Komentatorzy zastanawiają się, czy podział na dwa obozy, na "dwie Słowacje" jest uprawniony i czy samo o nim mówienie nie sprowokowało ataku na premiera. Głębokie podziały polityczne są widoczne od lat, tak samo jak agresja pojawiająca się w przestrzeni publicznej.
W lutym 2018 roku na Słowacji zostali zamordowani dziennikarz śledczy Jan Kuciak i jego narzeczona Martina Kusznirova. On pisał o mafii i korupcji, ona była przypadkową ofiarą.
Szybko stali się symbolem, który po serii ulicznych demonstracji doprowadził do upadku rządu premiera Roberta Ficy. W kraju pogłębiły się podziały przebiegające gdzieś między liberalizmem i lewicowością a konserwatyzmem i myślą narodową. Sprzyjało temu przekonanie o słabości państwa i jego wymiaru sprawiedliwości, który sześć lat po zastrzeleniu dziennikarza i jego partnerki nie był w stanie wystarczająco precyzyjnie wskazać winnych zbrodni. Nie tyle wykonawców, co ich mocodawców.
W 2020 r. po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych ruchu OLANO (Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości) i przejęciu władzy przez premiera Igora Matovicza podział się jeszcze bardziej pogłębił. Coraz częściej używano pojęć "my" i "oni". Potwierdzały to badania socjologiczne realizowane przez słowackie sondażownie, np. przez znany think tank GLOBSEC.
Eksperci zwracają uwagę, że Fico był tym politykiem, który wprowadził Słowację do strefy euro. Jednocześnie potrafił ostro dystansować się od Brukseli i tym samym wzmacniać tych polityków, którzy w Unii Europejskiej widzą siłę chcącą zniszczyć słowacką suwerenność.
Podziały zostały po raz kolejny zaostrzone przez wojnę, która w 2022 roku rozpoczęła się na wschód od Słowacji. Fico uznał, że Rosja jest agresorem. Wypowiedział się na rzecz pełnej suwerenności i integralności Ukrainy, ale odrzucił wojskową pomoc dla Kijowa. Jak mantrę powtarzał, że na Ukrainie giną ludzie i należy podjąć rozmowy pokojowe. Najmocniej te hasła rezonowały w kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi w 2024 r. Fico nie kandydował, jego partia nie miała swojego kandydata. Wsparła Petera Pellegriniego, byłego premiera, szefa parlamentu, który na wiele spraw życia społecznego ma identyczny pogląd jak Fico. Pellegrini wygrał, a Fico triumfował.
"Zwycięzca bierze wszystko" - to stwierdzenie pasowało do premiera, który stawiał na swoim nie tylko w polityce wobec Ukrainy i zachodnich partnerów. Wyznaczył na ministrów osoby bez wahania realizujące wcześniej przyjęte założenia koalicyjnego rządu. Na pierwszy plan poszły zmiany w systemie wymiaru sprawiedliwości. Przez kilka miesięcy z powodu Ficy opozycja była obecna na ulicach i placach największych słowackich miast. Jego zwolennicy mówili o oporze przed zmianami i o lekceważeniu demokracji.
Kolejnym symbolem podziału jest próba zmiany ustawy o radiu i telewizji. Opozycja krytykuje ją jako atak na media publiczne, a rządzący mówią o przywróceniu w nich ładu zaburzonego przez zdominowany przez jedną stronę przekaz.
O dramatycznym rozwoju sytuacji na Słowacji w ostatnich miesiącach świadczy fakt, że prezydent Zuzana Czaputova, której mandat skończy się w połowie czerwca br. nie zdecydowała się na ponowne kandydowanie. Otrzymywała groźby, także fizycznej eliminacji, wysyłano jej wiele mówiące pociski karabinowe, grożono rodzinie. Politycznemu środowisku zbliżonemu do premiera Ficy miała za złe, że nie odcięło się od tych gróźb.
Po zamachu na Ficę najczęściej pojawiające się pytanie, zarówno ze strony mediów zbliżonych do rządu, jak i tych lokujących sympatie polityczne gdzie indziej, dotyczy przyszłości debaty publicznej na Słowacji. Być może poważni publicyści i dziennikarze zdali sobie sprawę z klinczu, w którym znajdują się dwie racje, a może pozostaną na poziomie swoich odbiorców. W sieciach społecznościowych zarówno dla jednej, jak i drugiej strony strzały do Ficy są jedynie powodem do dalszego siania nienawiści.
Piotr Górecki (PAP)
nl/