Czuje się Polakiem i propagatorem naszej i afrykańskiej kultury. Kocha warszawską Pragę. Ricky Lion o życiu nad Wisłą

2024-03-10 07:00 aktualizacja: 2024-04-27, 14:01
Ricky Lion. Fot. PAP/Albert Zawada
Ricky Lion. Fot. PAP/Albert Zawada
Pochodzący z Konga Ricky Lion Lumanisha jest muzykiem propagującym kulturę afrykańską w Polsce. Ostatnio grał i śpiewał na koncercie polsko-żydowskiej muzyki w Watykanie "Psalmy Pokoju i Dziękczynienia", który odbył się w dowód wdzięczności za beatyfikację polskiej rodziny Ulmów. Wraz z grupą Szczupaki wygrał konkurs „Piosenki z Ulicy ”na festiwalu Grzesiuka w 2019 roku. Już w maju rusza w kolejną trasę. Czuje się Polakiem i propagatorem naszej i afrykańskiej kultury, którą uważa za zagrożoną. O życiu i tworzeniu w Polsce artysta opowiedział PAP Life.

PAP Life: Co skłoniło cię do przyjazdu do Polski?

Ricky Lion: Przyjechałem z Konga do braci, którzy już mieszkali w Polsce. Zdecydowałem się kontynuować naukę w kraju nad Wisłą. Chciałem się dalej kształcić, rozwijać talenty, poznawać nowych ludzi. Przyleciałem do Warszawy, a pierwszym miastem, gdzie zamieszkałem była Łódź. Nauczyłem się waszego pięknego języka - szlifowałem go w studium. Potem dostałem się do Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Uwielbiam historię, więc pogłębiałem wiedzę o Polsce, jej latach świetności, tych trudnych i obecnych. Nieraz zawstydzałem moich kolegów wiedzą o Polsce. Ci o bardziej radykalnych poglądach dawali sobie spokój z wywyższaniem się, bo wiedziałem więcej o historii Polski od nich.

PAP Life: Czy muzyka towarzyszyła ci od dziecka?

R.L.: Od dziecka mam kontakt z muzyką. Zaszczepiła mi ją mama, która gotując, śpiewała kongijskie przeboje. Słuchała ich bardzo głośno, więc musiałem pokochać muzykę (uśmiech).



PAP: Nie szukałeś ciszy?

R.L.: Nie. Większość ludzi na całym świecie przeważnie w młodym wieku marzy, żeby zostać gwiazdą. My, kongijskie dzieciaki byliśmy tacy sami. A może jednak inni, bo większość młodych chłopaków woli grać w piłkę nożną, a my z kumplami chcieliśmy mieć zespół muzyczny. Więc zbieraliśmy się ze znajomymi dzieciakami na rogu ulicy. Każdy przynosił coś z domu: puszki, wiadra, miotły i wiele innych przedmiotów, z których tworzyliśmy różne instrumenty. Naśladowaliśmy gwiazdy i wierzyliśmy, że zaprosi nas ktoś na nagranie do telewizji.

PAP Life: Jesteś multiinstrumentalistą. Od czego zaczynałeś?



R.L.: Od lokole, bębna szczelinowego. Śpiewając w chórze, nauczyłem się grać na organach. Bardzo lubiłem rozpracowywać nowo poznane instrumenty. Z gitarą było trochę zabawy. W szkole uczyłem się gry na pianinie, jak każde dziecko z dobrego domu. Dzięki temu, że rodzice zainwestowali we mnie, a ja nie uciekałem z zajęć, w bardzo młodym wieku występowałem już ze znanymi zespołami, jak np. Wenge El Paris i Madilu System.

PAP Life: Chwalisz się często na koncertach, że malujesz tak dobrze, jak grasz?

R.L.: Czymś trzeba zaimponować dziewczynom (uśmiech). Jako młody chłopak uwielbiałem bawić się gliną. Była ona ogólnie dostępna, darmowa. Z pędzlem też się zaprzyjaźniłem, co skłoniło rodziców do zapisania mnie do szkoły plastycznej. Z muzyki łatwiej było wyżyć, więc częściej grałem, a malowanie obrazów sprawiało mi prawdziwy relaks.

PAP Life: Od 25 lat występujesz na scenie ze znanymi polskimi artystami. Czujesz się świetnie na dużych koncertach i tych kameralnych w mniejszych klubach. Opowiedz o występie w Rzymie i spotkaniu z papieżem Franciszkiem?

R.L.: W Rzymie występowaliśmy na koncercie "Psalmy Pokoju i Dziękczynienia", który odbył się w dowód wdzięczności za beatyfikację polskiej rodziny Ulmów, zamordowanej przez Niemców za ratowanie Żydów w trakcie II wojny światowej. Był to magiczny wyjazd, ciężko opowiedzieć w dwóch zdaniach o przeżyciach, które mi towarzyszyły. Miałem zaszczyt z muzykami z Polski, Izraela i USA spotkać Ojca Świętego. Delegacja z Polski została przyjęta jako pierwsza. Przekazaliśmy Franciszkowi prezent. Papież powiedział nam, że "nieważne jest wyznanie, ale miłość do bliźniego". Widać było, że papież jest chory. Był zmęczony, nie miał siły być fizycznie na koncercie, jednak był z nami duchowo.

PAP Life: Często występujesz na warszawskiej Pradze. Kiedyś grałeś nawet w legendarnym już klubie Offside. Przy ulicy Brzeskiej widziałem ciebie pierwszy raz. Zrobiłeś ogromne wrażenie na miejscowych, kiedy późnym wieczorem wyszedłeś z gitarą, jak Antonio Banderas w filmie "Desperado". Usiadłeś na skrzynkach po piwie i zacząłeś swój występ. Za ten spontaniczny koncert otrzymałeś owację na stojąco od bywalców pobliskiej knajpy "Pyzy Flaki Gorące". Lubisz Pragę?

R.L.: Kocham Pragę, uwielbiam! To jest mój drugi, albo nawet pierwszy dom, bo jak większość Polaków cały czas wynajmuję mieszkanie. Ta dzielnica ma klimat, jak Kazimierz w Krakowie.

PAP Life: W 2019 roku wygrałeś ze Szczupakami festiwal Grzesiuka. Jak wspominasz tę współpracę?

R.L.: Muzyków z zespołu Szczupaki, jak i wiele innych znanych osobistości, poznałem właśnie na Pradze. Połączyliśmy siły, łącząc klimaty afrykańskie, polskie i z Odessy, i postanowiliśmy wystąpić tu i tam. Była to wielka improwizacja, która bardzo spodobała się publiczności. Był to miód na ich uszy. Wygraliśmy wtedy różne festiwale m.in. Festiwal Grzesiuka i Muzyki Ulicznej na Woli. 

PAP Life: Założyłeś międzynarodowy zespół BaKuBa. Gra w nim m.in. Białorusin, Ukrainiec, Turek, Francuz i ludzie prawie z całego świata. Kiedy w końcu pojawi się na rynku płyta ?

R.L.: Zespół jest mocno mieszany. Basista z Turcji, flecistka z Białorusi, perkusista z Polski, klawiszowiec z Hiszpanii, puzonista z Ukrainy, gitarzysta też z Białorusi, a ja z Konga.

Nagraliśmy kilka kawałków, które gramy często na koncertach. Reszta wymaga czasu, bo cały czas dodajemy do nich nowe brzmienie. To będzie bardzo dobra płyta, bo jak wino dojrzewa latami (uśmiech).

PAP Life: Przeprowadziłeś tysiące warsztatów bębniarskich dla dzieci w Polsce. Dzięki tobie Afryka da się lubić?

R.L.: Uzbierałem 973 instrumenty, przeprowadziłem ponad 10 tys. warsztatów dla dzieciaków i starszych. W Polsce, Emiratach Arabskich, Kanadzie. Najbardziej lubię pracować z dziećmi, bo słuchają, czują klimat. Nie wstydzą się zachowań, które wyzwala w nich moja etniczna muzyka. Starsi są bardziej powściągliwi.

Jeśli ktoś jest zainteresowany bliższym poznaniem naszej muzyki, może odwiedzić nas nad Bałtykiem w wiosce afrykańskiej. Co roku latem organizujemy tam wycieczki, jak do tej pory jedynego oficjalnego "Muzeum Afryki" w Polsce.

PAP Life: Czujesz się Polakiem, czy serce cały czas w Afryce?

R.L.: Jestem z "Czarnej Podlaski" (uśmiech). Bardziej się czuję Polakiem niż Afrykańczykiem, bo gdybym wrócił do kraju dzisiaj, na pewno bym się zagubił. Obawiam się, że pewnych rzeczy już bym nie wytrzymał nerwowo. Po życiu w centralnej Europie przyspieszyłem. Tu ludzie żyją szybciej, tam bardzo wolno. Oczywiście fakt, że czuje się Polakiem, nie oznacza, że zrezygnowałem ze swoich korzeni afrykańskich.










(PAP Life)

Rozmawiał Eliasz Nachabé

gn/ag/