PAP Life: 20 listopada obchodzimy Ogólnopolski Dzień Praw Dziecka – to święto zostało uchwalone dokładnie 10 lat temu z pana inicjatywy, kiedy był pan Rzecznikiem Praw Dziecka. Po co tak naprawdę jest to święto, skoro 1 czerwca obchodzimy Dzień Dziecka?
Marek Michalak: 20 listopada to dzień, który upamiętnia przyjęcie przez ONZ najpierw w 1959 roku Deklaracji Praw Dziecka, następnie w 1989 roku, czyli dokładnie 35 lat temu, Konwencji o prawach dziecka. Warto dodać, że w tym roku we wrześniu obchodziliśmy też 100-lecie pierwszej Deklaracji Praw Dziecka, zwanej Deklaracją Genewską. Tej, którą Liga Narodów przyjęła jeszcze za czasów Janusza Korczaka i o której pisał on, że „prawodawcy genewscy pomieszali prawa i obowiązki, a ton deklaracji jest perswazją, nie żądaniem”. Dlatego, bezdyskusyjne, można powiedzieć, że w prawie to, co najważniejsze dla dzieci, wydarzyło się 20 listopada.
Kiedy 10 lat temu wystąpiłem do Sejmu z inicjatywą, żeby ten dzień wyróżnić, to przede zależało mi, żeby przypomnieć, że prawa dziecka mają większą wartość niż przywileje dziecięce, o których mówimy 1 czerwca. Dzień Dziecka jest troszkę zabawowy, zinfantylizowany, a prawa dziecka to jest poważna kategoria. Warto mieć świadomość, że dziecku te prawa przysługują i nie musi ono na nie zasłużyć, tylko ma je zawsze i wszędzie, a świat dorosłych ma ich przestrzegać.
PAP Life: Oczywiście przez cały rok.
M.M.: A w tym jednym dniu akcentujemy, jakie one mają znaczenie, jaka jest ich filozofia, że oparte są na godności ludzkiej. Wszyscy znamy przysłowie: „Czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci”, które przypomina, że nabyte w młodości cechy, umiejętności i przyzwyczajenia ujawniają się w życiu dojrzałym. To tak działa. W dzieciństwie należy doświadczyć tego, co dobre, tego, co wzmacnia, żeby w przyszłości móc budować odpowiedzialnie rzeczywistość i przestrzegać praw drugiego człowieka. Jeśli dzisiaj niektórzy dorośli nie traktują dzieci tak, jak powinni, to jestem przekonany, że przede wszystkim dlatego, że sami nie doznali właściwego traktowania i przestrzegania ich praw dzieciństwie.
PAP Life: Czy pozycja dziecka w Polsce jest dzisiaj dobra?
M.M.: Oczywiście jest lepiej niż przed 100 laty, kiedy żył Janusz Korczak. Ale z pokorą należy zauważyć, że do ideału nam jeszcze daleko. Dzieci, czyli ludzie, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnoletniości, powinni być traktowani bardziej podmiotowo. Dzieci powinny wiedzieć, że prawa dziecka przysługują im tylko i aż dlatego, że są ludźmi, a nie dlatego, że świat dorosłych w swojej dobroduszności i im na to pozwala. Więc edukacyjnie, w teorii i praktyce, trzeba jeszcze nad tym popracować. Nietrudno zauważyć, że w latach 2018-2023 prawa dziecka nie były priorytetem, co mogliśmy zauważyć po wypowiedziach i działaniu polityków i niestety również organu powołanego do stania na straży praw dziecka. Mam tu na myśli Rzecznika Praw Dziecka, który w tym okresie nie bronił, wręcz działał destrukcyjnie na ich w obszarze prawodzieckowym.
Wyrażam nadzieję, że te ciemne chwile dla praw dziecka bezpowrotnie minęły, ale czekam na konkrety dzisiaj, np. ratyfikację trzeciego protokołu fakultatywnego do Konwencji Praw Dziecka, co pokazałoby, że dzisiejszy rząd naprawdę chce przestrzegać praw dziecka. To jest coś, co powinniśmy zrobić w pierwszej kolejności.
PAP Life: Dlaczego ten protokół nie został jeszcze przyjęty?
M.M.: Sam tego nie rozumiem, ponieważ z jednej strony jesteśmy dumni z tego, że na świecie nazywają nas Ojczyzną Praw Dziecka, pamięta się, że jesteśmy inicjatorami Konwencji o prawach dziecka, inicjatorami Orderu Uśmiechu, że tutaj żył i walczył o dzieci Janusz Korczak, który stworzył podwaliny pod prawa dziecka, że mamy najlepiej na świecie wyposażoną prawnie instytucję Rzecznika Praw Dziecka. Nasz rzecznik jest organem konstytucyjnym, ma uprawnienia kontrolne, procesowe. I teraz jest trzeci protokół, który pozwala odwołać dziecku się do ONZ w sytuacji, kiedy jego państwo łamie prawa i my tego nie uchwalamy. Powstaje pytanie: czy chcemy przestrzegać tych praw, czy nie chcemy? Jeśli chcemy, to nie powinniśmy się bać zobowiązań międzynarodowych, tylko je podjąć i rozszerzyć. Taką konkluzją skończyło się ostatnie posiedzenie w Senacie z udziałem dzieci, które wnioskują do pana premiera Donalda Tuska o podjęcie działań w celu ratyfikacji trzeciego protokołu, co ja oczywiście bardzo mocno popieram.
Daję temu wyraz w wystosowanym w przeddzień Ogólnopolskiego Dnia Praw Dziecka 2024 roku liście od całego środowiska Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu, skierowanym bezpośrednio do pana premiera Donalda Tuska, w którym apelujemy o podjęcie odważnej decyzji politycznej i społecznej, by Polska w najbliższym możliwym czasie przystąpiła do grona państw, które ratyfikowały III protokół do Konwencji o prawach dziecka. To byłby ważny sygnał dla polskich obywateli, w tym najmłodszych i do świata, że nadal jesteśmy konsekwentni i potrafimy, nawet wbrew sondażom, jak w 2010 roku w sprawie zakazu bicia dzieci stanąć po stronie najsłabszych. Przypominam ten czas, bo wtedy bez odważnej i pod prąd decyzji politycznej ówczesnego premiera Donalda Tuska, zakaz bicia nie znalazłby się w polskim prawie.
PAP Life: Poprzednia władza skupiła swoją uwagę na czymś innym – szkodliwym wpływie LGBT na młodzież, zlecała kontrolę szkół przyjaznych, relatywizowała klapsy.
M.M.: Wprowadzono wręcz przemocową retorykę. W prawach dziecka w latach 2018-2023 nastąpił regres i trzeba to odpracować. Tak naprawdę dopiero od roku jest znów prawdziwy Rzecznik Praw Dziecka (Monika Horna-Cieślak, mianowana 20 grudnia 2023 - red.). Jej poprzednik, a mój pożal się Boże następca (Mikołaj Pawlak, Rzecznik Praw Dziecka w latach 2018-2023 - red.), kompletnie nie rozumiał spraw dziecięcych, więc lepiej było, jak się nimi nie zajmował. Bo kiedy za coś brał czy wypowiadał, to nie pomagał dzieciom, tylko im szkodził. Już nie wspominając o tym, że w przypadku pana Pawlaka Sejm złamał zapisy ustawy, wedle której kandydat na to stanowisko powinien mieć co najmniej pięcioletni staż pracy z dziećmi.
PAP Life: Obecnie w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie toczą się dwa śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez byłego Rzecznika Praw Dziecka. Chodzi o działania w sprawie 5-letniej Sylwii wywiezionej podstępem za granicę oraz bezcelowe wydawanie blisko 700 tys. złotych z budżetu biura - głównie na różnego rodzaju wydawnictwa religijne.
M.M.: Mimo wszystko uważam, że środki są drugorzędne, bo to jest dość łatwo zbadać. Przede wszystkim chodzi o krzywdę dziecięcą, niepodejmowanie spraw albo podejmowanie ich na szkodę dziecka. To jest w ogóle niedopuszczalne. W ostatnim czasie pan premier powołał na wniosek ministra sprawiedliwości Adama Bodnara Komisję Kodyfikacyjną Prawa Rodzinnego, pierwszą w historii tego resortu, która ma przygotować całkowitą reformę prawa rodzinnego. A ja dostąpiłem tego zaszczytu, że otrzymałem honorową funkcję przewodniczącego tej komisji. Komisja analizuje bieżące projekty, nad którymi pracuje resort, ale bazowym tematem, który ma być efektem prac komisji, jest nowy Kodeks Rodzinny. Ten kodeks, który obowiązuje teraz, powstał w połowie lat 60. i był wiele razy nowelizowany, ale tak naprawdę nie jest on przyjazny prawom dziecka, nie traktuje podmiotowo dziecka i jego rodziny. Od 2018 roku mamy gotowy projekt nowoczesnego i przyjaznego dzieciom i ich rodzinie kodeksu, ale…
PAP Life: Pracował pan nad tym projektem w czasach, kiedy był pan Rzecznikiem Praw Dziecka?
M.M.: Tak, powołałem wtedy bezprecedensowo komisję kodyfikacyjną, która pracowała pod przewodnictwem pana prof. Leszka Stadniczeńki i która w sześć lat wypracowała gotowy projekt kodeksu rodzinnego. Przekazałem go do władz państwowych w 2018 roku – do premier Beaty Szydło, do prezydenta Andrzeja Dudy, do marszałków Sejmu i Senatu, do właściwych ministrów, ale nic z nim nie zrobiono. Nie uznano tematu za ważny, za warty analizy i dyskusji. Oczywiście, dziś dokument wymaga uaktualnienia, uzupełnienia, ale jest. Mamy ramy, mamy propozycje, rozdziały, no i całą filozofię tego kodeksu.
PAP Life: Jakie są jego najważniejsze założenia?
M.M.: Projekt ukierunkowany jest na dostosowanie przepisów prawa rodzinnego do obecnej sytuacji społecznej i ustrojowej rodziny, wprowadzenie zmian odnoszących się do nowego europejskiego pojęcia stosunków rodzinnych, sformułowanie i nadanie podstawowym zasadom prawa rodzinnego rangi ustawowej, zdefiniowanie podstawowych pojęć prawa rodzinnego - np. niezdefiniowanego nigdzie dotąd pojęcia „dobro dziecka”, wzmocnienie podmiotowości dziecka i rodziny, zwiększenie ochrony dobra dziecka, jego praw i wolności, wprowadzenie nowej instytucji działającej dla ochrony dobra dziecka (adwokat dziecka), wprowadzenie odpowiedniej reprezentacji dziecka w postępowaniu, nadanie odpowiedniej rangi ustawowej czynności wysłuchania dziecka, opracowanie regulacji prawa rodzinnego wykonawczego i umieszczenie jej na poziomie ustawy, odejście od pojęcia władzy rodzicielskiej i władztwa nad dzieckiem na rzecz odpowiedzialności rodzicielskiej.
To chyba jest najmocniejsze, bo to jest inne spojrzenie na dziecko i jego pozycję. Dziecko nie jest własnością świata dorosłych, tylko świat dorosłych ma odpowiedzialność wobec dziecka. Pojęcia typu władza, posłuszeństwo, bezwzględne i przedmiotowe zakazy i nakazy, takie pejoratywne o zabarwieniu przemocowym nie mogą opisywać relacji między światem dorosłych a światem dzieci. Musimy zwrócić uwagę na to, że dziecko jest podmiotem, na prawa nie musi zasłużyć, tylko ona przysługują zawsze.
PAP Life: Bardzo dużo jeździ pan po Polsce.
M.M.: Odwiedzam mniej więcej 200 szkół rocznie, głównie w małych miejscowościach, ale też w większych. Same dzieci - od szkoły podstawowej w wzwyż, jako pierwsze i najważniejsze wskazują prawo do wyrażania własnego zdania, trochę mieszając je z prawem do prywatności. Ale chodzi tutaj o to, że nawet w dzisiejszych czasach dzieci nie mają poczucia, że świat dorosłych ich słucha i pozwala im mówić. A po drugie, dzieci mają takie przekonanie, że mają do czegoś prawo, kiedy dorośli im na to pozwolą. Tak nie działają prawa człowieka. Dziecko musi mieć świadomość, że te prawa obowiązują zawsze, nikt nie może ich ani ograniczyć, oddawać komuś, ani zawieszać na jakiś czas. Ono ma prawo zawsze wyrazić swoje zdanie, tylko powinniśmy je nauczyć, najlepiej działając własnym przykładem, że to ma być nieobraźliwe, nieagresywne, merytoryczne i życzliwe. Ale sam fakt, że jestem zapraszany do szkół, a przecież robią to dyrektorzy, wychowawcy świadczy o tym, że świadomość i akceptacja praw dziecka jest coraz lepsza.
PAP Life: Przed naszym spotkaniem przeczytałam reportaż w „Newsweeku” o przemocy w elitarnym warszawskim liceum. Ta szkoła na swojej stronie chwali się, że uczy dzieci wrażliwości społecznej i emocjonalnej oraz umiejętności rozwiązywania problemów i konfliktów. A przemocowe zachowania niektórych nauczycieli doprowadziły do tego, że w jednej z klas została połowa uczniów, niektórzy uciekli z własnej woli, innych się szkoła pozbyła.
M.M.: Nie znam tej historii, ale musimy mieć świadomość, że przepisy przepisami, ale na samym końcu jest zawsze człowiek, który je wykonuje. Jeśli jego kompetencja, poziom empatii, zrozumienia dla wielu spraw pozostawia wiele do życzenia, to różne będzie też jego działanie. Dlatego musimy inwestować w kadry, żeby były jak najbardziej kompetentne. Rewizji i refleksji wymaga cały system oświaty, w tym zakresie bardzo dużo pracy stoi przed obecną panią minister edukacji i jej zespołem. W zeszłym roku w Senacie RP zebrała się grupa młodzieżowych liderów, 16-17-latków, którzy po raz pierwszy sami mogli wybrać sobie sami trzy obszary, którymi chcieli się zająć. I co było pierwsze? Edukacja, drugie - zdrowie psychiczne, a trzecie - klimat. Młodzi naprawdę są mądrzy i wiedzą, czego potrzebują i co jest ważne.
PAP Life: Zmiany w edukacji wywołują wiele emocji. Jaka powinna być podstawa programowa, czy powinno się zadawać prace domowe, co z religią w szkołach, itd.?
M.M.: Należy systemowo przyjrzeć się edukacji, pojedyncze sprawy są ważne, ale zmian wymaga całość. To jest kształcenie nauczycieli, później podstawa programowa, statuty szkolne, lektury, organizacja zajęć, stopnie, egzaminy… Dużo się ostatnio już dzieje. Ale edukacja to jest bardzo delikatna płaszczyzna, tutaj trzeba podejmować bardzo wyważone decyzje, zebrać opinie od wielu specjalistów-teoretyków i koniecznie praktyków, żeby budować taki system, który będzie przyjazny dla każdego dziecka i dorosłego w nim funkcjonujących. Mamy przecież dzieci wybitnie uzdolnione, dzieci z różnymi niepełnosprawnościami, mamy dzieci, które przyjechały do naszego kraju. To nie jest łatwe, szczególnie po takim czasie, kiedy niszczono autorytet nauczyciela, podważano prawa każdego dziecka do normalnego korzystania z edukacji. Poprzednia władza chciała centralnie wszystkim sterować, nakazywać, zakazywać, wszystko kontrolować.... To już nie te czasy, szkoła potrzebuje autonomii, młodzi oczekują mądrych ram, zasad i zrozumienia, wysłuchania, akceptacji, tolerancji, mądrych decyzji. Miejmy świadomość, że tam na tzw. dole są mądrzy ludzie - nauczyciele i nauczycielki, rodzice, uczniowie i uczennice. Oni wiedzą, co zrobić dla swojej lokalnej społeczności, żeby to działało właściwie. Ważne, żeby decyzjami podejmowanymi na górze wspomagać, a nie przeszkadzać.
PAP Life: Ważnym obszarem, w którym jest wiele do naprawy, jest zdrowie psychiczne. Martyna Wojciechowska w ramach fundacji UNAWEZA zrobiła badania, których wyniki są zatrważające. Co trzecie dziecko w naszym kraju nie ma chęci i siły do życia, 80 proc. nie radzi sobie z codziennym stresem, ponad połowa myśli o sobie bardzo źle.
M.M.: Już w 2018 roku, odchodząc z funkcji Rzecznika Praw Dziecka i znacznie wcześniej, alarmowałem, że sytuacja zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży będzie się pogarszać. Fatalna reforma likwidująca gimnazja, a nakładająca nadmiar obowiązków na dzieci, szczególnie w klasach czwartych i ósmych, prowadziła do katastrofy. Potem doszła nieprzewidywana przecież pandemia, wszystko się skumulowało i mamy to, co mamy. Psychiatrów dziecięcych, psychologów brakuje od dawna i trzeba robić wszystko, żeby ich było więcej i żeby byli dostępni i kompetentni. W Sejmie procedowana jest ustawa, którą promuje pani Rzecznik Praw Dziecka, obniżająca wiek pozwalający na samodzielne skorzystanie z pomocy specjalistów. To jest bardzo dobry kierunek, bo dziecko powinno mieć możliwość pójścia do specjalisty zawsze, kiedy jest taka potrzeba, nie zawsze jest to możliwe z dorosłym. Z drugiej strony, ten specjalista też musi wiedzieć, że jak dziecko przyjdzie bez opiekuna, to on nie poniesie żadnej odpowiedzialności karnej czy dyscyplinarnej, jeśli podejmie jakiekolwiek działania czy interwencje. Prawo powinno być bardziej przyjazne dzieciom, szczególnie dzieciom w potrzebie.
PAP Life: Ogromnym problemem jest przemoc w sieci.
M.M.: Przemoc w ogóle. Zła kondycja polskich dzieci i młodzieży nie bierze się znikąd. Ona najczęściej bierze się z przemocy psychicznej, choć my najczęściej mówimy o fizycznej, bo ta jest łatwiejsza do zdiagnozowania, zobaczenia. Ale przemoc psychiczna, niewłaściwe traktowanie, niewysłuchanie, mobbingowanie, szantażowanie zostawia także ogromne rany. Już lata temu profesor Jadwiga Bińczycka pisała, że bici biją. To jest pewne uproszczenie, ale faktem jest, że najczęściej sprawcami przemocy - zarówno fizycznej, jak i psychicznej, są ofiary przemocy, którym nie udzielono wsparcia, nie podano ręki, nie pozwolono przepracować tego problemu.
PAP Life: Przemoc fizyczna wobec dzieci wywołuje największe poruszenie opinii publicznej. Wszyscy słyszeli o zakatowanym na śmierć Kamilku z Częstochowy. Została uchwalona tzw. ustawa Kamilka, której celem jest wzmocnienie systemowej ochrony dzieci przed skrzywdzeniem. Mimo to wciąż słyszymy o przypadkach maltretowanych dzieci.
M.M.: Przez lata wnioskowałem o narodową strategię walki z przemocą wobec dzieci, bo trzeba tworzyć system, a on, żeby działać, musi być spójny. Ale nawet jak jest zbliżony do ideału, to nie znaczy, że wykluczy wszystkie przypadki. Dlatego powinien być uszczelniany, udrażniany, służby powinny ze sobą współpracować, każdy powinien wiedzieć, za co odpowiada, kto na kogo może liczyć, czego wymagać. „Ustawa Kamilka” jest bardzo ważna, ale dzisiaj widzimy, że ona już wymaga nowelizacji. Największej przemocy dzieci doznają w domu - tam dochodzi do największych tragedii. Dlatego nawet najlepsze ustawy nie zwalniają nas z tego, żeby być wyczulonym na sytuacje, które dzieją się w środowisku prywatnym.
PAP Life: Wielokrotnie poddawał pan publicznie krytyce zmiany, jakie przyniosła uchwalona w 2022 roku ustawa o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich. Jaka jest dzisiaj pana ocena tego dokumentu?
M.M.: Nic się nie zmieniło. To zła ustawa, co udowadniał w swojej opinii dla Senatu prof. Marek Konopczyński, jeden z najwybitniejszych znawców tematu, obecnie pełnomocnik ministra sprawiedliwości ds. nieletnich. Zresztą fakt powołania, pierwszy raz w historii, takiego pełnomocnika daje nadzieję, że sprawy tych dzieci i młodzieży obecnie traktowane są poważnie. Ta grupa dzieci i młodzieży, zwana kodeksowo nieletnimi, posiada takie same prawa dziecka, jak każdy inny małoletni, czyli jak każde inne dziecko. Pomijając piętnujące określenie, które korzeniami sięga głębokiego PRL, ta grupa została wyraźnie skrzywdzona przez ustawę z 2022 roku, która oprócz pełnej hipokryzji nazwy (O wspieraniu I resocjalizacji nieletnich) nie posiada wartości pedagogicznej i cofnęła polską resocjalizację młodzieży z placówek wychowawczych do lat Polski Ludowej. Zgodnie z ustawą, możemy już 10-latków zamykać w placówkach resocjalizacyjnych, a stosowanie środków przymusu bezpośredniego w placówkach stało się normą ustawową (kajdanki, pasy bezpieczeństwa, izolatki). Wychowankowie mogą przebywać w warunkach izolacji np. za wagary czy drobne kradzieże przez 8-10 lat, a więc tyle, ile dorośli przestępcy za gwałty czy rabunki! Gdzie są prawa dziecka w tym zakresie? Moim zdaniem ta ustawa wymaga jak najszybszej zmiany i żywię nadzieję, że to nastąpi.
PAP Life: Poprzednia władza często mówiła, że to rodzina, a nie służby wiedzą lepiej, co jest dziecku potrzebne.
M.M.: Szło to dalej, włącznie z kłamstwami najważniejszych osób w państwie, które mówiły, że trzeba skończyć z odbieraniem biednym rodzicom dzieci, że przypomnę słynną konferencję prasową premier Beaty Szydło i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Dużo słów i podsycanych emocji, mało treści. Wprowadzono martwy zapis, który nic nie daje, ale gdzieś w prawodawstwie zafunkcjonował. Z pełną odpowiedzialnością powtarzam, że informacje o tym, że w latach 2008-2018 biednym rodzicom odbierano dzieci tylko dlatego, że byli biedni, były fałszywe. Nie potwierdziła tego ani Najwyższa Izba Kontroli, która badała to bardzo dokładnie, ani Instytut Wymiaru Sprawiedliwości podległy ministrowi sprawiedliwości, ani badania Rzecznika Praw Dziecka. Mogło się zdarzyć, że ktoś, kto miał niski status finansowy, został pozbawiony możliwości opieki nad dziećmi. Ale nigdy to nie był powód główny. Wcześniej była przemoc, alkoholizm, złe traktowanie tego dziecka, zagrożenie jego bezpieczeństwa. A jeśli zdarzają się niewłaściwe decyzje sądu, to po to m.in. są instytucje państwa, po to też powołano Rzecznika Praw Dziecka, który może badać dokumenty sądowe, może być stroną w postępowaniu sądowym. Co do zasady, trzeba pamiętać, że jeżeli zagrożone jest dobro dziecka, to trzeba reagować i żeby chronić dzieci, wzywam o wszystkie ręce na pokład.
PAP Life: Przez dziesięć lat był pan Rzecznikiem Praw Dziecka, przez sześć lat przewodniczył pan Międzynarodowemu Stowarzyszeniu im. Janusza Korczaka, jest pan kanclerzem Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu. Ale napisał pan także kilka bestsellerowych książek dla dzieci. Jak został pan pisarzem?
M.M.: Kiedy przestałem być rzecznikiem i poukładałem swoją rzeczywistość poza urzędem, to stwierdziłem, że coś jeszcze chciałbym dla dzieci zrobić, mam pewne pomysły i wolną przestrzeń. Napisałem więc „Opowieści o tym, co w życiu ważne”. Wykorzystałem w niej różne historie zaczerpnięte z życia, inspirowane przygodami Julki i Miłosza, mojej córki i syna, ale też córek mojego brata, czy innych znajomych młodych ludzi. Są to historie z życia, często dodaję im barw, rytmu, z kilku robię jedną albo z jednej kilka. Nie wiedziałem oczywiście, że książka spotka się z takim ciepłym przyjęciem i tak wielkim zainteresowaniem oraz że nie będzie schodziła z list bestsellerów przez długie miesiące, a nawet już lata. Założyłem sobie, że będą ją czytały dzieci w wieku 8-12 lat, ale okazało, że sięgają po nie dzieci młodsze i dużo starsze, a nawet dorośli.
Nie planowałem kolejnej książki, ale w czasie licznych spotkań w szkołach i przedszkolach, dzieci bardzo często mnie pytały, czy będą dalsze przygody Julki i Miłosza. Na początku trochę broniłem się przed jednoznaczną deklaracją, ale w końcu stwierdziłem, że chyba młodzi ludzie tego oczekują i tak powstały „Opowieści o tym, co daje moc”. Potem przyszedł moment na trzecią książkę „Opowieści o prawach dziecka”, w której piszę o prawach dziecka. Często tych nieoczywistych, na przykład takim, że dziecko ma prawo do popełniania błędów, do niewiedzy, do sukcesów, do nadawania Orderu Uśmiechu. Cieszę się, że młodzi i starsi ludzie sięgają po literaturę o wartościach, o tym, co naprawdę w życiu ważne i co nadaje życiu sens.
PAP Life: Będzie czwarta książka?
M.M.: Myślę, że wyjdzie na początku roku, teraz jest w trakcie redagowania i ilustrowania. Ta najnowsza książka zamyka serię i opiera się na cytatach Janusza Korczaka i uwspółcześnieniu słów Starego Doktora na podstawie przygód bohaterów moich książek – Julki, Miłosza, Hani i Amelki.
PAP Life: Dlaczego w ogóle zajął się pan prawami dzieci?
M.M.: Nie ma jednego powodu. To się chyba zaczęło w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie przez jakiś czas byłem nastoletnim pacjentem. Tam po raz pierwszy zobaczyłem chore dzieci, dzieci z niepełnosprawnością, porzucone. Pamiętam dziewczynkę, którą przez dwa lata nikt nie odwiedzał. Z takimi doświadczeniami wróciłem do Świdnicy, swojego rodzinnego miasta. Miałem wtedy 16 czy 17 lat, któregoś dnia rzuciłem swoim przyjaciołom hasło, żeby zajrzeć do domów dzieci z niepełnosprawnością. To były lata 80., wtedy nie było RODO. Zgłosiłem się do kuratorium, tam dano mi adresy i razem z kolegami i koleżankami chodziliśmy od domu do domu i pytaliśmy, czy w czymś możemy pomóc. Tak to się zaczęło, a potem okazało się, że problem jest szerszy, bo te dzieciaki nie wychodziły z domów latami. Po pierwsze z powodów barier architektonicznych, a po drugie z powodu barier mentalnych. Często rodzice tych dzieci nie chcieli pokazywać się z nimi na ulicach, bo się krępowali, bali się, że ktoś je wytknie palcami, coś skomentuje. Dziś widzimy, jak wiele tych barier zostało już pokonanych, miejsca użyteczności publicznej muszą być dostępne dla osób z niepełnosprawnościami i nikt nie zastanawia się, czy warto montować windę, jeśli ktoś z niej skorzysta kilka razy w roku. Ale ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/kgr/
Marek Michalak - doktor nauk społecznych, pedagog specjalny, nauczyciel akademicki, działacz społeczny. W latach 2008–2018 był Rzecznikiem Praw Dziecka. Pełnił funkcję przewodniczącego Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Janusza Korczaka (2018-2024). Kanclerz Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu. Autor licznych publikacji dotyczących ochrony praw dziecka i pedagogiki Janusza Korczaka. Napisał bestsellerową serię książek dla dzieci: „Opowieści o tym, co w życiu ważne” (2022), „Opowieści o tym, co daje moc” (2023) i „Opowieści o prawach dziecka” (2023).