O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Arjun Talwar: "Listy z Wilczej" udowadniają, że warto rozmawiać [WYWIAD]

Każdy z nas potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem, ale nawiązanie go wymaga odwagi. Dzięki "Listom z Wilczej" poznałem ludzi mieszkających na tej samej ulicy. Ten film udowadnia, że warto rozmawiać - powiedział PAP Arjun Talwar. Jego dokument pokazano w sekcji Panorama Dokumente 75. Berlinale.

Fot. YouTube/Berlinale - Berlin International Film Festival
Fot. YouTube/Berlinale - Berlin International Film Festival

PAP: Spotykamy się tuż po światowej premierze twojego filmu. "Listy z Wilczej" to piąty polski dokument prezentowany na Berlinale w całej 75-letniej historii tego wydarzenia. Jakie to uczucie zostać tak wyróżnionym?

Arjun Talwar: Miałem nadzieję, że film zostanie wybrany, ale oczywiście nadal była to duża niespodzianka. Realizacja nie była łatwa. Z trudem udało się pozyskać środki. Wiele osób w ogóle nie widziało sensu w moim pomyśle. Jeśli po takich doświadczeniach zostajesz przez kogoś wyróżniony, jest to bardzo miłe uczucie. Z drugiej strony wiem, że dopisało mi szczęście. Powstaje wiele bardzo dobrych filmów, które z różnych przyczyn nie trafiają na festiwale. Zawsze jest w tym element loterii.

PAP: Twoja historia związana z Polską zaczęła się 14 lat temu w Delhi. Zdobyłeś wykształcenie matematyczne, ale twój najlepszy przyjaciel Adi przekonał cię, byś razem z nim obrał inną drogę zawodową, w obcym kraju. Jakie były twoje początki w Polsce?

A.T.: To był bardzo przyjemny czas. Wyjechawszy z Indii, uwolniłem się od oczekiwań mojej rodziny. Mogłem spędzać całe dnie, oglądając i robiąc filmy. Pierwsze lata w Polsce kojarzę właśnie z takim życiem. Klimat miasta mnie inspirował. Razem z innymi studentami Filmówki nakręciłem w mieście sporo etiud, ale pięć lat studiów to całkiem długi okres, a Łódź ma też drugie oblicze – bywa okrutna. Kiedy moja mama przyjechała mnie odwiedzić, była przerażona. Mieszkałem na dość hardcorowej ulicy, pełnej biedy. Po jednym dniu mama uciekła do Warszawy.

PAP: W "Listach z Wilczej" wspominasz, że wielu Polaków ze zdziwieniem przyjęło twoją decyzję o zamieszkaniu w tym kraju. Co takiego dostrzegłeś w Polsce, czego nie widzą obywatele tego kraju?

A.T.: Tak naprawdę nie wybrałem Polski, tylko Filmówkę. Tak się złożyło, że Filmówka mieściła się w Polsce. Jeśli przyjeżdżasz do danego kraju z myślą o osiedleniu się, poznajesz ludzi i uczysz się języka, to łatwiej jest ci zostać niż zaczynać od nowa w innym miejscu. Ale oczywiście kultura również mnie przyciągnęła. Spodobało mi się, że Polska ma w sobie coś ze Wschodu, np. że można robić zakupy na bazarach, niekoniecznie w supermarketach. Lubię sarkastyczne poczucie humoru starszych osób. Doceniam też to, że wielu Polaków ma silną relację z naturą - są działkowiczami lub zbierają grzyby. Wychowałem się w wielkim mieście, gdzie tego brakowało.

PAP: Jakie różnice kulturowe zaobserwowałeś po przyjeździe do Polski?

Więcej

Grzegorz Palkowski. Fot. mat. prasowe/Netflix

"Żartuję, że musiałem czekać 20 lat, żeby dostać u brata główną rolę". Grzegorz Palkowski o serialu "Kibic"

A.T.: Gdy przyjeżdżasz do Europy ze wschodniego kraju, pierwsze, co zauważasz, to jak trudno jest rozmawiać z obcymi ludźmi. W Indiach wszyscy są gadułami. Niezależnie od tego, czy znasz kogoś dobrze czy nie, szybko zaprosi cię do siebie na obiad. U Europejczyków wyczuwalny jest pewien dystans. Każdy z nas potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem, ale nawiązanie go wymaga odwagi. Dzięki "Listom z Wilczej" poznałem ludzi mieszkających na tej samej ulicy, co ja. Ten film udowadnia, że warto się przełamać, warto rozmawiać.

PAP: Jak wspominasz studia w Filmówce?

A.T.: Pomysł zostania artystą jest w Indiach zwykle postrzegany negatywnie, więc kiedy w końcu dotarłem do szkoły filmowej, poczułem się wolny. Byłem jednak totalnie naiwny. Zanim zdawałem do Filmówki, nie do końca wiedziałem, czym zajmuje się operator. Myślałem, że to reżyser kręci filmy. Kiedy dowiedziałem się, że inna osoba pracuje z kamerą, postanowiłem zdawać na wydział operatorski. To była dobra decyzja, która dała mi później dużą niezależność.

Kiedyś rzadko oglądałem dokumenty. W szkole odkryłem, że najlepsze w polskiej kinematografii są właśnie filmy dokumentalne. Te dzieła są dowodem, że dokument może być równie epicki, bogaty co fabuła. Wykładało w Filmówce wielu inspirujących profesorów, m.in. Jolanta Dylewska, Witold Sobociński i Jacek Bławut.

Ale oczywiście są rzeczy, które nie są tak dobre w tej szkole. Jest tam na przykład dużo biurokracji, a radzenie sobie z nią może być często wyczerpujące. Usprawiedliwiali to, mówiąc, że to dobre przygotowanie do prawdziwego świata, ale nie było to przekonujące wyjaśnienie.

PAP: "Listy z Wilczej" wspaniale korespondują z "Filmem balkonowym" Pawła Łozińskiego. Oglądałeś go?

A.T.: Tak. Rzeczywiście, oba te filmy mają podobne przesłanie. Mówią o tym, jak ważna jest otwartość na drugiego człowieka. Jednak jest też między nimi wiele różnic. "Film balkonowy" nie ma tak osobistego charakteru. To wspaniały dokument, ale jest to również rodzaj filmu, którego nigdy nie byłbym w stanie nakręcić. Nie miałbym cierpliwości, by spędzać tyle czasu na balkonie, wolę szwendać się po ulicy lub po świecie.

PAP: W swoim dokumencie pytasz Polaków o ich stosunek do obcokrajowców i to, czym uwarunkowany jest dystans do przedstawicieli innych kultur. Jak przekonałeś ich do rozmów przed kamerą?

A.T.: Sądzę, że byliśmy ciekawi siebie nawzajem. Dzięki temu, że pochodzę z innego kraju, niektórzy Polacy lubią tłumaczyć mi różne kwestie związane z polskością. W filmie jest np. scena, w której dozorca kamienicy usiłuje wyjaśnić mi, dlaczego Polacy narzekają. Ta sekwencja wyszła tak zabawna właśnie dlatego, że jestem obcokrajowcem. Gdybym był Polakiem, dozorca wytłumaczyłby mi to w zupełnie inny sposób. Potraktował mnie trochę jak studenta, udzielił lekcji o Polsce. Podobne podejście obrała moja terapeutka. Nawet na Marszu Niepodległości pomocne okazało się to, że nie jestem stąd.

PAP: Wziąłeś w nim udział razem ze swoją koleżanką Mo, odpowiedzialną w twoim filmie za dźwięk. Nie baliście się o siebie i sprzęt?

A.T.: Ona się bała, ja trochę też. Od pewnych grup ludzi oczywiście trzymaliśmy się z daleka. Ci, z którymi rozmawialiśmy... byli na swój sposób mili. Nie chodziło o to, by przedstawić uczestników marszu w negatywnym świetle. Cały ten film polega na interakcjach z ludźmi, także z tymi należącymi do innych środowisk.

PAP: Wróćmy na Wilczą. Z jakim wyzwaniem wiąże się realizacja dokumentu w miejscu zamieszkania?

Więcej

Aktor Adrien Brody i reżyser Brady Corbet. Fot. EPA/DANIEL GONZALEZ

Reżyser „The Brutalist” wyznał, że nominowany do Oscara film nie przyniósł mu jak dotąd żadnego dochodu

A.T.: Wilcza to zwykła ulica. Nie wygląda jakoś super ciekawie. Wyzwanie polegało na tym, by z tego banalnego świata zrobić coś filmowego. Zwracałem uwagę na absurdy codziennego życia, sytuacje, które początkowo mogą nie wydawać się ciekawe, ale po pewnym czasie już tak. Ogromną zaletą robienia filmu w dzielnicy, w której mieszkamy, jest to, że każdego dnia możemy obserwować, co tam się dzieje. Kto jest ciekawy, jakie interakcje nawiązują ludzie. Wystarczy wyjść z domu na zakupy, by znaleźć kadry i lokacje. Filmowanie sprawiło, że zacząłem bardziej doceniać moje otoczenie.

PAP: Sporo miejsca poświęcasz swojemu przyjacielowi Adiemu, który zmarł tragicznie w Polsce. Można powiedzieć, że to on jest adresatem "Listów z Wilczej". Na ile ten film był dla ciebie aktem przepracowywania żałoby, rytuałem pożegnania bliskiej osoby?

A.T.: To była pierwsza motywacja, by zrobić ten dokument. Musiałem odreagować jego śmierć. Nie wiedziałem, jak, więc sięgnąłem po kamerę. Zacząłem filmować, nie wiedząc do końca, co rejestruję. Historia Adiego jest ważną częścią "Listów z Wilczej". Ta tragedia sprawiła, że zacząłem mieć wątpliwości związane z dalszym życiem w Europie. Tak jak mówisz, tytuł odnosi się właśnie do Adiego. Po części też do listonosza z Wilczej, który gra kluczową rolę w filmie.

PAP: Opowiesz jeszcze, na czym dokładnie polegają trudności obcokrajowców chcących realizować filmy w Polsce?

A.T.: Wielu obcokrajowców kończy szkołę filmową i nie może znaleźć pracy w polskiej branży filmowej. Mo jest świetną reżyserką. Ostatnio zrobiła wspaniały film, a wciąż pracuje w Warszawie w chińskiej restauracji. Nie powinno tak być. Mnie zdarza się zagrać w filmie, ale najczęściej pracuję w innych krajach. Tutejsza branża filmowa jest trochę zamknięta, także w kwestiach formalnych. Nie będąc obywatelem Europy trudniej jest uzyskać finansowanie lub znaleźć producentów.

Bycie obcokrajowcem bywa zaletą, ale wiele kwestii komplikuje. Niekończące się wnioski o przedłużenie wizy mogą być bardzo męczące. Jeśli nie mieszkasz w miejscu, w którym się urodziłeś, i przeżywasz trudniejszy czas, w twojej głowie wciąż pojawiają się wątpliwości, czy nie lepiej byłoby wrócić do swojego kraju.

PAP: To pytanie pojawia się wielokrotnie w twoim filmie. Zastanawiasz się, czy kiedykolwiek zintegrujesz się z polskim społeczeństwem, czy będziesz mógł tu żyć. Dzisiaj znasz już odpowiedź?

A.T.: Właściwie wszyscy bohaterowie "Listów z Wilczej" są w pewnym sensie outsiderami. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale ostatecznie każdy z nich znajduje swoje miejsce. Może niekoniecznie takie, o jakim marzył, ale jednak osiada w Polsce. Ja wciąż wędruję. Akceptuję swój los, to, że jestem skazany na poszukiwania. Z takim poczuciem zakończyłem ten film.

Rozmawiała Daria Porycka (PAP)

"Listy z Wilczej" są prezentowane w sekcji Panorama Dokumente trwającego festiwalu w Berlinie. Film będzie miał dystrybucję w Polsce. Do kin wprowadzi go So FILMS.

Arjun Talwar jest absolwentem Wydziału Operatorskiego Szkoły Filmowej. Jego krótkometrażowe filmy uczestniczyły w międzynarodowych festiwalach Visions du Réel, Big Sky, FID Marseille i Tampere. W 2018 r. podczas DOK Leipzig odbyła się światowa premiera jego debiutanckiego pełnometrażowego dokumentu "A Donkey Called Geronimo". Później obraz trafił do kin. (PAP)

dap/ wj/ ał/

Zobacz także

  • Aktor Robert Pattinson i reżyser Bong Joon-ho. Fot. EPA/HANNIBAL HANSCHKE

    Reżyser "Parasite" o swoim najnowszym filmie: science fiction nie ogranicza się do sztywnych ram

  • Tilda Swinton. Fot. EPA/HANNIBAL HANSCHKE

    Rozpoczęło się 75. Berlinale. Tilda Swinton z mocnym przemówieniem

  • Tricia Tuttle, fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN

    Znamy program Berlinale. Jakie filmy powalczą o Złotego Niedźwiedzia?

  • Festiwal Filmowy Berlinale. Fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN

    „The Light” Toma Tykwera filmem otwarcia Festiwalu Filmowego w Berlinie

Serwisy ogólnodostępne PAP