Ekspertka: zakaz lub ograniczenie prawa do aborcji może stanowić naruszenie praw kobiety [WYWIAD]

2024-05-07 07:06 aktualizacja: 2024-05-07, 12:11
Gabinet ginekologiczny. Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Jacek Turczyk
Gabinet ginekologiczny. Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Jacek Turczyk
Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie stwierdzał, że interwencje medyczne dotyczą sfery życia prywatnego. Tak też jest z zabiegiem przerwania ciąży. W związku z tym zakaz lub ograniczenie kobiecie prawa do aborcji może stanowić naruszenie praw kobiety - powiedziała PAP radca prawna Magda Krzyżanowska-Mierzewska.

PAP: Czy aborcja jest prawem człowieka? W zależności od tego, która strona sporu o aborcję zabiera głos, pada wykluczająca się argumentacja w tej sprawie.

Magda Krzyżanowska-Mierzewska, radca prawna, w latach 1993-2018 prawniczka w Kancelarii Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, członkini Zespołu Ekspertów Prawnych Fundacji Batorego: Sprawa jest bardziej skomplikowana niż to hasło.

PAP: Proszę wyjaśnić.

M.K.-M.: Prawa człowieka, czyli prawa fundamentalne, są zagwarantowane konstytucyjnie i przez umowy międzynarodowe. Prawo do aborcji nie jest prawem fundamentalnym – w tym sensie, że ani konstytucja, ani umowy międzynarodowe nie gwarantują go wprost. Ale dostęp do zabiegu przerwania ciąży i okoliczności prawne, w jakich się to świadczenie odbywa, związane jest z prawem kobiety do decydowania o swoim życiu prywatnym i rodzinnym, gdyż życie kobiety związane jest nierozerwalnie z życiem płodu. A to jest prawo człowieka, którego państwo ma obowiązek przestrzegać.

O prawie do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego mowa jest w drugim rozdziale konstytucji. Mówi o nim także artykuł 8. Europejskiej konwencji praw człowieka. Prawo międzynarodowe jest w Polsce elementem prawa krajowego, nie ma więc żadnych wątpliwości, że Polskę wiąże ratyfikowana w 1992 r. Europejska konwencja praw człowieka.

PAP: Co dla kobiety w ciąży, chcącej skorzystać z aborcji, wynika z prawa do poszanowania jej życia prywatnego?

M.K.-M.: Artykuł 8. konwencji należy rozumieć w ten sposób, że państwo ma powstrzymywać się od ingerowania w życie prywatne i rodzinne jednostki. A jeśli już ingeruje, to ta ingerencja ma być zgodna z prawem, czyli odpowiadająca uzasadnionemu celowi. Musi być też proporcjonalna, czyli jak to określa Europejski Trybunał Praw Człowieka, konieczna w demokratycznym społeczeństwie z uwagi na dobro, które ma być chronione.

Dla zagwarantowania efektywnego korzystania z tego prawa państwo jako ustawodawca i regulator ma także obowiązki pozytywne. W przypadku relacji między szpitalem a pacjentem państwo ma obowiązek stworzenia takich regulacji, które niezależnie od tego, jakiego świadczenia potrzebuje pacjent, gwarantować będą - w związku z korzystaniem ze świadczeń medycznych - prawa pacjentek i pacjentów do autonomii osobistej. Konkretyzacją tych praw są prawa pacjenta, przewidziane w ustawodawstwie polskim. Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie stwierdzał, że interwencje medyczne – zarówno diagnostyczne jak i terapeutyczne - dotyczą sfery życia prywatnego. Tak jest też z zabiegiem przerwania ciąży. W związku z tym zakaz lub ograniczenie kobiecie prawa do aborcji może stanowić naruszenie praw kobiety. Działa to w obie strony - przerwanie ciąży wbrew jej woli też narusza prawa fundamentalne pacjentki.

PAP: Co z argumentem przeciwników aborcji, że na szali mamy dwie fundamentalne wartości? To prawo kobiety o decydowaniu o sobie oraz prawo płodu do życia.

M.K.-M.: Dyskusja wokół aborcji w Polsce, szczególnie ostatnio, jest nieznośnie zero-jedynkowa. Przeciwnicy prawa do terminacji ciąży przyjmują za oczywistość, że płód jest człowiekiem. Natomiast zgodnie ze stanowiskiem ETPC nie ma zgody co do natury i statusu embrionu i płodu. Jest to materia bardziej do rozważań filozoficznych niż prawnych.

Trzeba jednak przy tym pamiętać, że zawsze w przypadku konkurujących ze sobą dóbr przy rozstrzygnięciu sprawy musimy dokonywać ważenia tych interesów. Taką zasadę, znaną prawu europejskiemu przynajmniej od XIX wieku, wprowadziła konstytucja z 1997 r., choć nie bardzo jest uwzględniana przy stosowaniu prawa.

PAP: Zwracała pani uwagę w swoich publikacjach na stanowisko ETPC, według którego nie jest ani pożądane, ani możliwe w obecnym stanie rzeczy udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy nienarodzone dziecko jest osobą w rozumieniu art. 2 Konwencji, gwarantującego prawo do ochrony życia. Dlaczego ETPC dystansuje się od odpowiedzi?

M.K.-M.: Ta teza Trybunału pochodzi z wyroku dotyczącego pewnej francuskiej sprawy. W wyniku zbieżności nazwisk dwóch pacjentek lekarz ze szpitala w Lyonie przeprowadził zabieg przerwania ciąży u nie tej kobiety, która sobie tego życzyła. Został ukarany na podstawie przepisów o uszkodzeniu ciała i uszczerbku na zdrowiu. Kobieta chciała jednak, by lekarz odpowiadał karnie jak za zabójstwo. Sądy francuskie nie przyznały jej racji. Sprawa trafiła więc do Trybunału w Strasburgu.

Wtedy właśnie ETPC stwierdził, że nie jest ani możliwe, ani pożądane stwierdzenie, czy płód jest człowiekiem. Zrobił to, ponieważ uznał, że jest to pytanie, na które filozofia, etyka i biologia szukają odpowiedzi od dawna, a mimo to ludzkość do dziś nie poradziła sobie z osiągnięciem powszechnej opinii co do tego, kiedy się zaczyna życie człowieka. A to znaczy, że uzyskanie odpowiedzi na gruncie prawa nie jest możliwe. Dlatego też nie jest również pożądane, by ETPC próbował rozstrzygać tę kwestię – tym bardziej, że jest sądem międzynarodowym. Zostawia więc próby udzielenia odpowiedzi na to pytanie krajowym systemom prawnym państw należących do Rady Europy.

PAP: Jako prawniczka Kancelarii ETPC prowadziła pani trzy sprawy dotyczące praw Polek, które nie mogły zrealizować prawa do przerwania ciąży wynikającego z ustawy antyaborcyjnej z 1993 r. Wśród nich był m.in. słynny przypadek Alicji Tysiąc. We wszystkich tych sprawach Trybunał orzekł, że Polska naruszyła prawa skarżących. Poza nałożeniem obowiązku zapłacenia skarżącym kobietom odszkodowań za krzywdę, której doznały, wezwał państwo polskie do zmian prawnych, które - mówiąc w skrócie - upodmiotowią kobietę dochodzącą realizacji prawa do aborcji w relacji z systemem opieki zdrowotnej.

M.K.-M.: ETPC orzekł m.in., że polskie prawo nie zapewnia żadnej procedury odwoławczej pacjentce, której lekarz odmówi wykonania aborcji twierdząc, że nie zachodziły opisane w ustawie przesłanki. W przypadkach, którymi zajmował się Trybunał, pacjentki były wobec tej odmowy bezradne, a decyzja lekarza ostateczna. Kobieta była w tej relacji traktowana przedmiotowo, lekarz nie miał nawet obowiązku wyjaśnienia przyczyny odmowy. ETPC nakazał Polsce stworzyć mechanizmy, które pozwolą kobiecie dochodzić jej prawa do aborcji w przypadku spotkania się z odmową.

PAP: Ale te mechanizmy nie powstały. Dlaczego?

M.K.-M.: Komitet Ministrów Rady Europy, który monitoruje wykonanie wyroków Trybunału, regularnie pytał władze polskie, czy stworzyły odpowiednie procedury. Szło o to, żeby w sytuacji różnicy zdań między lekarzem a kobietą w ciąży co do tego, czy przysługuje jej prawo do przerwania ciąży pod rządami ustawy z 1993 r, kobieta mogła się domagać rozstrzygnięcia tego sporu w taki sposób, że jej stanowisko zostałoby wysłuchane i wzięte pod uwagę na równi ze stanowiskiem lekarza.

Kolejne rządy odpowiadały, że żadnej takiej procedury wprowadzać nie trzeba. Ta zabawa w kotka i myszkę była możliwa m.in. przez to, że obraz z Polski był zamazany. Państwo nie prowadziło rzetelnej sprawozdawczości dotyczącej ani zabiegów przerywania ciąży, ani tym bardziej odmów wykonania aborcji, te odmowy nie były wydawane na piśmie, po rozmowie między lekarzem a pacjentką często nie pozostawał ślad w dokumentacji medycznej.

PAP: Z czego brała się taka niemoc państwa w tym obszarze?

M.K.-M.: Myślę, że miało to związek z polską – dość paternalistyczną – tradycją uprawiania medycyny, gdzie role w relacji lekarz - pacjent są ściśle określone. Państwo wolało w to nie ingerować.

Lekarz czy lekarka mogli zdecydować, że odmówi uprawnionej pacjentce aborcji, przy czym zarówno z jego punktu widzenia, jak i szpitala, lepiej było, by nie było po tym specjalnie śladu w dokumentacji. Z powodu obaw o odpowiedzialność karną na porządku dziennym było też odsuwanie w czasie decyzji, czy lekarz wykona aborcję, odsyłanie kobiety na dodatkowe konsultacje, zalecanie dodatkowych badania, domaganie się dodatkowych dokumentów niż te, które były wymagane przez prawo. Po to, by dojść w końcu do momentu, gdy na legalną aborcję było już za późno. W ten sposób ustawa z 1993 r, wywierała w praktyce efekt mrożący, co zresztą Trybunał podkreślał w swoich wyrokach.

PAP: Teraz Ministerstwo Zdrowia przygotowuje rozporządzenie dla szpitali, które mówi, że jeśli placówka ma kontrakt z NFZ na świadczenia ginekologiczno-położnicze, to ma zapewnić przynajmniej jednego lekarza przeprowadzającego aborcje w sytuacjach przewidzianych w przepisach. Inaczej grozi utrata części, a nawet całej umowy z Funduszem. Czy to może poprawić sytuację kobiet?

M.K.-M.: Resort zdrowia przekazał w marcu informacje o tym projekcie rozporządzenia do Komitetu Ministrów RE, wciąż czekającego na zmiany w polskim systemie prawnym, które zagwarantują Polkom, że ich prawa w kontekście przepisów aborcyjnych będą respektowane. Komitet przyjął z zadowoleniem informację o tym, że jest w końcu postęp.

Dobrą wiadomością jest również to, że państwo ma zamiar monitorować odmowy wykonania aborcji przez instytucje medyczne finansowane przez NFZ i ma to swoje odzwierciedlenie w dokumentacji medycznej i sprawozdawczości do NFZ. W takiej sytuacji lekarzom trudniej lawirować, a pacjentka ma w ręku narzędzia do złożenia skargi i wyegzekwowania swoich praw. Cieszę się, że obecne kierownictwo Ministerstwa Zdrowia próbuje zerwać z tą utrwaloną w polskich szpitalach tradycją hipokryzji statystycznej w odniesieniu do aborcji. Tę hipokryzję zresztą utrzymywała i zachęcała do niej praktyka składania przez kolejne rządy rocznych sprawozdań z wykonania ustawy z 1993 r., z których wynikało, że liczba dokonywanych w Polsce zabiegów była po prostu śmiesznie niska w stosunku do liczby kobiet w wieku rozrodczym.

PAP: W Sejmie są cztery projekty dotyczące prawa aborcyjnego. Trzecia Droga, wraz z postulatem przywrócenia możliwości przerywania ciąży z powodu ciężkiej wady płodu, proponuje przeprowadzenie referendum. Przeciwnicy sięgają tu po argument z początku naszej rozmowy - nie robi się plebiscytów na temat praw człowieka. Jakie jest pani zdanie?

M.K.-M.: Odpowiem z perspektywy pragmatycznej. Mówienie o referendum jest całkowicie zawieszone w powietrzu, ponieważ nie wiemy, jak miałyby wyglądać pytania referendalne.

Poza tym nie można zamykać oczu na fakt, że Kościół katolicki, będący instytucją dysponującą strukturami, pieniędzmi i niezłomnym przekonaniem, że ma rację, dołoży wszelkich starań, żeby to referendum wypadło dla praw reprodukcyjnych kobiet niekorzystnie. Mielibyśmy więc do czynienia już na wejściu z bardzo znaczną nierównowagą sił, a negatywny dla praw kobiet wynik takiego referendum zabetonowałby dyskusję na dziesięciolecia, oczywiście kosztem kobiet. (PAP)

Rozmawiała Anita Karwowska

kgr/