Firma Google za pośrednictwem swojego internetowego bloga ogłosiła przeprowadzenie na terenie Belgii, Chorwacji, Danii, Francji, Grecji, Włoch, Holandii, Hiszpanii i Polski testu, który ma zebrać "więcej danych dotyczących wyszukiwania wiadomości w Unii Europejskiej".
"Dostosowujemy się do europejskiej dyrektywy w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych i w ramach tego procesu regulatorzy oraz wydawcy zwracają się do nas o dostarczenie danych dotyczących wpływu pojawiania się wiadomości w wyszukiwarce Google na to, jak użytkownicy i użytkowniczki korzystają z naszych produktów. Dlatego przeprowadzimy ograniczony czasowo i zasięgowo test, w ramach którego nie będziemy wyświetlać wyników od wydawców wiadomości z UE w Google News, wyszukiwarce i na kartach Discover. Test obejmie 1 proc. użytkowników z 9 krajów UE, w tym z Polski. Po zakończeniu testu wyniki z wiadomościami będą znowu widoczne dla wszystkich" - poinformował Google w przesłanej PAP informacji.
Jak poinformowano na blogu, w czasie testu nadal będą "wyświetlać wyniki z innych stron, w tym od wydawców spoza UE". "Chcemy wykorzystać ten test do oceny, w jaki sposób wyniki wyszukiwania od wydawców z UE wpływają na doświadczenia użytkowników i użytkowniczek w wyszukiwarce oraz ruch na strony wydawców" - napisano.
Redaktor naczelny Onetu i szef Rady Polskich Mediów Bartosz Węglarczyk w rozmowie z PAP przyznał, że test Google'a to "groźba skierowana wprost do wydawców, która brzmi 'jeżeli będziecie dalej walczyć o to, żeby się dzielić z wami pieniędzmi, to w dowolnym momencie możemy was wyłączyć'". "Duża część naszego ruchu pochodzi oczywiście z Google'a. To, jaki to jest dokładnie procent, zależy od poszczególnych wydawców, ale są to wszyscy - począwszy od publicznych po prywatnych".
Zaznaczył, że big techy podejmowały podobne kroki w przeszłości. "Pierwszą próbą była niezgoda na negocjowanie jakiegokolwiek porozumienia - zostali oczywiście zmuszeni do tego ustawą. Potem była pierwsza groźba, gdy na stronie Facebooka wyłączono w Polsce zdjęcia w linkach, co oczywiście powoduje, że te posty są dużo mniej atrakcyjne - widzimy spadek ruchu z Facebooka po wyłączeniu zdjęć. No i teraz jest ta groźba Google'a. To jest próba naciśnięcia na wydawców, żeby się z nimi nie dzielić pieniędzmi. Big techy to nie są media, to są firmy technologiczne, które po prostu robią pieniądze na informacji, natomiast nie mają żadnej misji publicznej, nie poczuwają się do obowiązku informowania".
Jak podkreślił Węglarczyk, nie ma merytorycznego uzasadnienia tej próby podejmowanej przez Google'a. "Niczego się dowiedzą. Ja mogę od razu powiedzieć, że ruch z Google do mediów spadnie o 100 proc. jak nie będzie linku w Google". "Algorytmy, w tej chwili i tak powodują, że ruch faluje. Jednego dnia możemy mieć więcej, drugiego dnia możemy mieć mniej. Są dni, kiedy w częściach naszych serwisów ruch spada prawie do zera. Więc te algorytmy i tak już ten ruch wyłączają lub wzmacniają - nikt nie wie jak to się dzieje, nie jesteśmy informowani" - tłumaczył Węglarczyk.
Wskazał również na "olbrzymią rolę państwa". "Media same nie są w stanie konkurować z monopolistą, jakim jest Google. W każdym biznesie - bez względu o jakim rodzaju biznesu mówimy - jeżeli jest monopolista, to wolny rynek przystaje działać prawidłowo. Jedyną siłą, która jest w stanie wówczas zaingerować jest państwo" - podsumował.
Prezes zarządu Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych Maciej Kossowski powiedział PAP, że "w mniejszym stopniu mówimy o bezpośrednim wpływie na biznes wydawców tu i teraz, bo nie w tym jest istota rzeczy. Istota polega na tym, że firma, która jest gigantem, która pełni bardzo ważną rolę społecznie i która przez wiele lat zdominowała dwa kluczowe dla wydawców obszary - dystrybucję treści i rynek reklamy - dzisiaj podejmuje samodzielnie działania, które można odczytać jako próbę wywarcia wpływu na wydawców przed negocjacjami, które mają się rozpocząć - bo mówimy o Polsce".
"W komunikacie na stronie firma poinformowała, że wydawcy i regulatorzy prosili o takie dane. Kossowski zaznaczył, że "Google jednostronnie ogłasza, że ograniczy wyświetlenia treści wydawców. Będzie badał sam siebie w oparciu o opracowane przez siebie kryteria. To moim zdaniem co najmniej niestosowne". "Co więcej powołuje się przy tym na rzekome oczekiwania rynku. Tylko np. ja, jako osoba reprezentująca największych wydawców na tym rynku, nie zgłaszam im takiego zapotrzebowania. Wydaje mi się, że inne organizacje oraz wydawcy też tego nie robili" - ocenił.(PAP)
maku/ dki/ grg/