PAP Life: Podobno o mały włos nie zostałeś informatykiem?
Filip Pławiak: W liceum skończyłem klasę z rozszerzoną matematyką, informatyką i angielskim, więc informatyka wydawała się naturalnym wyborem. Złożyłem papiery na AGH w Krakowie, ale zdawałem też na aktorstwo w Łódzkiej Filmówce. Zostałem przyjęty na informatykę, a tydzień później dowiedziałem się, że dostałem się też do Łodzi. Intuicyjnie zdecydowałem się na tę drugą opcję. Generalnie mam ścisły umysł, ale aktorstwo zawsze mnie pociągało, brałem udział w różnych konkursach recytatorskich, szkolnych przedstawieniach.
PAP Life: Ścisły umysł przydaje się w zawodzie aktora?
F.P.: Myślę, że przydaje się w analizowaniu roli. Jestem dość precyzyjny. Kiedy siadam nad scenariuszem, rozkładam go na czynniki pierwsze. Bardzo dokładnie rozpisuję sobie wszystkie sceny i to, co sobie wyobrażam, że w tych scenach będzie się działo. Ale to jest punkt wyjścia, bo nie jestem fanem grania w taki wycyzelowany sposób. I jeśli pojawia się możliwość improwizacji, jeśli coś wydarza się w danym momencie, to świetnie. Wychodzę z założenia, że muszę w każdej scenie poczuć to, co mój bohater, i do tego zawsze zmierzam. Była kiedyś taka sytuacja na planie „Chyłki”. Kręciliśmy scenę w szpitalu, leżałem podłączony do aparatury, monitory faktycznie działały i w pewnym momencie przychodził lekarz, który przekazywał mi bardzo złą wiadomość. W każdym dublu, w chwili, gdy padała ta informacja, tętno i puls skakały mi tak, że monitory wariowały. W pewnym momencie trzeba było je po prostu odłączyć, bo nie dało się nagrać dźwięku. To była autentyczna reakcja mojego organizmu na złą informację. Dla mnie to jest właśnie to, czego szukam w aktorstwie.
PAP Life: Przy takim emocjonalnym zaangażowaniu łatwo ci wyjść z roli?
F.P.: Na pewno coś z tych ról zostaje we mnie na dłużej. Ale w domu nie jestem postacią (śmiech). Różne są szkoły, różne podejścia. Niektórzy aktorzy przez cały czas na planie są w postaci. Ale ja lubię sobie na chwilę odskoczyć i nawet jeśli mamy bardzo trudne emocjonalnie sceny, to między dublami czy między scenami lubię sobie trochę pożartować.
PAP Life: Słyszałam, że bardzo starannie wybierasz role. Często odmawiasz?
F.P.: Przyznam szczerze, że tak. Razem z moimi agentkami, z którymi współpracuję już od szkoły, dość misternie planujemy całą moją drogę aktorską i razem podejmujemy trudne decyzje, czy coś wziąć, czy nie. Rozmawiam też z moją dziewczyną i wspólnie zastanawiamy się, czy to jest coś ciekawego. Koniec końców zawsze jednak decyzja zostaje po mojej stronie. Dla mnie najważniejsze jest, czy historia mnie wciąga, czy jest dla mnie ekscytująca. Jeśli nie – odmawiam.
PAP Life: Nie boisz się, że kiedyś telefon nie zadzwoni, a rachunki płacić trzeba.
F.P.: Na razie udaje mi się funkcjonować w zawodzie. Zdarza się, że przez jakiś czas telefon milczy, ale też nie da się pracować cały czas. Wychodzę z założenia, że dopóki mogę sobie na to pozwolić, to przyjmuję tylko te propozycję, które chcę. Może inaczej bym myślał, gdybym miał trójkę dzieci na utrzymaniu, ale teraz nawet jeżeli pieniądze się skończą, to jakoś sobie poradzę do następnego projektu. Generalnie jestem w dość komfortowej sytuacji, bo przychodzą do mnie ciekawe propozycje. Jednak trzeba też pamiętać, że jak coś fajnego się pojawia, to zazwyczaj jest sporo chętnych do tego, żeby to zagrać.
PAP Life: 8 marca do kin wchodzi film Marcina Koszałki „Biała odwaga”, w którym zagrałeś główną rolę. Dramat ten, pokazujący kolaborację części mieszkańców Podhala z nazistami, wywołał wiele kontrowersji na długo przed premierą. Niektórzy uważają, że nierzetelnie pokazuje prawdę historyczną. Nie obawiasz się, że ta rola może ci zaszkodzić w karierze?
F.P.: Nie boję się tego, choć widzę, że „Biała odwaga” wzbudza wiele emocji. Dla mnie najważniejsze jest to, jaki jest ten film, jak działa na widza. Uważam, że jest zrobiony bardzo uczciwie i sprawiedliwie. Mam nadzieję, że będzie odbierany z otwartą głową, także przez osoby, których historycznie to dotyczy. Wiadomo, że film jest kontrowersyjny, bo poruszamy trudny temat. Jednak, moim zdaniem, po to właśnie robi się filmy – żeby o nich rozmawiać, żeby wywoływały dyskusję, poszerzały horyzonty, wiedzę, uwrażliwiały na różne tematy, zjawiska. Jestem aktorem i dostałem do zagrania świetnie napisaną rolę, która była dla mnie super wyzwaniem pod wieloma względami i na tym się skupiłem.
PAP Life: Słyszałeś wcześniej o Goralenvolku, zanim dostałeś propozycję zagrania w „Białej odwadze”?
FP: Po raz pierwszy usłyszałem o Goralenvolku od Marcina Koszałki, kiedy kręciliśmy „Czerwonego pająka”, to było dziesięć lat temu. Marcin mówił mi wtedy, że ma taki pomysł na film. Przed rozpoczęciem zdjęć bardzo dużo na ten temat rozmawialiśmy. Marcin przygotowując się do tego projektu zdobył olbrzymią wiedzę. Zaufałem mu, bo wiedziałem, że zależy mu ogromnie, żeby opowiedzieć tę historię rzetelnie. Naturalnie korzystając również z możliwości, jakie daje film fabularny. Sięgnąłem też po książkę „Goralenvolk. Historia zdrady” Wojciecha Szatkowskiego, która jest najlepszym opracowaniem na ten temat. Jednak główną bazą w przygotowaniu do filmu był scenariusz, który napisał Marcin.
PAP Life: Bardzo solidnie przygotowywałeś się do zagrania tej roli. Podobno przez rok trenowałeś wspinaczkę. To był twój pomysł czy reżysera?
F.P.: Chciał tego i reżyser, i ja. Dla mnie wspinanie było czymś nowym. Wcześniej raz w życiu byłem na ściance, tak naprawdę zacząłem wszystko od początku. Chciałem dojść do takiego poziomu sprawności, w którym będę w stanie przejść najtrudniejszą drogę na filarze Kazalnicy. W pewnym momencie Andrzej Marcisz, wybitny wspinacz i taternik, który mnie przygotowywał, stwierdził, że damy radę. Oczywiście musieliśmy sprawdzić, jak mój organizm zareaguje w ekspozycji, jaka jest w Tatrach, wisząc kilkaset metrów nad przepaścią. Okazało się, że nie pojawia się u mnie żaden strach, lęk, raczej entuzjazm i ekscytacja. Ale faktycznie bardzo długo się przygotowywaliśmy. Praktycznie każdą wolną chwilę poświęcałem treningom. Kiedy byłem w Warszawie, właściwie codziennie wspinałem się na ściance. Na kilka miesięcy przeprowadziłem się też do Krakowa, gdzie wspinaliśmy się na Zakrzówku, w skałach. Byliśmy też zimą w Turcji na dwutygodniowym obozie. No, a później ruszyliśmy w Tatry.
PAP Life: Dlaczego ta wspinaczka była dla ciebie taka ważna?
F.P.: Na pewno pomogło mi to zbudować postać Jędrka, bo wspinanie jest jego pasją i wielką namiętnością. Myślę, że w jakimś sensie go definiuje. A dla mnie jest też metaforą wolności. Uważam, że Jędrek tej wolności w górach szuka. Przygotowując się do tej roli, przez kilka miesięcy ćwiczyłem też tańce góralskie. Ostatecznie tańca w filmie zostało niewiele, ale byliśmy gotowi, żeby pokazać go więcej. Poza tym uczyłem się gwary góralskiej.
PAP Life: Na Netflixie można cię teraz oglądać w najnowszym, trzecim sezonie „Rojsta”, w którym wcielasz się w rolę młodego Kierownika hotelu, Kociołka - kelnera, cinkciarza i alfonsa. Do tej roli też przygotowywałeś się tak starannie?
F.P.: W przypadku Kociołka na pewno trudniej byłoby przygotowywać się aż tak dokładnie (śmiech). Tutaj mocno się skupiłem na sferze psychologicznej, ale też na fizyczności tego bohatera. Wiemy, jaki jest Kierownik w późniejszych latach. W pierwszym i drugim sezonie „Rojsta” to ważna postać, którą gra wspaniały Piotr Fronczewski. Trzeba było znaleźć połączenie między tymi bohaterami. Z drugiej strony niewiele wiadomo o przeszłości Kierownika, więc miałem też swobodę w budowaniu postaci. Zastanawiałem się, w jaki sposób się porusza, jak patrzy, jak pali papierosa. Myślę, że to może być niezła gratka dla widzów w trzecim sezonie, żeby się więcej o Kociołku dowiedzieć, żeby zobaczyć go na początku jego drogi, jak docierał do miejsca, w którym teraz się znajduje i co tak naprawdę musiał zrobić, żeby się w tym miejscu znaleźć.
PAP Life: Zastanawiałam się, czy Jędrka z „Białej odwagi” i Kierownika Kociołka z „Rojsta Millenium” coś łączy. Z jednej strony to dość nieciekawe postaci. Ale trudno ich zdecydowanie potępić, coś sprawia, że jednak ich się lubi.
F.P.: Te postaci łączy pewna złożoność, nie są jednoznaczne. Dla mnie w przypadku Kociołka ważne było, żeby znaleźć jakieś jaśniejsze oblicze tego bohatera. Tak samo w Jędrku chciałem poszukać zrozumienia dla decyzji, które podejmuje i obronić go w oczach widzów. Bo zarówno o Kociołku, jak i o Jędrku można pomyśleć, że to nie są do końca dobrzy ludzie. Z drugiej strony, mam wrażenie, że jesteśmy w stanie ich zrozumieć i empatyzować z nimi.
PAP Life: Co jest dla ciebie najważniejsze w aktorstwie?
F.P.: Poczucie pasji w tym, co się robi i adrenaliny związanej z nowymi rzeczami. Plus ten zawód daje szansę doświadczenia wielu różnych żyć. Bardzo ważne są dla mnie spotkania z ludźmi i myślę, że to jest niezwykły atut tej pracy. Myślę, że po „Rojście” zostanie mi bardzo dużo świetnych znajomości. Od dłuższego czasu chciałem spotkać się w pracy z Jankiem Holoubkiem i okazało się to fantastycznym doświadczeniem. Janek stworzył coś w rodzaju filmowej rodziny, do której zostałem bardzo serdecznie przyjęty.
PAP Life: Był taki moment, kiedy aktorstwo cię znużyło?
F.P.: Czasami pojawiają się takie momenty, gdzie przychodzi mi do głowy, że może zrobiłbym sobie na przykład rok przerwy i gdzieś wyjechał, oczyścił głowę. Z tym zawodem wiąże się bardzo dużo emocji, których używa się budując różne postaci. Do tego dochodzi poczucie, że przez cały czas jesteśmy poddani ocenie - od momentu castingu, przez zdjęcia, później, kiedy już film wychodzi, pojawiają się recenzje, opinie itd. Chociaż ja tak naprawdę najbardziej stresuję się tuż przed pierwszym dniem zdjęciowym. Mam jednak przekonanie, że jak się ma wyznaczony cel i podejmuje decyzje w zgodzie ze sobą, to gdzieś to wszystko się później zazębia. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz