PAP Life: Robisz zakupy w supermarketach, czy raczej wybierasz lokalne sklepiki i bazarki?
Aleksandra Grabowska: Zdecydowanie wolę sklepiki i bazarki. Supermarkety staram się omijać.
PAP Life: Taka odpowiedź nie spodobałaby się twojemu serialowemu szefowi, który kieruje supermarketem Gąska (w tej roli Tomasz Kot – red.). Pracę w tym sklepie znajduje twoja bohaterka, Lena. Niespecjalnie tam pasuje, bo wcześniej była zatrudniona w portalu plotkarskim.
A.G.: Myślę, że w supermarketach dość często pracują ludzie, którzy znaleźli się tam w wyniku różnych życiowych okoliczności. Raczej rzadko jest to miejsce docelowe i zaplanowane. Dlatego przekrój pracowników jest bardzo szeroki. Są studenci, emeryci, ludzie, którzy długo nie mogli znaleźć pracy w swoim zawodzie, emigranci, itd. I właśnie taki zbiór bardzo różnych osobowości oglądamy w supermarkecie Gąska. Tutaj rzeczywiście wszyscy są z różnych bajek. Kiedy czytałam scenariusz, świetnie się bawiłam. Za koncepcję serialu odpowiadali m.in. Maciek Buchwald i Kuba Rużyłło, którzy stoją za „1670” i „The Office PL”. Według mnie, te dwa tytuły to nowa jakość w polskiej komedii.
PAP Life: Casting do „Gąski” czymś cię zaskoczył?
A.G.: Na pewno zaskoczyło mnie zaproszenie na finałowy etap castingu. Wychodząc z pierwszego spotkania z Maćkiem Buchwaldem, na którym podziękowano mi po dwóch dublach, właściwie go przeprosiłam i uciekłam (śmiech).
PAP Life: Przygotowując się do zagrania w „Gąsce”, chodziłaś do supermarketów i podpatrywałaś pracowników?
A.G.: Cała nasza obsada miała całodniowe szkolenie w sklepie, ale mnie na nim nie było. Lena, moja bohaterka, jest w specyficznej sytuacji, bo jako jedyna wchodzi do tego świata z zewnątrz i wszystko, co tam ją spotyka, jest dla niej nowością. Dlatego trochę podążałam za nią i starałam się nie mieć większej wiedzy niż ona. Doszłam do wniosku, że to będzie jakaś metoda pracy nad tą postacią. Ważne było, że serial kręciliśmy chronologicznie, co nie jest typowe dla tego rodzaju produkcji. Ale to mi akurat bardzo pomagało.
PAP Life: To twoja pierwsza komediowa rola?
A.G.: Pierwsza w serialu. Wcześniej zagrałam w komedii „U Pana Boga w Królowym Moście”. Premiera tego filmu bardzo się przesunęła, kręciliśmy go trzy lata temu, ale dopiero niedawno trafił do kin. Na pewno komedia jest wymagającym gatunkiem filmowym, trzeba być bardzo uważnym na każde słowo. Czasem lubię coś poprzestawiać w dialogach, ale w „Gąsce” tego nie robiłam, bo teksty są świetne. To jest historia o ludziach, momentami słodko-gorzka, wzruszająca. W ogóle praca w „Gąsce” była bardzo ciekawym doświadczeniem. Nasz serialowy supermarket co prawda został zbudowany w ogromnej hali, ale posiadał architekturę i powierzchnię normalnego sklepu. Tam nie było żadnej umowności, tylko bardzo realistyczna przestrzeń. Codziennie spędzaliśmy w „Gąsce” po kilkanaście godzin, właściwie przez cały czas byliśmy razem na planie. Po którymś dniu zdjęciowym takiej intensywnej pracy następuje już lekkie szaleństwo, ale paradoksalnie to też nam pomagało. W pewnym momencie wszyscy zaczęliśmy komunikować się przy pomocy abstrakcyjnych żartów.
PAP Life: Wspomniałaś o filmie „U Pana Boga w Królowym Moście” w reżyserii Jacka Bromskiego. Po 15 latach przerwy to kolejna część kultowej serii, w której też zagrałaś główną rolę.
A.G.: Większość zdjęć kręciliśmy na Podlasiu, którego wcześniej nie znałam i które okazało się dla mnie prawdziwym odkryciem. Na planie spotkałam się z kultowymi postaciami, więc to było dla mnie niesamowite przeżycie. Filmy z tej serii były obecne w mojej świadomości, a ostatnią część pamiętałam z kin. Kiedy dostałam propozycję, żeby zagrać w „U Pana Boga w Królowym Moście”, bardzo się ucieszyłam. Tak się złożyło, że miałam wtedy akurat moment przestoju. Tydzień później okazało się, że ten projekt nie powstanie w zaplanowanym terminie, później jeszcze kilka razy pojawiał się i wracał. W pewnym momencie straciłam nadzieję, że w ogóle dojdzie do skutku i wtedy dostałam wiadomość, że zaczynamy zdjęcia. W tamtym czasie bardzo dużo pracowałam, bo robiłam „Infamię”, „Forsta” i „Braci”, każda produkcja w innym miejscu w Polsce. To było dość szalone, żeby to wszystko zgrać, ale jakoś to się udało.
PAP Life: Aktorstwo to zawód, który nieustannie daje różne życiowe lekcje. Wygrywasz casting, a potem okazuje się, że produkcja nie dochodzi do skutku, albo przesuwa się w czasie. Przechodzisz przez kilka etapów castingu i na końcu słyszysz, że jednak nie dostajesz roli. Jak sobie radzisz z tą nieprzewidywalnością?
A.G.: Dodam, że przecież jeszcze bywa i tak, że przez długi czas w ogóle nie dostaje się żadnych zaproszeń na castingi. Ja mam to szczęście i zawdzięczam to swoim rodzicom, którzy oboje są aktorami (Marta Konarska i Piotr Grabowski – red.), że mam drugi zawód. Z wykształcenia jestem scenografką i kostiumografką, i cały czas na tym pozaaktorskim polu pracuję. Niedawno odbyła się premiera spektaklu „Miło Cię było zobaczyć” w Teatrze Śląskim, przy którym pracowałam. Więc właściwie przez wszystkie lata, kiedy gram w filmach, mam taką drugą zawodową nogę, która pozwala mi się czuć w miarę bezpiecznie. Oczywiście, czasami trudno jest łączyć te dwa zawody, ale do tej pory nie musiałam wybierać. Bywam przemęczona, ale zawsze jak już trochę odpocznę, to dociera do mnie, że gdybym zrezygnowała z bycia scenografką, to popełniłabym ogromny błąd. Przyznam też, że bardzo długo myślałam, że aktorstwo nie będzie moim zawodem.
PAP Life: Rodzice nie zachęcali cię do aktorstwa? W aktorskich rodzinach dzieci często idą w ślady rodziców. Ten zawód, może bardziej talent czy pewne predyspozycje, ma się chyba w genach.
A.G.: Na pewno coś w tym jest. Ja też, jak wiele aktorskich dzieci, wychowałam się w teatrze i bardzo mi się tam podobało. Ale też absolutnie rozumiem, dlaczego rodzice nie chcieli dla mnie takiej drogi. To jest przepiękny zawód, jak się go wykonuje. Ale często ta ogromna ilość włożonej pracy nie przynosi efektów i ten brak sprawczości jest okrutnym uczuciem. Byłam dzieckiem utalentowanym plastycznie - pewnie zresztą jak większość dzieci. Tylko że bardzo mnie w tym wspierano. Rodzice cieszyli się, że znałam coś, co sprawia mi radość i nie jest związane z aktorstwem. Najpierw skończyłam liceum plastyczne, potem zdałam na ASP, obroniłam dyplom. Zdaję sobie sprawę, że w porównaniu z wieloma aktorami, jestem w komfortowej sytuacji. Ale mam też takie przekonanie - to czasami wielu aktorom trudno jest zaakceptować - że mogą robić inne rzeczy. Jeśli ktoś nie jest na etacie i funkcjonuje od castingu do castingu, to trudno mieć poczucie stabilizacji.
PAP Life: Skoro długo nie brałaś pod uwagę aktorstwa, to jak to się stało, że mając dwadzieścia lat, znalazłaś się na planie „Belfra”?
A.G.: Jako dziecko nagrałam serię reklam ze Zbyszkiem Zamachowskim dla Telekomunikacji Polskiej. Od tamtej pory byłam w krakowskiej agencji, która głównie zajmowała się obsadzaniem reklam. Poszukiwania aktorów do „Belfra” były bardzo szerokie, szukali bardzo młodych osób, jeszcze przed szkołą. Te castingi odbywały się niemal wszędzie, a ja dowiedziałam się od nich ze swojej agencji. To też był szczęśliwy przypadek, bo w Krakowie generalnie castingi się nie odbywają, cały rynek jest skoncentrowany w Warszawie. Zabrzmi to patetycznie, ale ta jedna rzecz zaważyła na moim dalszym życiu. Bo myślę, że gdyby „Belfer” się nie wydarzył, to po prostu nie byłabym aktorką. To właśnie na planie tego serialu, w scenie z Maćkiem Stuhrem, przeżyłam jakiś rodzaj iluminacji. To było coś porażającego i nieporównywalnego z niczym innym. Nagle jakby nie było mnie i Maćka, tylko byliśmy naprzeciwko siebie jako nasi bohaterowie. Wtedy zrozumiałam, że zrobię wszystko, żeby w tym zawodzie pozostać. To było moim głównym motorem napędowym. Przez lata nie odpuściłam żadnych zdjęć próbnych, jeździłam do Warszawy tyle razy, ile było trzeba. I chociaż od „Belfra” upłynęło już trochę lat, to wciąż ta chwila od hasła „akcja” do „stop” jest dla mnie święta. To taki magiczny czas, kiedy wszystko może się wydarzyć.
PAP Life: Nie żałujesz, że nie studiowałaś aktorstwa?
A.G.: Myślałam, że zrobię licencjat na ASP, a później będę zdawała do szkoły teatralnej, ale w międzyczasie zmienili moje studia na jednolite studia magisterskie, więc musiałabym je przerwać, bo nie da się łączyć studiowania aktorstwa z niczym innym. Zostałam na ASP, po jakimś czasie pojawiła się kolejna propozycja serialowa, potem następna i kiedy kończyłam Akademię, to właściwie już regularnie grałam. Długo żałowałam, że nie studiowałam aktorstwa, teraz się już z tym pogodziłam. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie będę występować na scenie. Gram tylko przed kamerą, za to w teatrze robię scenografię. Na razie twardo się trzymam takiego podziału.
PAP Life: Zdarzyło ci się, że usłyszałaś, że skoro nie skończyłaś aktorstwa, to jesteś gorszą aktorką, masz mniejsze umiejętności?
A.G.: Właściwie nie i jestem w sumie bardzo wdzięczna reżyserom i reżyserkom obsad, bo właściwie wszyscy, których spotkałam na swojej drodze, traktowali mnie poważnie i uczciwie. Dawali szansę pomimo tego, że mogliby mieć jakieś wątpliwości. Na pewno jedną z ważniejszych osób na mojej drodze jest Nadia Lebik, reżyserka obsady. Pewnie nawet o tym nie wie, bo mówię o tym publicznie po raz pierwszy. Nadia dała mi bardzo dużo wiary w siebie. Dzięki niej, po wielu latach odważyłam się nazywać aktorką.
PAP Life: Czy rodzice udzielają ci zawodowych rad?
A.G.: Tak, ale tylko kiedy ich o to poproszę.
PAP Life: I jakie najcenniejsze rady dostałaś?
A.G.: Ciężko to zamknąć w jednym zdaniu. Czasem są to dyskusje dotyczące ogólnie kondycji tego zawodu, funkcjonowania w środowisku. Czasem rozmowy dotyczące konkretnych ról czy myślenia o nich. Zawsze jak się do nich zwracam, to są, za co jestem im bardzo wdzięczna.
PAP Life: Zdarzyło ci się pracować z rodzicami?
A.G.: W jednym serialu gramy oboje z moim tatą. Ale nigdy nie mieliśmy razem sceny, nawet nie minęliśmy się w garderobie. Kiedyś mój tata grał w serialu „Mały zgon” dużą, podwójną rolę i do tej produkcji szukano jego serialowej córki. Byliśmy razem na castingu, ale ja roli nie dostałam. Natomiast jako asystentka scenografa pracowałam w Teatrze im. Słowackiego przy spektaklu w reż. Agaty Dudy-Gracz, w którym grała moja mama.
PAP Life: Czy kiedy wchodzisz na plan filmowy jako aktorka, to odzywa się w tobie wykształcenie scenograficzno-kostiumograficzne i czasem myślisz sobie: „Ja pokazałabym to zupełnie inaczej”?
A.G.: Kompletnie nie znam się na scenografii filmowej. Oczywiście miałam z tego zajęcia, ale moją specjalizacją jest scenografia teatralna, a to naprawdę coś innego. Natomiast zawsze zwracam uwagę na kostiumy, ale tylko swoje. Na szczęście pracowałam z osobami, które są otwarte na sugestie aktorów i chętnie ich słuchają. Jako kostiumolożka wiem, że zdarzają się też tacy aktorzy, którym jest zupełnie obojętnie, w co będą ubrani na planie. Bardzo mnie to dziwi, bo ja przywiązuję ogromną wagę do kostiumu. Nawet jeśli gram castingi albo selftype, to muszę mieć przynajmniej buty, które pasują do postaci. To mi ustawia całą resztę.
PAP Life: Stawiasz sobie jakieś cele zawodowe?
A.G.: Chciałabym kiedyś zagrać w kostiumowej produkcji - to pewnie byłoby połączeniem moich dwóch pasji. Ale kłopot polega na tym, że w aktorstwie ciężko ustawić sobie jakiś cel. Szansa, że się go osiągnie jest niewielka. Po prostu marzę, żeby móc grać jak najciekawsze role i pracować z fajnymi ludźmi. Od początku miałam bardzo dużo szczęścia do partnerów. „Belfra” robiliśmy w świetnej obsadzie. Poza Maćkiem Stuhrem, z Magdą Cielecką, Łukaszem Simlatem i Grześkiem Damięckim. Później u Vegi pracowałam z Piotrkiem Adamczykiem. „Forsta” robiłam z Borysem Szycem, teraz „Gąskę” z Tomkiem Kotem. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Obserwowanie tych świetnych aktorów w czasie pracy, ale też rozmowy, niekoniecznie o zawodzie, też o życiu, zawsze były dla mnie bardzo inspirujące.
PAP Life: Pochodzisz z Krakowa i nadal tam mieszkasz. A sama wspomniałaś, że cały rynek filmowy jest w Warszawie. Dlaczego nie chcesz się przeprowadzić?
A.G.: To prawda, muszę się trochę nagimnastykować, żeby dojeżdżać na castingi czy plany filmowe. Przyzwyczaiłam się, że odpoczywam w pociągach. Z Krakowem czuję się związana. Tutaj mam mieszkanie, mój narzeczony, Mateusz Bieryt jest aktorem na etacie w teatrze Słowackiego, uczy też w szkole teatralnej. Dlatego podjęliśmy decyzję, chyba już ostateczną, że zostajemy tutaj. Kraków jest fajnym miejscem do życia. Tutaj można się dobrze ukryć przed światem. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/moc/ep/
Aleksandra Grabowska pochodzi z Krakowa. Jej rodzice - Marta Konarska i Piotr Grabowscy, są aktorami. Ukończyła krakowską ASP, z wykształcenia jest scenografką i kostiumografką. Na ekranie debiutowała w roli Julki w serialu „Belfer” (2016). Od tej pory wystąpiła w kilkunastu produkcjach, m.in. „Kobietach mafii” Patryka Vegi, „Broad Peak” Leszka Dawida, „Uwierz w Mikołaja”, „Rozwodnikach”, serialach „Bracia”, „Infamia” i „Forst”. Ostatnio zagrała główną rolę w filmie Jacka Bromskiego „U Pana Boga w Królowym Moście”. W produkcji „Gąska” (premiera 29 listopada), która jest pierwszym polskim serialem na platformie Prime Video, gra jedną z głównych ról. Ma 29 lat.