Dwie śmierci malutkich dzieci w ciągu półtora roku. Śledczy ekshumowali ciała, by dojść prawdy

2025-01-09 11:56 aktualizacja: 2025-01-09, 15:57
Trwa proces w sprawie zabójstwa dzieci/zdjęcie ilustracyjne Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Trwa proces w sprawie zabójstwa dzieci/zdjęcie ilustracyjne Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Po ponad czterech latach dobiega końca proces Piotra P., którego prokuratura oskarża o zabójstwo dwójki swoich dzieci z motywacji zasługującej na szczególne potępienie. W czwartek strony zaczęły wygłaszać mowy końcowe.

W czwartek w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbywa się kolejna rozprawa, podczas której prok. Zbigniew Busz rozpoczął wygłaszanie mowy końcowej.

Proces częściowo toczący się z wyłączeniem jawności ponownie ruszył w grudniu 2020 roku (pierwszy raz proces ruszył w czerwcu 2020 roku). Doszło do tego ze względu na zasadę niezmienności składu sędziowskiego. Poprzednio do sprawy wyznaczono bowiem sędziego Igora Tuleyę, który został zawieszony w czynnościach.

"To był wypadek"

Na ławie oskarżonych w nim 32-letni Piotr P., którego prokuratura oskarżyła o zabójstwo córki Lilianny w 2016 roku i syna Miłosza w 2017 roku. Mężczyzna obecnie odpowiada z tzw. wolnej stopy, gdyż uchylono mu areszt i zastosowano wolnościowe środki zapobiegawcze.

Piotr P. nie przyznał się do winy. Twierdzi, że kochał swoją żonę i dzieci oraz, że dbał o nie. Zaznaczał w sądzie, że te zarzuty są dla niego "bolesne, krzywdzące i nieprawdziwe". "To jest dla mnie abstrakcyjne" - tłumaczył.

Podkreślał również, że śmierć syna to był wypadek. "Nigdy w życiu nie planowałem nikomu zrobić krzywdy, tym bardziej swojemu dziecku. Kochałem syna i chciałem dla niego jak najlepiej" – mówił na sali rozpraw.

"Chodziliśmy na wszystkie badania. Dbałem, by zdrowo się odżywiała, robiłem jej sałatki (…) Sprawdzaliśmy, jak się rozwija dziecko. Zaczęliśmy szykować wszystkie rzeczy (…) ubrania, meble, karuzele, wózki (…) Nagrywałem pierwszy krzyk córeczki, wszystko" – opowiadał w sądzie.

Prokuratura: dzieci były dla niego zbędnym balastem 

Podczas listopadowej rozprawy i składania dodatkowych wyjaśnień zapewniał, że bardzo cieszył się, że zostanie tatą oraz, że "starał się z całych sił jako mąż i ojciec".

Innego zdania jest jednak prokuratura. Jak wynika z aktu oskarżenia, dzieci miały wywoływać u mężczyzny "dyskomfort psychiczny, źródło frustracji", stanowić "zbędny balast destabilizujący życie" i "ograniczający możliwości zaspokajania własnych potrzeb życiowych, w tym seksualnych".

Śledczy ustalili, że najpierw w tajemniczych okolicznościach zmarła 3-miesięczna córka mężczyzny. Dziewczynka w kwietniu 2016 roku trafiła do szpitala. Lekarze zdiagnozowali u niej tzw. zachłystowe zapalenie płuc. 22 kwietnia 2016 roku niedługo po powrocie dziecka ze szpitala do domu żona Piotra P. pojechała do sklepu oddać spodnie, gdyż mijał termin ich zwrotu. Córka została pod opieką mężczyzny.

Gdy kobieta wróciła do mieszkania i zajrzała do sypialni córeczki zobaczyła, że nie daje ona znaku życia. Słabo oddychała i zaczęła sinieć.

Para wezwała karetkę. Wcześniej oboje próbowali reanimować dziewczynkę. Bardzo długo reanimowało ją też pogotowie, jednak przybyły do mieszkania lekarz, musiał stwierdzić zgon dziecka. Miał on nastąpić z przyczyn naturalnych z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej.

Niedługo po śmierci 3-miesiecznej dziewczynki żona Piotra. P znów zaszła w ciążę. Jednak 8 września 2017 roku w rodzinie wydarzył się kolejny dramat.

Pięciomiesięczny synek umiera w szpitalu

Piotr P. twierdzi, że gdy tego dnia wszedł do ciemnego pokoju i szedł w kierunku wózka, zahaczył nogą o róg dywanu i się potknął. Wówczas pięciomiesięczny synek odchylił głowę, wyleciał mu z rąk i uderzył o podłogę.

Chłopczyk był reanimowany i przewieziony do szpitala przy ul. Żwirki i Wigury, gdzie po trzech godzinach zmarł. Lekarz dyżurny uznał, że obrażenia niemowlaka były zbyt rozległe, jak na upadek i placówka powiadomiła policję.

Sprawą śmierci malca zajęła się Prokuratura Warszawa-Żoliborz i funkcjonariusze Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP. Śledczych zaczęło zastanawiać, że w jednej rodzinie doszło do dwóch zgonów niemowlaków i to w niecałe półtora roku. Zaczęli więc sprawdzać, co się wydarzyło.

Powołano biegłych, którzy wykluczyli, by śmierć chłopca była wynikiem zwykłego upadku. W ich opinii na jego ciało oddziaływano ze znaczną siłą.

Ekshumacja ciał niemowląt

W listopadzie 2017 roku Piotr P. został aresztowany, usłyszał zarzut zabójstwa chłopca, a śledczy zaczęli podejrzewać, że śmierć trzymiesięcznej dziewczynki też mogła być wynikiem jego działań. W lutym 2018 roku ekshumowali więc zwłoki niemowlaków.

Badanie szczątków dzieci potwierdziło ich przypuszczenia. Chłopczyk miał pękniętą czaszkę. Z opinii biegłego wynikało, że mógł on zostać uderzony tępym narzędziem, uderzony o podłogę lub jakiś mebel z dużą siłą. Maluszek miał też obrażenia żeber, które nie mogły powstać w czasie reanimacji.

Z kolei w przypadku dziewczynki patomorfolog stwierdził, że przyczyną śmierci było masywne zachłyśnięcie, które mogło zostać upozorowane. Mężczyzna usłyszał więc kolejny zarzut zabójstwa.

Najmłodszy polski milioner świadkiem

Świadkiem w sprawie Piotra P. był m.in. Piotr K., określany przez media mianem "najmłodszego polskiego milionera", który jest podejrzany o oszukanie ponad 200 tys. osób. Mężczyzna miał sprzedawać preparaty wybielające zęby, środki na odchudzanie oraz żel na stawy. Piotr P. przebywał z nim w jednej celi w areszcie śledczym na Białołęce i miał mu opowiedzieć jak zabił dzieci.

Mężczyźni spędzili we wspólnej celi około 3 miesięcy. "Opowiadał mi o swojej mamie, która poświęciła życie, by opiekować się chorym bratem. O tym, że bliscy nie wiedzą, jaki jest naprawdę (...) Mówił, że nie chce już nigdy mieć dzieci. Powtarzał, że to ogromny wydatek i same problemy. Pamiętam, że o swoim synu mówił, że +to krzyczy cały czas+, nazywał dziecko, jakby było przedmiotem" - zeznawał Piotr K.

akuz/ mark/ mar/