W niedzielę mieszkańcy dwóch krajów związkowych we wschodniej części Niemiec, Saksonii i Turyngii, wybierali posłów do lokalnych parlamentów. W Turyngii zdecydowanie zwyciężyła skrajnie prawicowa AfD (Alternative für Deutschland), wyprzedzając chadecję. W Saksonii CDU nieznacznie wygrała z AfD.
"Generalnie takich wyników wyborów w Saksonii i Turyngii można było się spodziewać. Ich rezultat nie jest bardzo odmienny od sondaży, które publikowano w ostatnich tygodniach. Natomiast na pewno można powiedzieć, że odczuwa się pewne rozczarowanie" - przyznała ekspertka, komentując wyniki głosowania. "Przy takich sondażach można było bowiem liczyć na to, że niektórzy wyborcy zmobilizują się i pójdą, aby zablokować radykalne siły, czy to po lewej, czy po prawej stronie sceny politycznej" - podkreśliła.
"Nawet jeśli AfD nie będzie sprawowała władzy w tych landach, to jednak jej wyjątkowo dobry wynik wywołuje duże obawy, jeśli chodzi o przyszłoroczne wybory do Bundestagu. (Wzbudza też) obawy o stan świadomości politycznej obywateli i (świadczy o) ich niezadowoleniu z obecnej polityki" - zauważyła Łada-Konefał.
"Niepokój budzi przede wszystkim to, że wyborcy - i to jedna trzecia wyborców - wybrali siłę, która jest tak skrajnie nacjonalistyczna, głosi hasła bardzo populistyczne, odwołuje się do haseł związanych z najbardziej niechlubną historią Niemiec oraz podnosi postulaty nierealne do realizacji. To bardzo źle świadczy o stanie edukacji politycznej tej części niemieckiego społeczeństwa" - oceniła ekspertka.
Wyborcy nie głosują już na radykalne partie tylko dlatego, żeby wyrazić protest wobec innych ugrupowań. "Sondaże, które były ostatnio przeprowadzane, pokazują, że na pytanie, dlaczego głosują na AfD czy BSW, większe grupy odpowiadały: dlatego, że popieram tę partię, a nie dlatego, że chcę zaprotestować przeciwko innym partiom. To jest zmiana" - przyznała Łada-Konefał.
"Pamiętajmy, że oba te stronnictwa powstały jednak jako partie protestu. Wyborcy je wybierali, żeby dać czerwoną kartkę innym ugrupowaniom. Teraz już tak nie jest. I to też daje do myślenia - że to są przekonani wyborcy, że te populistyczne, skrajne hasła pozytywnie rezonują w tej części społeczeństwa" - dodała rozmówczyni PAP.
W przypadku sukcesu wyborczego lewicowego Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW) ważne jest zarówno to, że Wagenknecht cieszy się w Niemczech bardzo dużą popularnością, jak też to, jaki program zaprezentowała jej partia. "Jedno bez drugiego by nie zadziałało" - uważa analityczka.
"Program na pewno jest ważny, ale istotne jest również to, że Wagenknecht jest tak wyrazistą polityczką i tak dobrze wypada w mediach. Ona umie występować, jest bardzo lubiana. To sprzyjało programowi (jej) partii, który był bardzo dobrze przemyślany" - oceniła wiceszefowa Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. "Ona jako polityk doskonale wyczuwa tendencje w społeczeństwie. Było wyraźnie widać, że zagospodarowała luki pozostawione w programach innych partii, takie jak kwestia migracji, wojny w Ukrainie czy lewicowe hasła sprawiedliwości społecznej, a także to, że na wschodzie (Niemiec) są zapomniani i opuszczeni wyborcy" - dodała.
"Moim zdaniem dużą rolę odegrało również to, że Wagenknecht urodziła się we wschodnich Niemczech. (Dlatego) była wiarygodna dla tych ludzi - mimo, że mieszka na zachodzie" - podkreśliła ekspertka. "To jest właśnie element, który może pokazywać, że wyborcy dają się zwieść populistycznym hasłom. (Wagenknecht) sama mieszka na zachodzie i żyje jej się tam dobrze, ale głosi, że jest jedną z nich (reprezentantką wschodu - PAP). No nie jest. Ona należy do niemieckich elit, ale mimo wszystko potrafi być wiarygodna dla tych wyborców" - zauważyła ekspertka.
Łada-Konefał zwróciła uwagę, że "jeżeli porównuje się warunki życia pewnych grup społecznych na wschodzie i na zachodzie Niemiec to one są - mimo wszystko - podobne". Na zachodzie "tak samo może być bieda i są grupy, które żyją skromnie, korzystają z pomocy opieki społecznej. Ale to jest pewien mit, dobrze utwierdzony w pewnych grupach społecznych na wschodzie, że im żyje się gorzej. I bardzo łatwo się do niego odwołać. Wyjątkowo trudno przekazać tym ludziom, żeby oddzielali prawdę od fałszu, żeby nie dali się zwieść takim hasłom. Pamiętajmy, że oni w większości nie byli na zachodzie i nie wiedzą, że tam ludzie w im podobnych grupach społecznych żyją dokładnie tak samo jak oni" - podkreśliła rozmówczyni PAP.
Zdaniem ekspertki "wszystkie partie, zarówno rządowej koalicji (SPD, Zieloni, FDP - PAP), jak i CDU, która, mimo wszystko, uzyskała najlepszy wynik spośród partii środka, muszą wyciągnąć poważne wnioski przed przyszłorocznymi wyborami federalnymi".
"Rok to dużo, ale i mało w polityce" - oceniła wicedyrektorka Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich. "Przede wszystkim widać, że partie protestu się umocniły, więc pozostałym (ugrupowaniom) będzie bardzo trudno poprawić swoje notowania. Wszystkie podejmowane przez nie kroki mogą bowiem zostać uznane za niewiarygodne, ponieważ czynione przed wyborami" - zauważyła.
"Trochę nadziei jest w tym, że pewne grupy się obudzą i ci, którzy nie głosowali, pójdą i zagłosują na partie środka, żeby powstrzymać ugrupowania skrajne. Tak było troszeczkę w landach wschodnich, gdzie, przykładowo, część wyborców CDU mówiła, że głosuje na CDU nie dlatego, że popiera tę partię, tylko żeby nie głosować na AfD. Pytanie, jak duża będzie ta grupa i czy partiom uda się zmobilizować ludzi" - podsumowała Łada-Konefał.
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
pp/