Druga dekada XXI wieku była czasem rozkwitu niemieckiej gospodarki, napędzanej eksportem do Chin i boomem na innych rynkach wschodzących, a także reformami rynku pracy wprowadzonymi za rządów kanclerza Gerharda Schroedera (1998-2005) i sprzyjającą rozwojowi gospodarczemu polityką jego następczyni Angeli Merkel (2005-2021) - przypomniał "The Economist".
Te warunki pozwoliły na utworzenie 7 mln nowych miejsc pracy, a w latach 2005-19 niemiecka gospodarka zwiększyła się o 24 proc. (polska o 75 proc., brytyjska o 22 proc., francuska o 18 proc.) - wyliczył tygodnik.
Trzecia dekada XXI wieku zapowiada się jednak zupełnie inaczej: Niemcy nie są zadowoleni ze swoich rządów, a w siłę rośnie populizm - Alternatywa dla Niemiec (AfD) osiąga w sondażach ponad 20 proc. poparcia, natomiast wskaźnik PMI (indeksu nabywczego inwestorów) jest tak niski, jak na początku pandemii - zauważył brytyjski magazyn.
Jak dodał, najbardziej niepokojące jest jednak to, że niemiecki model ekonomiczny - chwalony do tej pory za bliską współpracę między związkami zawodowymi i pracodawcami oraz równomierne dystrybuowanie bogactwa w państwie - wydaje się niezdolny do wygenerowania wzrostu i stworzenia usług publicznych zaspokajających oczekiwania społeczeństwa.
W latach 2019-28 niemiecka gospodarka urośnie o 8 proc. W tym samym czasie PKB Francji zwiększy się o 10 proc, Holandii o 15 proc., USA o 17 proc., a Polski o blisko 30 proc. - wynika z prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW).
Pierwsze poważne wyzwanie, z którym mierzy się niemiecka gospodarka jest związane z międzynarodową konkurencją i geopolityką. Na Niemcy negatywnie wpływa agresja Rosji na Ukrainę i spowolnienie ekonomiczne w Chinach, ponieważ niemiecka i holenderska gospodarka są bardziej niż jakakolwiek inna zachodnia ekonomia zależne od handlu z autokratycznymi reżimami - zaznaczył "The Economist".
Niemiecki przemysł ma też poważne kłopoty
Niemiecka gospodarka odnosi pewne korzyści z tego, że pandemia skłoniła wiele zachodnich firm do modyfikacji łańcuchów dostaw i przenoszenia części produkcji z powrotem na Zachód. Ten trend łączy się jednak z ogromnymi subsydiami wypłacanymi przez niemiecki rząd inwestorom - zauważył tygodnik. Jako przykład podał wartą 30 mld euro inwestycję amerykańskiego Intela w fabrykę półprzewodników w Magdeburgu, do której rząd w Berlinie dopłacił około 10 mld euro.
Niemiecki przemysł ma też poważne kłopoty z dostosowaniem się do zagranicznej konkurencji, co jest szczególnie widoczne w branży samochodowej, zwłaszcza zaś w produkcji aut elektrycznych. Łączna wartość rynkowa wyznaczana aktualną ceną akcji czterech niemieckich koncernów: BMW, Mercedesa, Porsche i Volkswagena nie stanowi nawet połowy wartości amerykańskiej Tesli. Niemieccy producenci muszą się też liczyć z rosnącą konkurencją z Chin. Eksport aut z tego państwa wzrósł od 2015 r. niemal siedmiokrotnie, a ok. 40 proc. z nich to maszyny elektryczne lub hybrydowe.
Drugim największym problemem niemieckiej gospodarki jest transformacja ekologiczna, której celem jest dojście do gospodarki zeroemisyjnej. Według pierwotnego, opracowanego ponad dekadę temu planu, Niemcy miały zrezygnować z elektrowni atomowych i zastąpić je tanim gazem z Rosji i źródłami odnawialnymi. Obecnie ten plan nie wydaje się możliwy do realizacji - podkreślił "The Economist". Zaznaczył, że problemem jest nie tylko zaprzestanie dostaw gazu z Rosji, ale także zbyt wolne inwestycje w źródła energii odnawialnej oraz kosztowną sieć elektroenergetyczną.
Niemiecka energetyka jest oszczędna na tle Europy, ma niski poziom strat, ale rozbudowana baza przemysłowa pochłania ogromne ilości energii, przez co emisja CO2 na osobę jest w Niemczech niemal dwa razy większa, niż we Francji, Włoszech czy Hiszpanii - wskazał tygodnik. Zauważył, że już teraz niektóre firmy, w tym np. koncerny chemiczne BASF czy Lanxess, ograniczają produkcję w Niemczech i przenoszą ją do krajów z tańszą i bardziej zieloną energią.
Trzecim największym wyzwaniem, przed którym staje niemiecka gospodarka jest starzejące się społeczeństwo, przez co coraz trudniej będzie znaleźć wystarczająco wielu pracowników. Bez zwiększenia imigracji lub odsetka pracujących kobiet i seniorów, do 2035 r. Niemcy stracą 7 z 35 mln pracowników - prognozuje brytyjski magazyn. Jak zaznaczył, nawet podczas ubiegłorocznego kryzysu energetycznego największą troską małych niemieckich firm nie była energia, lecz brak rąk do pracy.
Dotychczas problem wakatów w Niemczech rozwiązywano, przyciągając pracowników z Europy Wschodniej, ale obecnie wiele państw tego regionu, w tym Polska, przeżywa gospodarczy boom i również cierpi na niedobór zatrudnienia - podkreślił "The Economist".
Przezwyciężenie tych trzech poważnych wyzwań wymaga "zwinnego, obeznanego z technologią i sprawnego państwa", ale, niestety, niemiecki rząd "nie spełnia żadnego z tych warunków" - ocenił tygodnik. Dodał, że obecne trudności tylko odsłoniły istniejącą od dawna, ale maskowaną sukcesem gospodarczym nieudolność niemieckich instytucji.
"Ostatni raz Niemcy były w takim kryzysie pod koniec lat 90."
Problemem jest zapóźnienie Niemiec chociażby w dziedzinie cyfryzacji - według danych UE jedynie Bułgarzy, Włosi i Rumuni korzystają z usług administracji publicznej w formie cyfrowej rzadziej niż Niemcy. Kolejny to skostniała biurokracja, która bez ogromnych usprawnień stanie się wąskim gardłem w próbach dostosowania się gospodarki do współczesnych zmian - skomentowało czasopismo i zastrzegło, że "nie chodzi o brak środków finansowych, ale samą naturę niemieckiej administracji".
"Ostatni raz Niemcy były w takim kryzysie pod koniec lat 90., kiedy +The Economist+ opisywał je jako +chorego człowieka strefy euro+. Niemieccy politycy przystąpili wówczas do bolesnych reform, którym pomogły sprzyjające trendy światowej gospodarki, w tym boom na rynkach wschodzących. Teraz nic nie wskazuje na powtórzenie się tego boomu" - podsumował brytyjski tygodnik. (PAP)