Debata PAP. Eksperci o kampanii dla żelaznego elektoratu i przyszłym układzie sił w PE

2024-06-06 15:34 aktualizacja: 2024-06-07, 23:02
Debata PAP przed wyborami do PE Fot. PAP/Rafał Guz
Debata PAP przed wyborami do PE Fot. PAP/Rafał Guz
Prof. Małgorzata Molęda-Zdziech z SGH, prof. Wawrzyniec Konarski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula i prof. Tomasz Słomka z UW oceniali - podczas debaty w Centrum Prasowym PAP - polską kampanię przed wyborami do PE jako ukierunkowaną na tematy wewnętrzne i żelazny elektorat.

"Polska kampania do PE opiera się w tym roku na kilku zasadach - po pierwsze oszczędzamy środki na poważniejsze cele, jakimi prawdopodobnie będą wybory prezydenckie, po drugie - jesteśmy po wyborach samorządowych i parlamentarnych, jesteśmy zmęczeni i nie bardzo się angażujemy (...) I robimy ten swoisty sondaż, patrzymy, jaką mamy siłę (...) Najmniej w tej kampanii jest o tym, po co jest Parlament Europejski i co chcemy tam osiągnąć. I to jest najsmutniejsze" - stwierdził podczas czwartkowej debaty w Centrum Prasowym PAP prof. Tomasz Słomka z UW.

"Bez bawienia się w eufemizmy trzeba powiedzieć, że ta kampania nie pokazała właściwie żadnych wniosków, z których klasa polityczna chciałaby się wobec społeczeństwa wylegitymować. Jest to prztyczek wobec nas, jako wyborców" - wtórował mu prof. Wawrzyniec Konarski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula, oceniając, że przedwyborczy okres był "bardzo niemrawy".

Prof. Małgorzata Molęda-Zdziech SGH dodała, że kampania była skoncentrowana wokół tematów wewnętrznych i ukierunkowano ją na najtwardszy elektorat. Ciekawym elementem było - według profesor - chowanie emblematów partyjnych. "Widząc plakaty, naprawdę trzeba było dobrze się wczytać, kogo ta osoba prezentuje i z czyjej listy wstępuje" – wskazała.

Podczas debaty przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, która w czwartek odbyła się w Centrum Prasowym PAP, trzej eksperci z dziedziny nauk politycznych i społecznych dyskutowali nie tylko o kampanii wyborczej, ale również o przyszłym układzie sił w Unii oraz problemach, przed którymi staje Wspólnota. Debatę moderowała wicenaczelna PAP Zuzanna Dąbrowska, a pytania ekspertom zadawali Adrian Kowarzyk z PAP, Magdalena Rigamonti z Onetu i Grzegorz Frątczak z PR24.

Eksperci zgadzali się, że w retoryce przedwyborczej, także poza Polską, często pojawiały się tematy związane z bezpieczeństwem. Wskazywali również, że ukierunkowanie na sprawy wewnętrzne nie jest wyłącznie specyfiką naszego kraju. To jest już jednak historycznie niskie zainteresowanie wyborami do PE, które zazwyczaj przekładało się na słabą frekwencję - oprócz wyborów z 2019 r., kiedy głosowało 45,68 proc. Polaków, odsetek głosujących nie przekraczał bowiem 25 proc.

Powodu takiej sytuacji prof. Słomka upatrywał w słabej edukacji europejskiej. Ekspert przywołał badania, z których wynikało, że ponad 30 proc. ankietowanych myślało, że posłów do PE wysyła rząd. Podobny odsetek był przekonany, że robi to Sejm albo Senat. Prof. Konarski wskazywał natomiast, że jeśli "wrócimy na stare koleiny" i w wyborach do PE weźmie udział głównie "żelazny elektorat", to "większy taki elektorat ma obecna opozycja".

Pytana o reprezentowanie interesów narodowych w Unii, prof. Molęda-Zdziech wskazywała, że podczas gdy o "średnią interesu europejskiego" dba Komisja Europejska, polem do realizacji krajowych interesów może być Parlament Europejski, który ma coraz więcej uprawnień. "Ja nie uważałabym, że instytucje europejskie są słabe, jeśli chodzi o reprezentowanie tych interesów narodowych, natomiast trzeba się umiejętnie na tym polu poruszać - chociażby wiedzieć, jak wyglądają działania lobbingowe na polu europejskim, bo lobbing tam jest pełnoprawnym elementem procesu decyzyjnego" - tłumaczyła.

Prof. Słomka przyznawał natomiast, że istotniejsze znaczenie od urzędników unijnych mają "silni politycy krajowi". "Ten tandem niemiecko-francuski - pomimo różnych, formalnych traktatowych założeń (....) odgrywa największą rolę" - wskazał, podkreślając, trzeba się z tym w jakiś sposób pogodzić, ale nie na zasadzie "tupania nogą", a "wciągania większych graczy w interesy mniejszych".

Pytany o skład przyszłego Parlamentu Europejskiego, prof. Konarski odparł, że jego zdaniem znacząco wzrośnie tam obecność ugrupowań eurosceptycznych. "Mam nadzieję, że przyspieszy to dyskusję nie tylko z udziałem polityków, ale i intelektualistów, którym zależy na Unii jako strukturze, która gwarantuje chociażby pokój" - powiedział.

Zdaniem politologa za wzrostem tendencji "pro-populistycznych" w Unii stoją dwa deficyty: solidarności i demokracji, z których ten drugi przejawia się m.in. w sposobie wyboru Komisji Europejskiej. Konarski argumentował, że skoro Bruksela nie wyciągnęła "żadnych wniosków" z krytyki pod tym względem, w nieunikniony sposób pociągnęło to za sobą "mobilizację strony przeciwnej".

Prof. Molęda-Zdziech zwracała natomiast uwagę na możliwe przetasowania w PE, gdzie trwają dyskusje m.in. co do tego, na jakie frakcje powinna podzielić się europejska prawica. Nowych sojuszników szuka też zrzeszająca PO i PSL Europejska Partia Ludowa, która spogląda m.in. w stronę partii Bracia Włosi Giorgii Meloni.

Mówiąc o frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należy PiS, Molęda-Zdziech wskazywała, że choć ta była "głośna w retoryce narodowej na krajowym polu", w minionej kadencji "nie miała na nic wpływu", bo pod względem liczebności była dopiero piąta. Możliwe, że po wyborach w czerwcu ulegnie to zmianie - o konieczności zjednoczenia się europejskiej prawicy wspominała m.in. była szefowa Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen oraz szef PiS Jarosław Kaczyński.

 

W Unii wybory do Parlamentu Europejskiego odbywają się 6-9 czerwca br.

kno/sma/