Celine Dion nalegała, by nie wycinać sceny ataku choroby pokazanej w jej dokumencie

2024-06-27 19:24 aktualizacja: 2024-06-28, 10:53
Celine Dion, fot. PAP/Abaca/Marechal Aurore
Celine Dion, fot. PAP/Abaca/Marechal Aurore
„Codziennie ciężko pracuję, aby odzyskać siłę i zdolność do ponownego występu. Wszystko, co znam, to śpiewanie. To jest to, co robiłam przez całe życie i to, co kocham robić najbardziej” – powiedziała w 2022 roku Celine Dion, informując fanów, że od lat zmaga się z podstępną i postępującą chorobą, zwaną zespołem sztywności uogólnionej. To, jak wyglądają jej wyzwania dnia codziennego, pokazuje dokument „Jestem: Celine Dion”. To surowy portret artystki, którego ona sama nie chciała lukrować. Reżyserka dokumentu wyznała, że to właśnie Dion stanowczo nalegała na to, by w filmie znalazła się uchwycona kamerą scena niespodziewanego ataku skurczu mięśni.

„Czy to możliwe, żebyś nakręciła film, w którym byłby tylko mój głos, bez głosów innych, którzy mówiliby o mnie?” – to było jedno z pierwszych pytań, które reżyserka, Irene Taylor usłyszała od Celine Dion. Piosenkarka, decydując się na występ w poświęconym jej dokumencie, nie chciała jedynie opowiedzieć o swojej pełnej sukcesów karierze. Po raz pierwszy od dawna chciała wyznać światu prawdę. A ta jest bolesna. Od 17 lat Dion zmaga się z ciężką chorobą, o której powiedziała światu niespełna dwa lata temu.

„W końcu dotarła do punktu, w którym jej ciało po prostu się rozpadało. Nie była w stanie znieść ilości leków, które brała, żeby funkcjonować” – Taylor wspomina w rozmowie z Variety.

Reżyserka przyznała, że w trakcie kilku miesięcy prac nad filmem była świadkiem wielu emocji i łez, ale chyba najbardziej przejmującym momentem był ten, kiedy podczas zdjęć Dion doznała ataku napadowego skurczu mięśni. Taylor przyznała, że jedynie jej profesjonalna postawa nie pozwoliły jej wyłączyć kamery i odłożyć mikrofonu.

Statystycznie, prawdopodobieństwo, że coś takiego się stanie jest naprawdę znikome. Nigdy też nie rozmawiałyśmy o tym, co się stanie, co mam zrobić, jeśli to nastąpi przed kamerą w trakcie zdjęć. Zakładałyśmy, że do tego nie dojdzie” – wspomina. „Dosłownie 10 minut wcześniej Celine zakończyła sesję nagraniową, po raz pierwszy od czterech lat. Jej głos brzmiał dobrze, a ona była w dobrym nastroju. I nagle sytuacja obróciła się o 180 stopni” – opowiedziała reżyserka.

Taylor wyjaśniła, że zdecydowała się kontynuować kręcenie, uspokojona faktem, że obok jej bohaterki są specjaliści, którzy wiedzą, jak należy reagować w sytuacji takiego ataku i jak skutecznie mogą pomóc Dion.

Wszyscy wykonywali swoją pracę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ja także mam robotę do wykonania. Nie wiedziałam, co zrobimy z tym materiałem, ale zamierzałam kręcić dalej. Robiłam to dla niej, bo podczas ośmiu miesięcy pracy ani razu nie poprosiła mnie o to, żebym wyłączyła kamerę. Wręcz przeciwnie powtarzała: +Nie pytaj mnie o pozwolenie, po prostu to rób+. Choć po ludzku czułam się niekomfortowo, jako reżyserka wierzę w siłę faktu, obrazu, który pokazuje to, co się stało” – wyjaśnia.

Z trwającego 50 minut nagrania reżyserka wybrała około 5 minutowe ujęcie, które następnie pokazała Dion w kontekście całego filmu. Mimo że Taylor miała pewne wątpliwości, czy nie wybrała zbyt intymnych, zbyt mocnych ujęć, pokazujących piosenkarkę w chwili największej słabości i cierpienia, Dion upierała się, że ten fragment musi wybrzmieć w filmie.

Pierwszą rzeczą, którą powiedziała, było: 'Myślę, że ten film może mi pomóc'. Po czym szybko dodała: 'Nie chcę, żebyś wycinała tę scenę'. Wiedziałam, które ujęcie ma na myśli i chyba nawet sama ją naciskałam, by to przemyślała. Pytałam: 'A co z częścią, w której płaczesz, w której wkładają ci coś do nosa?'. Odparła: 'Mówiłam ci, że nie chcę, żebyś to wycinała. Właśnie przez to przechodzę'” – dodała.

Dokument Prime Video pt. „Jestem: Celine Dion” miał premierę 25 czerwca. (PAP Life)

kh/