PAP Life: Co skłoniło cię do napisania pierwszej polskiej książki o Taylor Swift?
Karolina Sulej: Zaczęłam słuchać Taylor jeszcze w czasach, kiedy wydała album „1989” (miał premierę w 2014 r. - red.). Był on dla niej swego rodzaju tranzytem z muzyki country do muzyki pop. W Polsce niewiele osób wiedziało wtedy, kim ona w ogóle jest. A ci, którzy wiedzieli, uwielbiali wprost nią pogardzać, podając ją jako przykład zbanalizowania muzyki pop. Uważano ją za mocno pretensjonalną, uprzywilejowaną, taką, która popisuje się, że ma sławne i równie uprzywilejowane koleżanki. Taylor Swift nie pojawiała się wówczas w magazynach muzycznych, tylko w serwisach plotkarskich. Trudno było rozpoznać w niej artystkę.
Prawdę mówiąc, ludziom w moim otoczeniu nie do końca pasowało to, że z jednej strony mam poważne zainteresowania badawcze, a z drugiej słucham takiej niepoważnej gwiazdki. To jednak tylko pozory – im dłużej jej słuchałam, wraz z kolejnymi płytami, tylko upewniałam się, że jest to genialna songwriterka i coraz bardziej dojrzała społeczna liderka. Dorastałam w latach 90. i zawsze uwielbiałam słuchać wielkich kobiecych osobowości – PJ Harvey, Björk czy Alanis Morissette, ale też Britney Spears i Christiny Aguilery. Pop nie oznacza dla mnie banalizacji przekazu – a może inaczej – nie musi. Kiedy więc kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie Ania Dziewit-Meller z pytaniem, czy chciałabym napisać książkę o Taylor, nie wahałam się zanadto. Lubię analizować popkulturę, poświęciłam jej już jedną reporterską książkę - „Wszyscy jesteśmy dziwni”, gdzie opowiadam o Coney Island i symbolice oraz historii parków rozrywki. Na pewno jednym z ważniejszych powodów, dla których napisałam tę książkę, była chęć zwrócenia uwagi na to, jak ważnym, ale i trudnym do napisania i skomponowania utworem jest piosenka. Chciałam pokazać na przykładzie twórczości Taylor Swift, jak ciekawe i wymagające to zadanie.
PAP Life: Dziś Swift króluje na listach przebojów, sprzedaje miliony płyt i ma na całym świecie potężne grono wiernych fanów, którego mogłoby jej pozazdrościć wielu bardziej doświadczonych i cenionych muzyków. Na czym polega fenomen Taylor?
K.S.: To fascynujące, że Tay słuchana jest naprawdę na całym świecie, w każdej grupie demograficznej. Wśród jej fanów są przecież nie tylko młode dziewczyny, ale i ich tatusiowie, a nawet dziadkowie. W Irlandii przed koncertem w Dublinie wytropiono 71-letniego „Swiftie”. 90-latka Nancy Strong z Teksasu przeleciała Atlantyk na koncerty swojej idolki w Londynie i Paryżu. W jednym z domów spokojnej starości w Buckinghamshire zorganizowano konkurs, którego uczestnicy przebierali się w stylu okładek płyt Taylor w ramach arteterapii. Bardzo poruszyła mnie historia pewnego Palestyńczyka, który słuchał piosenki „Shake It Off”, uciekając do bezpiecznego miejsca przed bombardowaniami w Gazie - opisał to w dzienniku opublikowanym w „The Guardian”.
Wydaje mi się, że jej fenomen tkwi w tym, że jest szczerą i trafną odpowiedzią na uniwersalne ludzkie pragnienie, aby nazwać swoje uczucia i się nimi dzielić. Na pewno jednym z czynników, który zadecydował o fenomenie Swift jest też jej stosunek do fanów. Teraz jest oczywiście megagwiazdą, więc dostęp do niej jest utrudniony. Ale kiedy zaczynała karierę, organizowała u siebie w domu imprezy dla fanów, piekła im ciasteczka, spędzała długie godziny na spotkaniach ze swoimi wielbicielami, rozmawiała z nimi w sieci, pisała do nich listy. Dbała o kontakt z ludźmi, co stara się nadal pielęgnować. Do pewnego momentu mało kto spoza środowiska wykonawców country brał ją na poważnie jako artystkę, która zbuduje karierę na lata. Ale im dłużej była obecna na scenie, tym bardziej jasnym się stało, że jest to zjawisko, które zostanie z nami na długo. Wraz z nią, dorastającą dziewczyną, dorastało kolejne pokolenie słuchaczy. W międzyczasie zmienił się też całkowicie sposób dystrybucji muzyki, zmieniały się reguły kreowania wizerunku artysty i budowania społeczności wokół niego. To wszystko działało na korzyść Swift.
PAP Life: Co najbardziej cię zaskoczyło podczas studiowania życiorysu artystki?
K.S.: Chyba najbardziej zdumiewające i ciekawe było dla mnie to, w jaki sposób ona wykorzystuje swoją naturalną energię i miłość do muzyki, przekładając to na tytaniczną pracę. Ja też bardzo dużo pracuję, a praca pomaga mi w radzeniu sobie z trudnymi emocjami, więc bardzo się z tym utożsamiam. To, że ona też tak działa, zaskoczyło mnie, a zarazem w jakiś sposób poruszyło. Nawet ostatnio, gdy w jej życiu prywatnym działy się ważne i trudne rzeczy, zamiast się schować i odpocząć, ona nagrała kolejną płytę – i to nie jedną, a dwie od razu – i to podczas światowej trasy koncertowej. Sublimacja jest jej strategią na radzenie sobie z trudami rzeczywistości. Ona od najmłodszych lat zamienia cierpienie w sztukę. Bez niej, bez tworzenia, chyba nie potrafiłaby żyć. To było dla mnie najważniejsze odkrycie. Jej piosenki nie tylko przynoszą ulgę słuchaczom – dla niej samej także pełnią funkcję terapeutyczną. Dlatego jej twórczość jest dla nas tak przekonywująca.
PAP Life: Momentem przełomowym dla Swift był niewątpliwie skandal wywołany przez Kanye Westa, który w piosence „Famous” nazwał ją „dzi***”. Później przekonywał, że Taylor wyraziła na to zgodę, co okazało się nieprawdą.
K.S.: Po wybuchu słynnej tabloidowej afery wokół ich zmanipulowanej rozmowy telefonicznej, Swift została właściwie scancelowana – zwyczajnie jej nie uwierzono. Młoda dziewczyna była po prostu mniej wiarygodna od wpływowego mężczyzny. Mimo że Taylor nie zwierza się ze swoich doświadczeń w kontekście zdrowia psychicznego, możemy się domyślić, że był to dla niej bardzo trudny okres, właściwie zniknęła na rok z życia publicznego. Ale kiedy wróciła, wróciła jako jeszcze ciekawsza artystka, bardziej zdyscyplinowana i niezależna. Dorastała jako miła dziewczynka, która chciała zadowolić publiczność, ale potem postanowiła się zbuntować – pojawił się u niej pewien zadzior i przekora, co bardzo mi się spodobało. Zaczęła wyrastać na artystkę, która symbolizuje zmiany, jakie dokonały się w kontekście tego, w jaki sposób mówimy o emocjach, w jaki sposób postrzegamy autentyzm, jakie miejsce zajmują kobiety w branży muzycznej, ale też jako liderki opinii w ogóle.
PAP Life: Taylor reprezentuje przy tym odradzający się obecnie, dziewczęcy model kobiecości.
K.S.: Udowodniła, że bycie dziewczęcą nie jest niczym wstydliwym. Chodzi tu, jak sądzę, o sposób postrzegania i przeżywania świata – w takim, powiedzmy, pensjonarskim stylu, ale nie używam tego przymiotnika jako obelgi. Taylor dowartościowuje nasze „nastoletnie” emocje. Pokazuje, że niezależnie od wieku czy płci, każdy z nas ma w sobie chęć, aby doświadczać życia tak mocno, jak kiedyś czuł lub czuła. Jej koncerty są wspólnotowym, rytualnym wręcz wydarzeniem, wszyscy tam czują się ze sobą połączeni, na chwilę są poza społecznymi hierarchiami, noszą bransoletki przyjaźni, przebrani za kolejne wcielenia Taylor, wykrzykujący każde słowo. To taka grupowa terapia, gdzie możesz się wypłakać, poczuć ulgę, że nie jesteś sama czy sam. Wydaje mi się też, że Taylor jest dla ludzi pociągająca, bo nie przypomina typowej gwiazdy, diwy. Gdy schodzi ze sceny, jest zwyczajną dziewczyną, która lubi się wygłupiać i bawić, od lat ubiera się i czesze po swojemu, nie zważając na trendy.
PAP Life: Przytaczasz w książce jedno z badań, które wykazało, że poparcie piosenkarki może zmienić wynik wyborów prezydenckich w USA.
K.S.: Zgodnie z jednym z sondaży, Taylor – jeśli poprze któregoś z kandydatów – będzie mieć realny wpływ na wynik wyborów, bo niemalże 20 proc. wyborców deklaruje, że weźmie pod uwagę jej zdanie. Od kilku lat Tay zaczęła się bardziej angażować politycznie i społecznie – opowiedziała się po stronie społeczności LGBTQ+, określiła samą siebie jako feministkę, publicznie poparła Joe Bidena przy poprzedniej kampanii. Jak sama stwierdziła, chce „nosić róż i mieć opinie”, pragnie, aby słuchano nie tylko jej muzyki, ale i tego, co ma do powiedzenia. Natychmiast jasnym się stało, że Taylor ma za sobą bardzo zdyscyplinowaną grupę fanów, dla których ważne jest to, jakie ma poglądy. W tym czasie Swift wydała ponownie swoje wcześniejsze albumy, aby odzyskać własną twórczość po tym, jak będąc nastolatką podpisała niekorzystny dla siebie, jako artystki, kontrakt z wytwórnią. Okazało się też, że branża muzyczna musi się z nią liczyć. Dziś Taylor Swift to nie tylko zjawisko muzyczne. To w zasadzie całe uniwersum przypominające uniwersa Marvela czy Disneya. Ma ogromny wpływ na ludzi i ma olbrzymi potencjał do odniesienia sukcesu w innych dziedzinach sztuki i nie tylko. Myślę, że może w przyszłości zająć się pisaniem scenariuszy czy powieści. Albo wkroczy do świata polityki.
PAP Life: Taylor Swift na prezydenta?
K.S.: Kiedy ostatnio oglądałam debatę prezydencką Joe Bidena i Donalda Trumpa – dwóch odrealnionych facetów, którzy debatowali o tym, który lepiej gra w golfa – pomyślałam sobie, że tak zdolna, inteligentna, wrażliwa dziewczyna, jak Taylor, byłaby na pewno lepszą kandydatką niż ci dwaj. Zwłaszcza że potrafi zarządzać dużymi zespołami ludzi i jest po prostu świetną liderką. Dlatego owszem, myślę, że mogłaby być dobrą prezydentką. Skoro Ronald Reagan, niegdysiejszy aktor, został wybrany na przywódcę Stanów Zjednoczonych, to czemu nie Taylor Swift, jako niegdysiejsza piosenkarka.
PAP Life: Sama określasz się jako „Swiftie”, czyli wielbicielka Taylor Swift. Czym ciebie osobiście ujęła?
K.S.: Chyba tekstami swoich piosenek. Jako że dorastając słuchałam utworów świetnych tekściarek, takich jak Alanis Morissette, PJ Harvey czy Fiona Apple, zwracałam na to dużą uwagę. Jestem też osobą, która na co dzień pracuje ze słowem, a poza tym osobiście bardzo lubię poezję. Kiedyś uwielbiałam przepisywać jej teksty i tłumaczyć sobie na język polski. Zauważyłam u Taylor wyjątkowy słuch poetycki. Dla polskiego słuchacza to może nie być oczywiste, ale ona mocno czerpie z tradycji amerykańskiej literatury i brytyjskiej liryki – słychać tam nawiązania do poetek Sylvii Plath i Emily Dickinson, angielskich romantyków, a także modernistycznych twórców, takich jak Ernest Hemingway czy Scott Fitzgerald. Dla osoby zainteresowanej literaturą jest to szalenie ciekawe. Zresztą nie tylko dla mnie – swiftologia jest przecież od pewnego czasu pełnoprawną dziedziną uniwersytecką. Rozmaite uczelnie oferują studentom zajęcia poświęcone nie tylko muzyce Taylor, ale też jej fenomenowi. Swift jest swoistym pryzmatem dla wielu istotnych spraw.
PAP Life: Uważasz, ze to dobrze, że dla niemałej liczby młodych kobiet jest wzorem współczesnej feministki?
K.S.: Wolałabym, żeby każda młoda kobieta wymyśliła sobie, jaką feministką będzie, ale myślę, że wiele dziewczyn uważnie się przygląda jej drodze. To jest bardzo mocne, kiedy cały stadion krzyczy „Fuck the patriarchy!” („Piep**** patriarchat!”) w trakcie piosenek „All to well” i „The Man”. Taylor wielokrotnie podkreśla, że nie chce już być spolegliwa, nie chce dać się zawstydzać. Ma gdzieś, czy będą ją nazywać puszczalską. Nie chce już się głodzić, żeby nie było widać jej brzucha na zdjęciach. To może być bardzo wzmacniające dla dziewczyn widzieć kobietę, która odniosła sukces na własnych warunkach, mimo porażek i bólu, zawalczyła o siebie i wygrała. To jest bardziej przekonywujące niż jakiekolwiek feministyczne slogany czy nawet teksty piosenek.
PAP Life: A jak oceniasz to, że Taylor milczy na temat gorących spraw społeczno-politycznych? Zdaniem wielu ta cisza jest wprost ogłuszająca…
K.S.: To jest niewątpliwie bardzo trudna kwestia. Mnóstwo osób domaga się, aby Taylor zabrała głos np. na temat wojny w Gazie. Prawda jest taka, że wielu artystów nie wypowiada się publicznie na tematy polityczne, nie komentuje konfliktów zbrojnych czy kontrowersyjnych zmian obowiązującego prawa. Popowe gwiazdy są oczywiście w dużo większym stopniu na świeczniku, dlatego oczekuje się od nich głośnego wypowiadania zdania właściwie na każdy temat, co nie zawsze ma sens i często służy tylko powierzchownej promocji swojej osoby. Wydaje mi się, że Taylor dołączyła do grona milczących gwiazd w czasach, gdy tworzyła muzykę country, bo kiedy grasz country, musisz śpiewać, ale opinie zachowywać dla siebie, żeby nie stracić jakiejś grupy odbiorców. To niepisana reguła. Kiedy Dixie Chicks ją złamały, krytykując George Busha, ich płyty demonstracyjnie palono, a fani się od nich odwrócili, uznając je za zdrajczynie narodu. Im starsza była Taylor, im bardziej oddalała się od tego środowiska, a w końcu, kiedy odeszła z Big Machine przy płycie „Lover”, zaczęła wspierać mniejszości, edukować się, wypowiadać na tematy polityczne. Teraz milczy, ale nie wyobrażam sobie, żeby nie zabrała głosu w sprawie wyborów w Stanach – na pewno to zrobi. Jeśli chodzi o inne kwestie – myślę, że jest bardzo przezorna, bo zdaje sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność na niej ciąży, a jest pod ogromną presją, zapewne z wielu stron. Ale rozumiem też fanów, który chcieliby, żeby poza muzyką była tak samo otwarta, szczera, jak kiedy ją pisze – milczenie powoduje dysonans, wywołuje podejrzenia o fałsz.
PAP Life: W książce sporo miejsca poświęcasz fandomowi Taylor. Jaki obraz wielbicieli Swift wyłonił się z rozmów z jego członkami?
K.S.: Poza pokazaniem swojej własnej, antropologicznej, ale też literaturoznawczej i reporterskiej perspektywy, bardzo chciałam zobaczyć, jak Taylor odbija się w oczach innych. Odkryłam, że wśród jej fanów są często osoby, które przeżyły różne trudne chwile, które czuły się w jakiś sposób niedopasowane – to z pewnością je łączy. W tych trudniejszych momentach muzyka Taylor była dla nich terapeutycznym wsparciem. Jeden z wielbicieli Swift ma nawet wytatuowaną na ciele frazę zaczerpniętą z jej piosenki: „Long story short, I survived”. Wiele osób należących do fandomu Taylor to członkowie społeczności LGBTQ+, są też rodzice i ich dzieci, jest mnóstwo milenialsów. Jest też sporo osób, które doceniają Taylor z dość nieoczywistych powodów. Barbara Kinga Majewska, kompozytorka, uznana wokalistka współczesnej muzyki klasycznej napisała dla „Ruchu muzycznego” tekst pt. „Kim była Taylor Swift XIX wieku”, porównując Tay do ówczesnych kompozytorek.
PAP Life: No właśnie, w „Erze Taylor Swift” nie tylko analizujesz fenomen artystki. Znajdziemy tu też wywiady, m.in. z wokalistką i tekściarką Melą Koteluk oraz psychoterapeutką artystów, Leną Piękniewską-Bem. Skąd pomysł, żeby książka miała formułę po części biografii i reportażu?
K.S.: Od razu wiedziałam, że skoro nie porozmawiam z artystką, to książka musi być napisana jako: „Taylor Swift, Karolina Sulej’s version”. Czyli, że nie ma sensu tworzyć encyklopedii Swift, tylko z wielu stron pootwierać perspektywy poznawcze, pokazać złożoność, otworzyć na interpretacje. Chciałam obejrzeć Taylor w narracji biograficznej, jako zjawisko popkultury, pochylić się nad poetyką tekstów, ale też zobaczyć, jak istnieje w polskim kontekście – to przecież polska książka. Stąd rozdział o „Swifties” i rozmowy z polskimi artystami oraz ekspertami od różnorakich dziedzin kultury. Chciałam pokazać, jak ciekawym Swift jest punktem wyjścia do rozmowy o współczesności.
PAP Life: Ci, którzy nie rozumieją fenomenu Swift, narzekają na to, że ma przeciętny głos, a jej utwory nie wyróżniają się wybitną wartością artystyczną…
K.S.: Tylko The Beatles wyprzedzają Taylor w liczbie numerów jeden na liście Billboardu – a choć jej progresja akordów w piosenkach jest prostsza, to jednak podobnie jak Beatlesi, przez lata nie tylko utrzymuje wysoką kompozycyjną formę, ale nawet ją zwiększa i ma hit za hitem. Co ciekawe, Paul McCartney jest zdeklarowanym Swiftie. A fakt, że ma przeciętny głos tylko zmobilizował ją, żeby kompozycje i teksty były na najwyższym poziomie, napisane tak, żeby jej głos potrafił podać je ujmująco i przejmująco, mimo wad. Kto dziś wypomina Bobowi Dylanowi jego kozi zaśpiew? Taylor udało się stworzyć autorską opowieść o świecie. Nie jest piosenkarką, jest bardką.
PAP Life: Swoją książkę dedykujesz nie tylko fanom Taylor.
K.S.: Polecam ją każdemu, kogo interesuje popkultura i jej wpływ na naszą codzienność, na społeczne trendy, gospodarkę i politykę. Każdemu, kogo interesuje „herstoria” i życiorysy kobiet, które popychają emancypację i walkę o równe prawa do przodu. Wreszcie – wielbicielom dobrze napisanych tekstów, bo Taylor to także zjawisko literackie. Jest porównywana do Bruce’a Springsteena i Boba Dylana nie bez przyczyny. Warto dowiedzieć się, dlaczego jej teksty są tak dobre. (PAP Life)
Rozmawiała Iwona Oszmaniec
ał/