Gajewski to jedyny żyjący uczestnik wejścia na ósmą co do wysokości górę ziemi. Berbeka zginął w marcu 2013 podczas pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak (8051 m) w Karakorum.
Wyprawa na Manaslu było to pierwsze zimowe wejście bez użycia tlenu oraz bez pomocy Szerpów, którzy byli obecni pod Everestem w lutym 1980 roku, gdy na najwyższym szczycie globu stanęli Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki.
"Nie zamierzam świętować rocznicy. To odległa historia" - powiedział PAP himalaista, instruktor alpinizmu PZA, ratownik TOPR i przewodnik.
Wyprawę na Manaslu zorganizował Zakopiański Klub Wysokogórski. Przygotowania w realiach PRL-u trwały... dwa lata.
"Mieliśmy doświadczenia z zimowego Everestu w 1980 roku, w tym namioty, które się sprawdziły, czyli RD-2, ale problemem były niskie temperatury i silny wiatr. Bazę założyliśmy stosunkowo nisko, na 4000 m, był więc dostęp do drewna - rododendronów. W bazie można było się ogrzać przy ognisku" - dodał Gajewski, którego wspomnienia o wyprawie z 1984 roku zamieściła w książce "Manaslu. Góra Ducha. Góra Kobiet" Monika Witkowska.
Wyprawa z 1984 roku była kameralna jak na lata 80. XX wieku, ówczesny sposób zdobywania ośmiotysięczników i warunki zimowe - uczestniczyło w niej 11 osób. Gajewski i inny zakopiańczyk Maciej Pawlikowski mieli doświadczenie z zimowego Everestu, wyprawy kierowanej przez Andrzeja Zawadę, pioniera zimowego himalaizmu.
Gajewski stanowił z Maciejem Berbeką pierwszy zespół atakujący na Manaslu, natomiast Pawlikowski z Bogusławem Probulskim, mającym doświadczenie, choć nie zimowe, w górach najwyższych: Himalajach, Andach oraz zimowe z Tatr, tworzył drugi.
"Z Maćkiem Berbeką znałem się od urodzenia. Nasi ojcowie razem się wspinali. Chodziliśmy razem do szkoły, jeździliśmy na obozy harcerskie, wspinaliśmy się i od początku było jasne, że będziemy pierwszym zespołem szturmowym na Manaslu. Maciek był kierownikiem sportowym, a ja jego zastępcą. Wyprawę organizowaliśmy - takie były czasy - ze dwa lata, by zgromadzić i sprzęt, i wyżywienie. Kierownikiem organizacyjnym był doktor Lech Korniszewski" - przypomniał.
Drugi zespół Pawlikowski - Probulski, mimo zdobycia wierzchołka, także ruszył do ataku szczytowego, ale ostatecznie wejście nie powiodło się. Na wyprawie doszło do tragedii - zginął reżyser i operator filmowy Stanisław Jaworski (11 grudnia 1983 r.), uczestnik zimowej wyprawy na Everest.
"To była trudna droga. Największe trudności techniczne, w skali VI, znajdowały się na wysokości 5500 m. Poręczowaliśmy większość drogi do wysokości 7500 m, m.in. 600-metrową ścianę skalną powyżej bazy wysuniętej zwaną Turnią Messnera. Właśnie tam doszło do tragedii. Staszek Jaworski wpiął się w starą linę poręczową, którą zerwała lawina i spadł 120 metrów ponosząc śmierć. To był trudny moment. Dyskutowaliśmy o przyszłości, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się kontynuować akcję" - relacjonował Gajewski.
Na wierzchołek Manaslu Gajewski i Berbeka weszli w trudnych warunkach pogodowych, choć widoczność była dobra.
"Ostatni IV obóz stanął na wysokości 7750 m i z niego rozpoczęliśmy atak szczytowy. Widoczność bardzo dobra, ale problemem był mróz i wiatr. W namiocie w IV obozie mieliśmy minus 35 stopni, a na zewnątrz było minus 38. Psychologicznie było to trudne do zniesienia. Ostatnie metry, choć nie tylko, trzeba było pokonywać na czworakach, bo tak wiało" - podkreślił.
Ze szczytu himalaiści zabrali koreańską flagę i pozostawili biało-czerwoną. Zabrali także sprzęt do wspinaczki po poprzednikach, co kosztowało ich wiele sił i doprowadziło do odmrożeń.
"Byłem pierwszy, trochę czekałem na Maćka i zmarzłem, co było potem przyczyną moich odmrożeń. Przebywaliśmy na szczycie 40 minut. Robiliśmy zdjęcia, a potem wybijaliśmy czekanami, bo nie mieliśmy młotków, koreańskie haki. Były bardzo dobre, dla nas normalnie w tamtym czasie sprzęt tej klasy nieosiągalny. Zabraliśmy kilka z nich i flagę koreańską, bo Koreańczycy byli na szczycie latem. Zostawiliśmy na pamiątkę i dowód, że byliśmy na szczycie polską flagę, 'poświęcając' do jej zamocowania dwa dobre haki koreańskie" - zdradził.
Oprócz zimowego Manaslu Gajewski zdobył także inny ośmiotysięcznik Czo Oju (8201 m) nową drogą z Pawlikowskim oraz wyznaczył dwie nowe drogi - na południowej ścianie Everestu (z Jerzym Kukuczką) i południowej ścianie Annapurny (8091 m). Co zmieniło w życiu alpinisty wejście zimą na ośmiotysięcznik?
"Może bardziej dojrzałem na tej wyprawie, by być ojcem. Trzy miesiące później urodził mi się syn. Nie traktowaliśmy z Maćkiem wejścia zimowego jako niesamowitego wyczynu, nie mówiliśmy, że robimy 'wielkie rzeczy'. Nikt nie traktował tak tego w środowisku, szczególnie zakopiańskim. To było nasze hobby. Cieszyliśmy się, że w PRL-u możemy wyjeżdżać z Polski, bo dla innych to było nieosiągalne. Na wyprawie odmroziłem sobie palce - trzy były skracane, w tym dwa paluchy u nóg, co oznacza, że zamiast butów numer 43 od czasu Manaslu noszę rozmiar 41,5 cm. Taka pamiątka..." - dodał 69-latek.
Zejście było jak zawsze trudniejsze niż wejście, ale wsparcie kolegów czekających w niższych obozach pozwoliło Berbece i Gajewskiemu na szczęśliwie zakończenie akcji po 22 godzinach.
"Schodziłem wolniej niż Maciek ze względu na odmrożenia. W niższych obozach czekali koledzy. Przy ich wsparciu udało nam się dotrzeć do +dwójki+ po 22 godzinach akcji. Pamiętam, że prawie całą noc Zbyszek Młynarczyk zajmował się troskliwie moimi odmrożeniami, a w drugim namiocie Maćkiem opiekował się Marek Danielak. To było prawdziwe górskie partnerstwo" - podkreślił Gajewski.
Manaslu po raz drugi w historii zostało zdobyte przed rokiem - dokładnie 6 stycznia 2023 na wierzchołku stanęli Bask Alex Txikon (nie korzystał z tlenu w butli) oraz Nepalczycy: Pasang Nurbu Szerpa, Gelu Szerpa, Maila Szerpa, Mantere Lama Szerpa, Gamje Babu Szerpa i Chepal Szerpa.(PAP)
Autorka: Olga Miriam Przybyłowicz
kgr/