Człowiek, który oszukał śmierć. Keith Richards z Rolling Stones kończy dziś 80 lat

2023-12-18 10:30 aktualizacja: 2023-12-18, 17:48
Keith Richards. Fot. PAP/Panoramic/SARDINE THESILLAT
Keith Richards. Fot. PAP/Panoramic/SARDINE THESILLAT
Jest jednym z najwspanialszych gitarzystów wszechczasów. Wymyślone przez niego riffy, które słychać choćby w takich piosenkach jak „Satisfaction” czy „Brown Sugar”, stały się cechą charakterystyczną niepodrabialnego brzmienia zespołu The Rolling Stones. Ale Keith Richards jest fenomenem nie tylko z powodu niezwykłego stylu gry na gitarze i talentu do tworzenia przebojów. Równie fascynujące jest to, że... wciąż żyje. Biorąc pod uwagę to, ile w swoim życiu wypalił papierosów, wypił alkoholu i wciągnął narkotyków, już dawno powinien leżeć w grobie. A tymczasem Richards ma się dobrze i właśnie świętuje 80. urodziny.

Zabić mogły go nie tylko nałogi. Keith Richards od najmłodszych lat ma niezwykły dar pakowania się w kłopoty i przyciągania niebezpieczeństw. W ciągu całego życia przytrafiły mu się liczne kontuzje i wypadki zagrażające życiu. Najsłynniejszym wypadkiem, który mógł definitywnie zakończyć jego karierę, był ten z początków Stonesów. 3 grudnia 1965 roku zespół wystąpił w Memorial Auditorium w Sacramento w Kalifornii. W trakcie koncertu Richards dotknął gryfem gitary nieuziemionego statywu mikrofonowego, po czym jak ścięty runął na ziemię pośród niebieskich rozbłysków i głośnych trzasków, które promotor koncertu. Jeff Hughson wziął za odgłosy wystrzału z broni. Stonesi powoli zyskiwali reputację huliganów rock and rolla i istniało spore prawdopodobieństwo że znaleźli się na liście jakiegoś uzbrojonego szaleńca. Po porażeniu prądem Richards długo nie odzyskiwał przytomności.

Ryzyko towarzyszyło mu od maleńkości

Opisując później tę historię w swojej biografii „Life”, żartował, że pamięta lekarza, który powiedział: „Cóż, albo się ocknie, albo nie”. Ale jego gry ze śmiercią zaczęły się znacznie wcześniej - już gdy był dziecięciem w kołysce. Richards urodził się 18 grudnia 1943 r. w samym środku II wojny światowej. Trwały wtedy niemieckie naloty na Wielką Brytanię, a podlondyńskie miasteczko Dartford, w którym mieszkali Richardsowie, znalazło się w zasięgu bombowców Luftwaffe. Gdy pewnej nocy ogłoszono alarm przeciwlotniczy, matka wyjęła malutkiego Keitha z łóżeczka i uciekła z nim do schronu. Gdy później wrócili do domu, łóżeczko było zniszczone. 

Richard co najmniej trzy razy mógł zginąć w pożarze. Pewnego razu on i słynny muzyk sesyjny, saksofonista Bobby Keys przypadkowo podpalili łazienkę w rezydencji właściciela magazyny "Playboy". Incydent miał miejsce w 1972 roku, gdy Rolling Stones byli w trasie po Ameryce Północnej. W autobiografii Richards przyznał: „Bobby i ja zagraliśmy trochę za ostro, kiedy podpaliliśmy łazienkę. To jednak nie była nasza wina, a narkotyków”. Gitarzysta wyjaśnił, że siedzieli na podłodze, a narkotyki były wszędzie dostępne jak szwedzki stół. W pewnym momencie wpadli tam kelnerzy i „faceci w czarnych garniturach”. Łazienka była już zadymiona, zasłona prysznica w płomieniach. Obsługa zaczęła gasić, co Richards skomentował z urazą: „Mogliśmy to zrobić sami. Jak śmiecie zakłócać naszą prywatność?” Do kolejnego pożaru doszło w studiu podczas nagrywania albumu „Exile on Main Street”. Też wywołał go Richards - zasnął z zapalonym papierosem i jego ręka opadła na łóżko. Trzeci pożar, który mógł go pozbawić życia, nie był już jego winą. Wznieciły go myszy, które przegryzły przewody elektryczne w jego posiadłości w Redlands. Doszło do zwarcia, szybko pojawił się ogień. Na szczęście muzyk tym razem był przytomny i zdołał wezwać pomoc.

Od urodzenia skazany na muzykę

Można śmiało powiedzieć, że Keith Richards od urodzenia był skazany na karierę rockmena. Edukację muzyczną rozpoczął już w wieku 3 lat. Jego dziadek, „Gus” Dupree, był członkiem big bandu jazzowego w Anglii. To on zaszczepił w nim miłość do gry na gitarze. Podarował mu pierwszy instrument, stawiając go wysoko na półce i mówiąc, że jeśli uda mu się go zdobyć, będzie jego. Richards zbudował wówczas prowizoryczną wieżę z książek i poduszek ułożonych na krześle i sięgnął po gitarę. Ćwiczył w domu, słuchając swoich ulubionych wówczas płyt, do których zaliczały się albumy Billie Holiday, Louisa Armstronga, Elli Fitzgerald i Big Billa Broonzy'ego. W filmie dokumentalnym z 2015 r., zatytułowanym „Keith Richards: Under the Influence”, który dokumentował prace gitarzysty nad trzecim solowym albumem, mistrz porywających rockowych riffów wyznał, że za radą dziadka wprawiał się, ćwicząc flamenco. „'To jest dobre dla palców. Rozwijasz się, nawet o tym nie wiedząc', mówił mi dziadek. Miał rację”. O jego pierwszej gitarze i relacji z nieżyjącym już dziadkiem traktuje również wydana w 2014 r. ilustrowana książka dla dzieci „Gus and Me”. Richards napisał ją ze swoją córką Theodorą. 

Pasja do muzyki ważniejsza od edukacji

O ile nauki dziadka chłonął uważnie, to w innych dziedzinach już nie był szczególnie pilny. Niespecjalnie lubił szkołę, nie mógł się też odnaleźć w organizacjach młodzieżowych. Jako nastolatek dwa lata spędził w skautach, ale wstąpił do nich tylko dlatego, że pozwalało to na noszenie noża. Wyrzucono go, gdy na obozie przemycił do namiotów kilka butelek whisky i zaczął walczyć na pięści z innymi chłopcami. Z czasów spędzonych w szkole podstawowej Wentworth Primary School w rodzinnym mieście Keith najlepiej wspomina to, że po lekcjach mógł grać na ukochanej gitarze. Do tej samej szkoły chodził jego rówieśnik, Mick Jagger, ale wtedy znali się tylko z widzenia. Przyjaźń, która zaowocowała założeniem zespołu The Rolling Stones, zaczęła się w 1961 roku, gdy przypadkowo spotkali się na drugim peronie stacji kolejowej w Dartford. Jagger czekał wtedy na pociąg do Londynu, bo był już wtedy studentem London School of Economics. Richards zmierzał do szkoły artystycznej Sidcup Art College. Pierwszy miał przy sobie kilka płyt Chucka Berry'ego i Muddy'ego Watersa, drugi gitarę. Zaczęli chyba najsłynniejsza na świecie rozmowę o muzyce rock and rolowej.

Najsłynniejszą, bo zakończoną założeniem The Rolling Stones. Keith z ulgą porzucił ambicje pozostania dyplomowanym artystą. Tym bardziej, że – jak stwierdził w autobiografii - nauczyciele zamiast pielęgnować w studentach pasję do sztuki, zachęcali ich jedynie do kariery w reklamie. Migając się od nauki, zdołał opanować wiele solówek Chucka Berry'ego, co bardzo wówczas zaimponowało Jaggerowi. Rok po tym spotkaniu Keith, Mick i Brian Jones założyli The Rolling Stones. To wówczas przylgnął do niego pseudonim Keef, będący parafrazą słowa beef (wołowina).

Nieodwzajemniona miłość do Chucka Berry’ego

Po jednym z klubowych koncertów Berry’ego w Nowym Jorku, gdy artysta poszedł odebrać honorarium, Richards wszedł do jego garderoby. Na futerale leżała gitara bluesmana - Gibson ES. Richards w swoich wspomnieniach dla „Rolling Stone” po śmierci Berry’ego stwierdził, że „zdawała się go przywoływać”, więc chwycił instrument i zagrał akord E. Wtedy wszedł Berry i zaczął wrzeszczeć: „Nikt nie dotyka mojej gitary”, po czym uderzył Richardsa w twarz. Nigdy nie wybaczył Richardsowi ani innym brytyjskim rockmanom tego, że rzekomo ukradli jego unikalne motywy gitarowe i zarobili na nich milionów dolarów. Sam Richards nigdy nie przyznał się, że podebrał jakiekolwiek pomysły Berry'emu. Jego słynne dziś riffy powstawały zwykle w niezwykłych okolicznościach.

W jednym z wywiadów Richards wyznał, że słynny motyw gitarowy z „Satisfaction” wymyślił... we śnie. Spory wyczyn, zważywszy, że – jak przyznał w autobiografii - w okresie świetności Stonesów spał średnio tylko dwie noce w tygodniu. „Oznacza to, że byłem na chodzie przez co najmniej trzy wcielenia” – podsumował. Wiadomo, że geniusze sypiali niewiele - Nikola Tesla dwie godziny na dobę, Thomas Edison trzy. Jednak nie w takim trybie jak Richards. Jego osobisty rekord to 9 dni bez snu. Tego "wyczynu" gitarzysta dokonał w 1978 roku, gdy zespół nagrywał „Some Girls”. Skończyło się tym, że zasnął na stojąco i przewrócił się, uderzając o krawędź głośnika. Gdy się ocknął, leżał w kałuży krwi. Kolejny raz wymknął się śmierci.

Narkotyki i problemy z prawem

Jedno ze słynnych powiedzeń Keitha Richardsa brzmi: „Nigdy nie miałem problemu z narkotykami. Miałem problemy z policją”. W 1967 roku gitarzysta został aresztowany wraz z Jaggerem za posiadanie narkotyków. Gdy policja wparowała do jego posiadłości, Keith był tak naćpany LSD, że pomylił ich z umundurowanymi krasnoludami i powitał z otwartymi ramionami. Aresztowany był jeszcze kilka razy, często w dramatycznych okolicznościach, na przykład po wypadku, który Richards spowodował, prowadząc swojego Bentleya po koncercie w Knebworth. Jechał wówczas ze swoim siedmioletnim synem Marlonem. Najwyraźniej zasnął za kierownicą i uderzył w drzewo. Marlon i on odnieśli jedynie niewielkie obrażenia. Gdy policja znalazła w kurtce Richardsa LSD, miał to skomentować: „Nikt nie jest doskonały. Przynajmniej nikogo nie trafiliśmy”. Co ciekawe, ten Bentley S3 Continental Flying Spur został na zamówienie rockmana wyposażony w tajny schowek, w którym Richards mógł przechowywać narkotyki. 

Historia o prochach ojca

Richards nie miał problemu nie tylko z narkotykami. Kiedy w 2007 roku w wywiadzie dla „NME” został zapytany o to, jaka była najdziwniejsza substancja, którą zażył, muzyk z rozbrajającą szczerością odparł: „Mój ojciec”. Nie była to metafora, chodziło o prochy jego taty. „Został skremowany i nie mogłem się oprzeć, żeby nie wciągnąć odrobiny. Mój tata by się tym nie przejmował. Miał to w dupie. Poszło całkiem nieźle, a ja wciąż żyję” - stwierdził. Patrząc na całe życie Richardsa można śmiało powiedzieć, że to, iż Keith Richards mimo wszystko "wciąż żyje", to jeden z jego największych sukcesów. (PAP Life)

kgr/