Insp. Dyjasz o Jaworku: samobójstwo poprzez strzał w tył głowy to rzadkość

2024-07-26 10:44 aktualizacja: 2024-08-01, 13:49
Jacek J. Fot. Śląska Policja
Jacek J. Fot. Śląska Policja
Samobójstwo poprzez strzał w tył głowy zdarza się bardzo rzadko. Przed 30 lat pracy w policji nie spotkałem się z takim przypadkiem, choć o nich słyszałem - powiedział w Studiu PAP insp. Marek Dyjasz, b. dyrektor Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji, odnosząc się do sprawy Jacka Jaworka.

Insp. Dyjasz w piątek w Studiu PAP powiedział, że sposób, w jaki Jaworek odebrał sobie życie poprzez strzał w tył głowy i dobór miejsca, w którym został znaleziony, "nie był wybrany przypadkowo". "Tak zakamuflował swoje działania, tak zamataczył, że jeszcze po jego śmierci mamy wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi" - dodał.

Były dyrektor Biura Kryminalnego KGP na pytanie o to, jak często samobójcy decydują się na strzał w tył głowy odpowiedział: "bardzo rzadko".

"Przez 30 lat pracy w policji nie spotkałem się z takim przypadkiem. Bywały, słyszałem o nich, natomiast sam nigdy nie miałem takiego przypadku. Jaworek troszeczkę tak jakby zabawił się z organami ścigania: "To jeszcze wam utrudnię na koniec, pogłówcie się, czy czasami ktoś nie pozbawił mnie życia" - zaznaczył.

Zdaniem insp. Dyjasza mężczyzna przez trzy lata "grał na nosie organom ścigania i tak samo zagrał na koniec". Podkreślił jednocześnie, że Prokuratura Okręgowa w Częstochowie odrzuciła możliwość namowy bądź pomocy osób trzecich w targnięciu się na własne życie. Dodał, że w przypadku samobójstw zawsze bada się taką możliwość.

Analizując błędy, czy niedopatrzenia policji, które pozwoliły Jaworkowi wymknąć się z obławy i pozostać nieuchwytnym na początku poszukiwań w 2021 r. insp. Dyjasz podkreślił, że pomimo blokady dróg i szeroko zakrojonych poszukiwań terenowych z użyciem śmigłowców, dronów oraz psów tropiących "ewidentnie pozwolono mu się wymknąć". "To kładzie się cieniem na czynnościach policyjnych w pierwszych 48 godzinach, które są najważniejsze" - ocenił.

Były dyrektor Biura Kryminalnego KGP, wymieniając kolejne czynniki, które pozwoliły Jaworkowi pozostać do samego końca nieuchwytnym przypuszcza, że być może źle zdiagnozowano krąg osób, które mogły pomagać mężczyźnie. Ocenił, że poszukiwanemu musiała pomagać co najmniej jedna osoba, na co wskazuje fakt, że w chwili samobójstwa nie był zaniedbany, miał czysty i schludny wygląd, nie był wychudzony, co wskazuje na dobre odżywianie.

"Mam nadzieję, że prokuratura do tego dojdzie i ustali, kto mu pomagał i zobaczymy dalszą część spektaklu, który Jaworek nam zafundował" - powiedział.

Wyniki badań DNA potwierdziły, że w Dąbrowie Zielonej (pow. częstochowski) znaleziono zwłoki Jacka Jaworka. Informację potwierdziła w czwartek Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Mężczyzna, który według ustaleń śledczych dokonał potrójnego zabójstwa, był poszukiwany przez ponad trzy lata.

Zwłoki z raną postrzałową głowy znaleziono w piątek, 19 lipca br. rano, obok boiska miejscowego klubu sportowego. Pierwsze wnioski z oględzin z udziałem biegłych z zakresu medycyny sądowej balistyki wskazały na samobójstwo. Na miejscu znaleziono też broń.

Ciało Jacka Jaworka znajdowało się około kilometra od cmentarza, na którym pochowano jego ofiary sprzed ponad trzech lat, i około pięciu kilometrów od miejscowości, w której dokonał zbrodni.

Według śledczych Jaworek w nocy 10 lipca 2021 r. w Borowcach zastrzelił brata, bratową i 17-letniego bratanka. Przeżył wówczas 13-letni drugi syn małżeństwa, który się ukrył, a potem uciekł z domu.

Kilka miesięcy wcześniej Jaworek zamieszkał z rodziną po tym, jak opuścił zakład karny, w którym odbywał kilkumiesięczną karę zastępczą z powodu niepłacenia alimentów. Małżonkowie zgłosili policji, że Jaworek kieruje wobec nich groźby. W zawiadomieniu nie było jednak mowy o tym, że ma lub może mieć broń palną. Rodzinny spór miał dotyczyć podziału majątku.

Po zbrodni ślad po Jacku Jaworku zaginął. Mimo blokad dróg i szeroko zakrojonych poszukiwań terenowych z użyciem śmigłowców, dronów i psów tropiących, mężczyzny nie udało się odnaleźć. Śledczy podejrzewają, że mógł się ukrywać poza Polską. Został wpisany na listę najbardziej poszukiwanych przestępców w Unii Europejskiej.

Śledztwo w sprawie potrójnego zabójstwa po niemal dwóch latach zostało zawieszone. Kontynuowane były natomiast poszukiwania.

Dyjasz ws. Sebastiana M.: popełniono błąd, powinien być zatrzymany na miejscu zdarzenia

W sprawie wypadku na A1w ub. roku, w którym zginęła trzyosobowa rodzina, popełniono błąd. Powinno dojść do zatrzymania Sebastiana M. w miejscu wypadku i zastosowania tymczasowego aresztu - ocenił w piątek w Studiu PAP insp. Marek Dyjasz, b. dyrektor Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji.

16 września ub.r. na autostradzie A1 w Sierosławiu (pow. piotrkowski, woj. łódzkie) w tragicznym pożarze auta zginęła trzyosobowa rodzina - rodzice oraz ich 5-letni syn. Bezpośrednio po wypadku strażacy przekazali, że doszło do zderzenia dwóch samochodów osobowych, a w jednym z nich (KIA) wybuchł pożar. Jak wynikało z rejestratora danych drugiego samochodu marki BMW - auto jechało co najmniej 253 km/h.

Kierowca BMW nie został aresztowany i wyjechał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Insp. Dyjasz w piątek w Studiu PAP pytany o to, dlaczego mężczyzny nie zatrzymano na miejscu wypadku, co ostatecznie pozwoliło mu na opuszczenie kraju odpowiedział, że "czynników mogło być kilka" i przyznał, że sam był zdziwiony, że nie doszło do zatrzymania i zastosowania aresztu tymczasowego na 3 miesiące.

"Biegli, którzy byli na miejscu zdarzenia, policjanci, którzy zakładam, że byli przygotowani profesjonalnie do oględzin i do badania miejsca wypadku drogowego, powinni i byli w stanie wskazać, że właśnie kierujący samochodem marki BMW bezpośrednio przyczynił się do tego tragicznego zdarzenia" - ocenił.

Były dyrektor Biura Kryminalnego KGP zauważył, że na samochodzie sprawcy były fragmenty lakieru z samochodu, w który uderzył, zeznania świadków świadczyły o jego winie, a w internecie opublikowane były filmy z "szaleńczej jazdy" kierowcy BMW. W jego ocenie, pozwalało to policjantom na zatrzymanie Sebastiana M. na 48 godzin, a prokurator na bazie szczątkowych materiałów był w stanie uargumentować przed sądem zastosowanie tymczasowego aresztu. "Popełniono błąd" - dodał.

Insp. Dyjasz ocenił, że obrońca Sebastiana M. musiał zostać szybko zaangażowany w sprawę i najprawdopodobniej "skutecznie spowodował, że jego klient mógł bezpiecznie i bez żadnych problemów wyjechać za granicę".

"Prokuratura wyjaśniała tę kwestię. Z tego co wiem nadzór nad tą sprawą był wielokrotnie prowadzony przez prokuratora nadrzędnego i przez wyższą instancję. W policji też prowadzono postępowanie wyjaśniające. Nie znaleziono dowodów wskazujących na to, że umyślnie, czy w sposób celowy spowodowano, że kierujący tym samochodem jest w stanie w tej chwili unikać odpowiedzialności karnej" - powiedział.

W czerwcu prokurator generalny Adam Bodnar rozmawiał z ambasadorem Zjednoczonych Emiratów Arabskich Mohamedem al Harbi m.in. o postępowaniu ekstradycyjnym wobec podejrzanego o spowodowanie śmiertelnego wypadku Sebastiana M. Dominującym tematem tamtej rozmowy było ustalenie, czy zarzucane mu przestępstwo jest czynem karalnym zgodnie z prawem ZEA, jak również czy spełnia kryteria przestępstwa ekstradycyjnego, określonego dwustronną umową.

PK zapowiadała wówczas, że w najbliższym czasie polska strona przekaże władzom emirackim dodatkowe informacje odnoszące się do oceny prawnej czynu zarzucanego Sebastianowi M.

Pod koniec stycznia PK uzyskała z Ambasady RP w Abu Dhabi informację o uchyleniu wobec Sebastiana M. aresztu stosowanego w postępowaniu ekstradycyjnym toczącym się na terytorium ZEA. W świetle przepisów emirackich po 60 dniach od zatrzymania i izolacji poszukiwanego następuje jego zwolnienie i orzeczenie kaucji. Sędzia z ZEA podczas wideokonferencji w lutym zapewniał jednak, że nie ma możliwości, aby podejrzany opuścił terytorium Emiratów do zakończenia postępowania ekstradycyjnego.

16 września ub.r. po godz. 19 na autostradzie A1 w Sierosławiu (pow. piotrkowski, woj. łódzkie) w pożarze auta zginęła trzyosobowa rodzina - rodzice i ich 5-letni syn.

Na twitterowym (obecnie X) profilu "bandyci drogowi" umieszczono zapis z kamery auta jadącego A1 w przeciwnym kierunku, gdzie widać moment wypadku i rozbłysk pożaru. Do filmu dołączony jest opis: "Rodzina Patryka, Martyny oraz 5-letniego Oliwiera poszukuje prawdy" - napisano na profilu. I dalej: "Jedyny świadek zdarzenia potwierdza, że chwilę przed wypadkiem zwróciła jego uwagę ogromna prędkość kierowcy BMW".

Ówczesny minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro wydał polecenie wysłania listu gończego za kierowcą BMW, który uczestniczył w wypadku. Sebastian M. jest podejrzany o spowodowanie wypadku; rodzina ofiar domaga się zmiany kwalifikacji prawnej na zabójstwo.

4 października ub.r. pełnomocnik poszukiwanego listem gończym Sebastiana M. złożył wniosek o wystawienie listu żelaznego dla jego klienta. Tego samego dnia podano, że Specjalna Grupa Poszukiwawcza powołana przez Komendanta Głównego Policji na terenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich wspierała lokalną policję, która dokonała wówczas zatrzymania poszukiwanego Sebastiana M. W styczniu br. Sąd Apelacyjny w Łodzi formalnie oddalił wniosek w sprawie listu żelaznego dla Sebastiana M.

 

Rozmawiał Adrian Kowarzyk (PAP)

sma/