, na przykład strzelano do ludzi z miotaczy gazu, nie żeby zagazować, ale aby trafić człowieka i zranić go. Te manifestacje dały do zrozumienia komunistom, że nie da się tak szybko spacyfikować społeczeństwa, że opór jest.
PAP: Jak było w kolejnych latach?
J.G.: Od 1983 roku obchody 1 i 3 maja były inne. Społeczeństwo miało już złamany kręgosłup, po represjach z 1982 roku i po braku nadziei na szybkie obalenie komuny, przywrócenia praw związkowych i praw obywatelskich. Powszechny stał się marazm. W latach 1983 – 1985 protestowali już nieliczni i na bardzo małą skalę. Manifestacje 1 i 3 majowe w połowie lat 80. był mniej liczne niż ta z 1982 roku i spokojniejsze. Mam wrażenie, że komuniści pozwalali na małe formy protestu, żeby był one wentylem bezpieczeństwa, żeby nie dopuścić do dużych protestów. Oczywiście represje opozycjonistów trwały nadal.
PAP: Do kiedy trwał ten marazm?
J.G.: Do roku 1988, gdy fala wiosennych strajków znowu tchnęła życie w opozycje. Potem była Magdalenka, czyli rozmowy opzycji z władzami.
Jacek "Wiejski" Górski był współzałożycielem, powstałej w czerwcu 1984 r., Federacji Młodzieży Walczącej, opozycyjnej organizacji skupiającej młodzież ze szkół podstawowych, zawodowych, średnich, studentów i młodych robotników.
Autor: Tomasz Szczerbicki