Ekspertka: głos na Zjednoczenie Narodowe to głos tęsknoty za silną Francją sprzed lat

2024-07-06 07:57 aktualizacja: 2024-07-06, 14:18
Marina Le Pen podczas konferencji prasowej Zjednoczenia Narodowego, fot. PAP/EPA/MOHAMMED BADRA
Marina Le Pen podczas konferencji prasowej Zjednoczenia Narodowego, fot. PAP/EPA/MOHAMMED BADRA
Głos na Zjednoczenie Narodowe przestał być czymś ekstremalnym; dla wielu to głos tęsknoty za silną Francją sprzed lat - powiedziała PAP ekspertka francuskiego think-tanku Synopia Josephine Staron. Zdaniem rozmówców PAP za sukcesem skrajnej prawicy we Francji stoi przede wszystkim rozczarowanie Emmanuelem Macronem, ale swoją rolę odegrały też media.

W tę niedzielę Francuzi zagłosują w drugiej turze przyspieszonych wyborów parlamentarnych zwołanych przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona w reakcji na zdecydowane zwycięstwo skrajnej prawicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Choć wiele wskazuje na to, że Zjednoczenie Narodowe nie uzyska bezwzględnej większości w parlamencie - a to od tego szef partii Jordan Bardella uzależnia chęć piastowania stanowiska premiera - to skala osiągniętego już zwycięstwa powszechnie opisywana jest jako złamanie pewnego politycznego tabu.

"Emmanuel Macron zdecydowanie nie doszacował rozczarowania społeczeństwa. A to rozczarowanie narasta od 2002 r., od kiedy rządziły rządy prawicowe, lewicowe i centrowe. Nie rządziła tylko skrajna prawica. Często słyszy się więc: "Dlaczego by nie dać im szansy" - mówi w rozmowie z PAP ekspertka francuskiego think-tanku Synopia Josephine Staron. Jak wskazuje, z przekonaniem na partię Jordana Bardelli głosuje co najwyżej połowa jego elektoratu. "Pozostali robią to z braku alternatywy i poczucia gniewu" - wskazuje.

Zwycięstwo Macrona w 2017 r. było zwiastunem nowości we francuskiej polityce, przełamującym tradycyjny podział na lewicę i prawicę. Siedem lat później jasne stało się, że marginalizacja tradycyjnych partii, czyli Partii Socjalistycznej oraz Republikanów, dała przestrzeń do umocnienia się skrajnych sił politycznych, czyli Francji Nieujarzmionej (LFI) pod wodzą Jean-Luc Melenchona oraz Zjednoczenia (kiedyś Frontu) Narodowego (RN) - obecnie pod wodzą Jordana Bardelli.

Chęć do głosowania na polityczne skrajności szczególnie widoczna jest w najmłodszej w grupie wyborców w wieku 18-24 lat. "Wielu młodych ludzi ma poczucie, że Francja podupada, a oni nie mają na to żadnego wpływu. Hasła Jordana Bardelli o tym, że sprawi, iż znów będą dumni z Francji, padają na podatny grunt - bo młodzi Francuzi chcą być dumni ze swojego kraju" - tłumaczy Staron.

Zdaniem francuskiej ekspertki w kraju nad Loarą powszechne jest poczucie utraconej potęgi - Francuzi mówią o pogarszającym się systemie edukacji i zawodzącym obywateli sądownictwie. Dla wielu osób głos na Zjednoczenie Narodowego przestał być więc czymś ekstremalnym. "To głos tęsknoty za silną Francją sprzed lat" - oceniła Staron.

B. ambasador Polski we Francji Tomasz Młynarski zwraca uwagę na postępującą pauperyzację francuskiej klasy średniej, która jego zdaniem "praktycznie zanika". "To odbija się nie tylko na podziale społeczno-ekonomicznym, ale również terytorialnym – bo mamy wypracowujące 2/3 francuskiego PKB metropolie oraz tzw. peryferie, czyli małe miasta i wsie, przechodzące proces dezindustrializacji i borykające się z wysokim bezrobociem" - powiedział PAP. "Dodatkowo nawet w tych stosunkowo bogatych metropoliach na banlieues, czyli przedmieściach, tworzy się pewien mikroklimat, gdzie widać jak na dłoni rozwarstwienie społeczne" - dodał.

Na jednym z przedmieść tego typu, czyli w podparyskim Saint-Denis, w mieszkaniu socjalnym dorastał właśnie Bardella, co zdaniem jego wyborców dodaje mu tylko wiarygodności. Mówiąc o problemach, z którymi borykają się mieszkańcy "trudnych dzielnic", mówi bowiem o własnym doświadczeniu.

"Według Zjednoczenia Narodowego Francję "zatapia" niekontrolowana migracja. Krytyka w tej kwestii dotyczy m.in. nieszczelności granic czy braku asymilacji migrantów" - wskazuje Młynarski. Zaznacza przy tym, że Marine Le Pen nie krytykuje nawet wprost islamu, a tzw. islamizm, czyli ideologię polityczną wywodzącą się z fundamentalizmu islamskiego. "W kraju, w którym regularnie dochodzi do zamachów na tle religijnym, wielu osobom tego typu postulaty wydają się po prostu zdroworozsądkowe" - tłumaczy.

B. ambasador we Francji podkreśla przy tym, że Zjednoczenie Narodowe konsekwentnie odcina się na się od swoich radykalnych propozycji takich jak np. wyjście ze strefy euro, skupiając się przede wszystkim na przywróceniu Francuzom poczucia bezpieczeństwa czy odbudowie francuskiego przemysłu, co poprawiłoby sytuację w mniejszych miastach. Swój przekaz kieruje do Francuzów zarabiających nieco ponad 2 tys. euro miesięcznie - a to już połowa kraju.

Eksperci zgodnie mówią o "dediabolizacji" Zjednoczenia Narodowego, zwłaszcza w porównaniu z wizerunkiem za czasów, gdy stery partii dzierżył Jean-Marie Le Pen. To pozwoliło m.in. na poszerzenie elektoratu o ten, który wcześniej głosował na bardziej umiarkowanych Republikanów. Nieprzypadkowa była też zmiana nazwy formacji. Jak wskazuje b. ambasador w Paryżu, obecna sugeruje koniec pozostawania w opozycji i "próbę zjednoczenia różnych środowisk".

O smutku związanym z wynikiem pierwszej tury wyborów w rozmowie z PAP mówi 24-letni Adrien, francuski korespondent w Warszawie współpracujący m.in. z "Le Figaro" oraz France24. Jak podkreśla, choć wśród jego najbliższych znajomych nie ma nikogo, kto głosowałby na Zjednoczenie Narodowe, to poparcie dla tej partii deklarują już np. niektórzy dziadkowie tych znajomych.

"To zazwyczaj ludzie, którzy całe życie ciężko pracowali. Migrantów z krajów arabskich i afrykańskich postrzegają jako osoby, które przyjeżdżają do Francji tylko po świadczenia społeczne, żerując w ten sposób na ich pracy. Mają wrażenie, że stanowią oni zagrożenie dla francuskiego modelu kulturowego. I to rodzi strach" - powiedział.

Jego zdaniem w utrwalaniu tego przekazu pomagają też media - od dwóch miesięcy liderem wśród francuskich kanałów informacyjnych jest bowiem skręcający coraz bardziej w prawo kanał CNews. "Można powiedzieć, że to francuski odpowiednik Telewizji Republika albo amerykańskiego Fox News" - ocenił Adrien.

Kanał CNews powstał w 2017 r. po tym, jak grupę Canal+ przejął porównywany do amerykańskiego Ruperta Murdocha francuski miliarder Vincent Bollore. Od tego czasu telewizja funkcjonująca wcześniej jako iTele zmieniła swoją linię redakcyjną, sprzyjając m.in. prawicowemu publicyście Ericowi Zemmourowi.

Związany z rodziną Bollore konglomerat medialny Vivendi przejął też koncern Lagardere, do którego należy m.in. prywatne radio Europe 1, a także tygodniki "Paris Match" i, wydawany od 1948 r., kultowy dla wielu "Le Journal du Dimanche". Zmiany w kierownictwie tego ostatniego tytułu skończyły się 40-dniowym strajkiem.(PAP)

 

Autorka: Sonia Otfinowska

sma/