Ekspert o roszczeniach Trumpa wobec Danii: to taktyka negocjacyjna

2025-01-10 11:40 aktualizacja: 2025-01-10, 14:26
Grenlandia. Fot. EPA/Ida Marie Odgaard
Grenlandia. Fot. EPA/Ida Marie Odgaard
Roszczenia prezydenta elekta USA Donalda Trumpa wobec Danii nie są niczym nowym, a na obecnym etapie należy je traktować jako taktykę negocjacyjną - uważa prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego Zbigniew Pisarski. Politykę Trumpa trzeba oceniać na podstawie działań, a nie zabiegów retorycznych - dodał.

"Roszczenia terytorialne Donalda Trumpa wobec Danii nie są nowym pomysłem. W 2019 roku administracja Donalda Trumpa złożyła taką propozycję Duńczykom i została ona odrzucona przez duński rząd" - powiedział Pisarski.

"Swego czasu Kim Kielsen (premier Grenlandii w latach 2014-2021 - PAP), odpowiedział kontrpropozycją zakupu całości terytoriów USA, podkreślając jednak, że cena ta musiałaby być relatywnie niska ze względu na zadłużenie kraju, jak i samego prezydenta. Podnosząc argument historyczny, mówiący o 'odkryciu Ameryki' przez Grenlandczyków" - dodał ekspert.

Zdaniem Pisarskiego politykę Trumpa należy oceniać na podstawie jego działań, a nie zabiegów retorycznych. "Choć jego wypowiedzi bywają kwieciste i często kontrowersyjne, mają one poprzedzać działania, które przeważnie są zgodne z linią dotychczasowej polityki amerykańskiej względem poszczególnych regionów" - dodał.

Pisarski uważa, że w kontekście działań prezydenta elekta warto również pamiętać, iż w wyniku zmian klimatycznych Grenlandia ma nowe oblicze, tym samym wzrasta wartość jej strategicznego położenia.

"Szlaki żeglugowe wokół wyspy, które do niedawna były niedostępne, dziś są coraz częściej wykorzystywane. Ponadto, w rejonie Arktyki USA graniczy z Federacją Rosyjską. W kontekście zmian klimatu z każdym dniem te regiony stają się coraz bardziej wartościowe. Ten, kto pierwszy zwiększy tam swoją obecność, zyska przewagę nad przeciwnikiem. Stąd rosnące zainteresowanie Grenlandią i rejonem bieguna północnego ze strony administracji amerykańskiej" - powiedział ekspert.

"Amerykanie już teraz są obecni na wyspie, posiadają tam bazę wojskową. Możliwe, że wypowiedzi Trumpa są częścią taktyki negocjacyjnej mającej na celu właśnie zwiększenie obecności wojsk amerykańskich w tym rejonie. Jeśliby do tego doszło, nie miałoby to wymiaru czysto biznesowego, jak zdaje się sugerować prezydent elekt. Takie działania musiałyby znaleźć umocowanie w umowach bilateralnych" - dodał Pisarski.

Zdaniem eksperta presję ze strony Trumpa powinniśmy odczytywać jako zabieg negocjacyjny, który może dopiero zapoczątkować działania dyplomatyczne.

"Tak jest też w kwestii Kanału Panamskiego. Patrząc na powszechną charakterystykę polityki Trumpa, którą osobiście nazywam ITP (skrót od izolacjonizm, protekcjonizm i transakcjonizm) wydaje się, że prezydent elekt odnosi się do tego, że USA sfinansowały budowę Kanału Panamskiego. Jednak za prezydentury Jimmy’ego Cartera, podpisano umowy przekazujące kanał pod kuratelę rządu panamskiego. Próba odwrócenia tych wydarzeń jest karkołomna, jednak jest to znów taktyka negocjacyjna mająca na celu ustępstwa ze strony lokalnych aktorów w regionie o niebagatelnym znaczeniu strategicznym w skali globu. Spodziewam się, że Trump może dążyć do uzyskania preferencyjnych warunków tranzytu przez kanał dla amerykańskich firm" - zauważył politolog.

W wywieraniu presji na coraz to kolejne kraje nie bierze udziału sam Trump, ale również amerykański miliarder Elon Musk i inni członkowie jego przyszłej administracji. Ich działania są wymierzone w szereg państw, m.in. w Meksyk, Kanadę, Panamę, Danię, Niemcy, ale też Ukrainę i Rosję. Zdaniem eksperta należą one do głównych obszarów zainteresowania przyszłej administracji.

"Te działania mają na celu zmuszenie władz tych krajów do dostosowania się do żądań przyszłego prezydenta USA oraz próby załagodzenia jego geopolitycznego apetytu. Zabieg ten tym samym przyspieszy przyszłe negocjacje" - dodał Pisarski.

Skutki działań Trumpa

Największym problemem jest to, że stosowanie tego rodzaju metod wobec sojuszników wprowadza zamęt i atmosferę braku zaufania w relacjach sojuszniczych. Zdaniem eksperta szczególnie wrażliwe na tego typu zagrywki są kraje Unii Europejskiej i NATO.

"Jakiekolwiek agresywne zmiany terytorialne nie są w żadnym wypadku możliwe, szczególnie jeśli mówimy o krajach sojuszniczych czy neutralnych względem USA. Działania prezydenta elekta powinniśmy odbierać jako strategię negocjacyjną, ryzykowną, lecz potencjalnie skuteczną" - stwierdził Pisarski.

"Jej efekt będzie więc dwojaki. Z jednej strony przyspieszony zostanie przyszły proces negocjacyjny, co da przewagę nowej administracji. Natomiast z drugiej, dojdzie do erozji relacji sojuszniczych, które koniec końców są oparte na zaufaniu. W krótkim okresie może to być korzystne dla USA, lecz w dłuższym horyzoncie czasowym to działanie nieodpowiedzialne, które osłabi jedność Zachodu" - podsumował ekspert.

W kwestiach zmian terytorialnych lub działań o znaczeniu strategicznym - zdaniem Pisarskiego - jedyną drogą jest dyplomacja w ramach prawa międzynarodowego.

"Jakiekolwiek zmiany terytorialne, jeśli miałyby mieć miejsce, najprawdopodobniej musiałyby być wynikiem referendum. W tym procesie mógłby być decydującym głos Stanów Zjednoczonych, które na przykład niepodległość wyspy by uznały, a następnie podpisały z jej władzami pakt o współpracy strategicznej. W ten zdecydowanie bardziej cywilizowany i dyplomatyczny sposób Grenlandia mogłaby przejść spod opieki Danii, i tym samym Unii Europejskiej, w ręce rządu amerykańskiego. Każdy inny scenariusz byłby naruszeniem prawa międzynarodowego i tym samym źródłem niepotrzebnego napięcia w relacjach transatlantyckich" - stwierdził politolog.

Wojciech Łobodziński (PAP)

wal/ bst/ ap/ amac/ grg/