PAP Life: Zacznę naszą rozmowę trochę ornitologicznie. Często zachwycamy się papugami czy pawiami, podziwiamy orły, wzruszają nas bociany, ale najwięcej jest zwykłych wróbli. Pan chyba ma do nich słabość?
Jacek Borusiński: Myślę, że tak. Jestem dzieckiem blokowym. Pamiętam z czasów mojego dzieciństwa, że wróbli było bardzo dużo. A potem nagle te wróble zniknęły. Ale trochę metaforycznie mówiąc, wydaje mi się, że każdy z nas ma tego wróbla w sobie. W naszym życiu trochę tak jest, że są okresy, kiedy szukamy różnych rzeczy, stroimy piórka, puszymy się, chcemy być papugą czy pawiem, a dopiero po latach wracamy gdzieś do tego wróbla i doceniamy go za jego delikatność, zwyczajność. Też miałem różne momenty, ale dziś jest mi dobrze z tą wróblowatością. Bo to jest prawdziwe, szczere. Wydaje mi się, że taki jest właśnie nasz film „Wróbel” - bez tych niewiarygodnych kolorów, napięć, nadęć.
PAP Life: W filmie „Wróbel” zagrał pan Remka Wróbla - listonosza z małego miasteczka, którego życie jest zwyczajne, wręcz nudne. To dobra historia na film?
J.B.: Myślę, że bardzo celnie ujął to Tomek Gąssowski, reżyser, że to jest film o dużych rzeczach, opowiedziany w lekki sposób. Być może dla większości osób życie Remka Wróbla jest zwyczajne, ale on je przecież bardzo lubił, poukładał sobie tak, jak chciał. Był samotny i nagle w wieku 40 lat pierwszy raz spotkał się, czy nawet zderzył, z relacjami, których nie znał. Pojawia się zapomniany dziadek, kobieta, która wzbudza w nim uczucia. Dla Wróbla to jest trudne, ale przekonuje się, że to nowe życie może być dobre. Nawet lepsze niż to, które wiódł dotychczas.
PAP Life: Co charakterystyczne, świat, który oglądamy na ekranie istnieje właściwie poza czasem.
J.B.: Bardzo to lubię, zresztą nie tylko w tym filmie. Zawsze, kiedy mówimy trochę o świecie Mumio, to podkreślamy, że interesują nas postaci, które są gdzieś na obrzeżach, daleko od centrum, od tych wszystkich papug, pawi; są właśnie trochę poza czasem. Tacy ludzie chyba bardziej nas poruszają.
PAP Life: „Wróbel” to debiut fabularny Tomasza Gąssowskiego. Wcześniej wystąpił pan w jego krótkometrażowym filmie „Baraż”. Ale wasza znajomość zaczęła się wiele lat temu, jeszcze w czasach reklam dla Plusa.
J.B.: To bardzo długa historia. Wszystko zaczęło się trochę od Jeremiego Przybory, który kiedyś pojawił się na spektaklu Mumio, przyprowadzony przez Magdę Umer. I po tym spektaklu Magda dała mu kasetę z naszym spektaklem, a on przekazał ją swojemu synowi Konstantemu Przyborze, który razem z Iwem Zaniewskim prowadził i do tej pory prowadzi agencję reklamową PZL. I tam właśnie rozpoczęła się nasza znajomość z Tomkiem, który funkcjonował już w świecie reklamy. Jest kompozytorem, pisał bardzo dużo muzyki do reklam. Zaprzyjaźniliśmy się, dużo rozmawialiśmy też o filmach, bo Tomek współpracował z Andrzejem Jakimowskim - współprodukował jego filmy, komponował do nich muzykę. Później Tomek nakręcił krótkometrażowy film „Baraż”, w którym zagrałem główną rolę. Ten obraz dostał trochę nagród na różnych festiwalach, moja rola też została doceniona. Wtedy już wiedzieliśmy z Tomkiem, że podobne rzeczy są dla nas ważne. Że są takie przestrzenie, drobiazgi, niuanse, które z jednej strony nas śmieszą, a z drugiej wzruszają. Kiedy więc Tomek wpadł na pomysł „Wróbla”, to sytuacja była totalnie bezprecedensowa, ponieważ miałem świadomość, że powstaje film, w którym z myślą o mnie jest pisana główna rola.
PAP Life: To marzenie wszystkich aktorów.
J.B.: To jest absolutnie niesamowite. Mam taką anegdotę z czasów jeszcze na długo przed rozpoczęciem zdjęć. Kiedyś mieliśmy próbę, zastanawialiśmy się, czy w poszczególnych scenach coś można zmienić, dodać, odjąć i w pewnym momencie zaproponowałem, żebyśmy odpoczęli i poimprowizowali. Zacząłem to robić, ale ku mojemu zaskoczeniu, kiedy nagle spojrzałem w ten scenariusz, to okazało się, że mówię niemal dokładnie tekstem scenariusza. Czyli moja improwizacja była totalnie zbieżna z tym, co już było napisane. To jest wspaniałe, że grając, człowiek nie musi walczyć z tekstem. Ponieważ jest to, tak naprawdę jego tekst - uwzględniający jego sposób wypowiadania się, pauzy, zacięcia, wrażliwość. Bardzo mocno zaangażowałem się w ten film, w zasadzie uczestniczyłem prawie w każdym castingu, żeby sprawdzić, czy jest tak zwana chemia pomiędzy postaciami.
PAP Life: Czyli „Wróbel” to w zasadzie też pana film?
J.B.: Aż tak bym tego nie powiedział. To jest absolutnie Tomka film. Natomiast jest to projekt napisany z myślą o mnie.
PAP Life: Czy w związku z tym w życiu filmowego bohatera są historie, które są zbieżne z pana doświadczeniami życiowymi?
J.B.: Raczej nie, aczkolwiek też tutaj mam pewną anegdotę. Kiedy oglądałem z żoną w domu którąś z wersji montażowych, to ona zauważyła, że postać Wróbla mocno koreluje ze mną. Też mam swoje różne przyzwyczajenia, rutyny. Ale jeśli chodzi o historię, na pewno jest to świat Tomka. Małomiasteczkowy, bardzo mocno związany z piłką - ponieważ on był też właśnie piłkarzem, potem trenerem. Natomiast ten świat jest mi na tyle bliski, że nie miałem problemów, by się w nim odnaleźć.
PAP Life: Główna rola to wyzwanie. A pan nie jest zawodowym aktorem, nie skończył pan szkoły aktorskiej. Nie przeszkadzało to panu w graniu?
J.B.: Od prawie 30 lat wykonuję zawód aktora, a od 27 z niego żyję, tak naprawdę nigdy nie robiłem nic innego w swoim życiu. Jako Mumio zagraliśmy 1500 spektakli, a poza tym wystąpiłem w 25 filmach. Więc nieskromnie powiem, że nie odczuwam braku jakiś umiejętności. W momencie, kiedy zdawałem na aktorstwo w PWST w Krakowie i mi się nie udało, to oczywiście byłem załamany. Później dowiedziałem się, że nie przyjęto mnie z powodu niescenicznej sylwetki i za długich rąk. Dokładnie tak było napisane na uzasadnieniu, dlaczego mnie odrzucono. Po latach spotkałem jednego z ówczesnych egzaminatorów, który powiedział: „Słuchaj, prawdopodobnie ty byś nie stworzył takiego stylu, języka, emploi, gdybyś był w tej szkole”. Musiałem do wszystkiego dochodzić sam, na różnego rodzaju warsztatach, a przede wszystkim poprzez praktykę spektakli na żywo. Ale film zawsze mnie bardzo ciągnął. I nie ukrywam, że wciąż myślę o filmie, nie tylko od strony aktorskiej. Napisałem scenariusz i wyreżyserowałem film „Hi-way”, który był w kinach. Napisałem też scenariusz 10-odcinkowego serialu. Nakręciliśmy pilota, w którym zagrali Jadwiga Basińska, Katarzyna Wajda i Adam Woronowicz. Teraz staramy się nim zainteresować platformy streamingowe.
PAP Life: Aktorzy po szkołach często mówią, że ludzie bez przygotowania zawodowego nie mają narzędzi, żeby grać. Dlatego nie wchodzą w postaci, tylko tak naprawdę grają ciągle samych siebie.
J.B.: To jest odwieczna dyskusja o aktorstwie. Ja mam trochę tak, że jak kupuję stół, to przede wszystkim patrzę, czy on mi się podoba, czy jest dobrze wykonany, czy chcę go mieć. A nie, czy zrobił go dyplomowany stolarz, czy może pan, który ma po prostu do tego serce i potrafi to robić. Nie mam żadnych kompleksów, jeśli chodzi o granie. Natomiast słyszałem od znajomych z branży filmowej, że dość często producenci sugerują im, żeby zatrudnić kogoś, kto ma ileś followersów i jest tzw. celebrytą. Choć z drugiej strony te osoby często są obsadzane bardzo blisko tego, co robią i to się jakoś broni na ekranie. Szczerze mówiąc, wyznaję biblijną zasadę: „po owocach ich poznacie”. Kiedy oglądam film i dana rola mi się podoba, jest przekonywująca, soczysta, żywa, prawdziwa, to kompletnie nie mam problemu, że występuje jakiś celebryta. Natomiast jeżeli postać jest słaba, to widać tylko ta celebryckość zagrała.
PAP Life: Gdyby kiedyś przyjęto pana na aktorstwo, to nie powstałoby Mumio, które w tym roku obchodzi jubileusz 25-lecia. Więc nie ma tego złego…
J.B.: Trochę się między sobą sprzeczamy, kiedy tak naprawdę powstało Mumio. Kiedy nie dostałem się do PWST, poszedłem na teatrologię w Katowicach, gdzie poznałem koleżankę Zuzę, która wówczas pracowała w Teatrze Gugalander. Zaprosiła mnie na jakieś spotkanie, próby. Akurat powstawał spektakl według „Henryka V” Szekspira i zagrałem w nim Bardolfa i Westmorelanda, dwie role od razu. Tak to się zaczęło. Wtedy poznałem Darka Basińskiego, razem zagraliśmy w kilku spektaklach. Potem sam wyreżyserowałem sztukę, w której on wystąpił. A półtora roku później przyjęliśmy do zespołu Jadzię. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się odejść we trójkę i zrobić coś swojego. Założyliśmy Stowarzyszenie Teatralne Epty-a, występowaliśmy na scenie, chociaż muszę przyznać, że ta nazwa była dość niefortunna. W końcu wyprodukowaliśmy spektakl zatytułowany „Kabaret Mumio”. To było trochę na wzór tego, co zrobił mniej więcej w tym samym czasie teatr Witkacego, który wystawił „Cabaret Voltaire”. Przedstawienie w konwencji kabaretowej, ale jednak to spektakl teatralny. Nazwa spektaklu stała się bardziej popularna, wszyscy mówili „Kabaret Mumio”. Zostało samo Mumio, długo walczyliśmy z tym kabaretem i do dziś jeszcze się zdarza, że tak jesteśmy nazywani, chociaż przecież nigdy nie byliśmy kabaretem. Nasze spektakle są absolutnie teatralne i fabularne, czy to „Welcome Home Boys”, czy „Przybora na 102” z Magdą Umer. Oczywiście jak najbardziej śmieszne, komediowe, ale teatralne.
PAP Life: Jadwiga i Dariusz Basińscy od lat są małżeństwem. Jak wam się udało przez tyle lat funkcjonować w tym zawodowym trójkącie?
J.B.: Tu może pomógł nam „wróbel”. Bywało różnie w naszym mumiowym życiu. Jeżeli stawaliśmy się tymi papugami, pawiami, to zawsze gdzieś powodowało to różne trudności i konflikty. Ale jeśli te piórka udało się zrzucić i spotkać się na wróblowatym podwórku, gdzie każdy z nas był sobą, prawdziwy, nie bał przyznać się do błędów, słabości, to wszystko zaczynało się układać. Ale też nie ukrywam, że bardzo ważna jest baza, jaką dla nas wszystkich była wiara. Przez pewien czas mieliśmy wspólnego spowiednika. Był taki moment, kiedy Mumio naprawdę wisiało na włosku i wtedy on nam doradził, żebyśmy ze sobą rozmawiali z pozycji wróbla, a nie z pozycji papugi, pawia i innych kolorowych ptaków.
PAP Life: Wątek wiary mocno przewija się w waszym życiu. Kiedyś nawet pojawiła się taka plotka, żeby rezygnuje pan z występów i kariery aktorskiej, żeby jeździć po szkołach i nawracać młodzież.
J.B.: Trochę się boję tego tematu. To była dość straszna historia, która wydarzyła się w COVID-ie. Czasy mocno nieciekawe dla wszystkich artystów, a szczególnie dla takich jak my, niezwiązanych z żadną instytucją. U nas po prostu jak nie pracujesz, nie grasz spektakli, to nie zarabiasz. I właśnie wtedy, kiedy walczyliśmy o przetrwanie, nagle jakiś portal napisał coś takiego kompletnie wyssanego z palca, że rezygnuję i teraz będę chodził po szkołach i nawracał. Na początku totalnie to zbagatelizowałem, pomyślałem: „Dobra, niech tam sobie piszą, co chcą, nic mnie to nie obchodzi”. Ale zaczęło się powielanie tego artykułu w jakichś poważniejszych mediach i ta plotka zaczęła żyć własnym życiem. Najbardziej bolesne było to, że nikt nie zadzwonił i nie zapytał: „Panie Jacku, czy to prawda?”. Naprawdę się przestraszyłem, że skomplikuje mi to mocno sprawy zawodowe. Zastanawiałem się, co z tym robić, gdzieś udało mi się dać jakieś sportowanie, ale wszyscy mi mówili: „Słuchaj, najważniejsze jest to, żebyś w życiu pokazał, że to nieprawda”. I faktycznie od tego momentu zacząłem bardzo mocno pracować, zagrałem w kilku serialach, paru filmach. Jednym z nich jest właśnie „Wróbel”. Pozostałe czekają na swoją emisję. Oczywiście równocześnie cały czas dużo występujemy w teatrach.
PAP Life: Ale nie ukrywa pan, że jest pan osobą wierzącą. W którym momencie wiara stała się dla pana ważna?
J.B.: To się pojawiło właśnie w okolicach powstawania Mumio. Bardzo mocno nas połączyło i dało pewnego rodzaju narzędzia do życia nie tylko indywidualnego, ale również funkcjonowania w zespole. Pamiętam, że jako teatrolog bardzo mocno interesowałem się historią różnych teatrów i przeczytałem, że średnia żywotność teatru alternatywnego wynosi siedem lat, ponieważ później pojawiają się różne sytuacje ambicjonalne nie do pogodzenia. Coś pękało, coś się nie udawało, a my jako Mumio jakoś trwamy. Często mówię przewrotnie, że to Pan Bóg wierzy we mnie bardziej niż ja w niego.
PAP Life: W historii Mumio bardzo ważny jest udział w reklamach Plusa, które dały wam ogromną rozpoznawalność. Jak to was zmieniło?
J.B.: Pierwsze, o czym myślę, to na pewno ten czas trochę nas rozleniwił. Nagle nie trzeba było zabiegać o spektakle, propozycje się sypały z lewa i z prawa, teatry były pełne. Choć niekoniecznie tymi widzami mumiowymi, których mieliśmy wcześniej. Czasami zdarzały się takie pomyłki, że ktoś przychodził, myślał, że będziemy grać reklamy Plusa, a jednak te nasze spektakle trochę się różniły. Natomiast niewiarygodnym plusem Plusa, było to, że mieliśmy możliwość zagrania setek ról, bardzo różnych postaci, a to nam wszystkim dało niesamowity warsztat. Film reklamowy musiał się zmieścić w dwudziestu pięciu sekundach i my po którejś sesji mieliśmy już takie wyczucie, że zawsze wiedzieliśmy, ile mamy czasu, pomimo tego, że była tam improwizacja. Bazą były pomysły ludzi z agencji reklamowej, głównie Iwo Zaniewskiego. Ale my mieliśmy możliwość wpływu na to, co mówimy, wrzucaliśmy puentę, często dawaliśmy inne zakończenie. Zresztą taki był nasz warunek wstępny, kiedy zaczynaliśmy współpracę z agencją. Swoją drogą, w ogóle nie byliśmy do niej przekonani. Umówiliśmy się z Iwo, że jeżeli pierwsze filmiki nam się nie spodobają, to po prostu wyrzuci się je do kosza. Ale nie trzeba było tego robić, bo sami byliśmy pozytywnie zaskoczeni efektem. Później te reklamy zdobyły wiele bardzo ważnych nagród i wyznaczyły jakiś nowy kierunek w reklamie.
PAP Life: A jaki kierunek obecnie obrało Mumio? Macie pomysły na kolejne lata?
J.B.: Właśnie teraz jesteśmy razem na wakacjach w Chorwacji, umawiamy się na kolejne próby, bo jesienią ruszamy z pracą nad kolejną premierę. Od jakiegoś czasu zaczęliśmy występować przed kamerą, bo zdajemy sobie sprawę, że obecność w social mediach jest dzisiaj potrzebna. Często ludzie decydujący o różnych produkcjach, spoglądają na słupki, jakie tam się ma. Ale poza tym jest to platforma, która bardzo nam pomaga być w kontakcie z widzami, informować o tym, gdzie gramy, co gramy, możemy bardzo dużo ludzi zaprosić na nasze spektakle. Oczywiście występowanie przed kamerą trochę się różni od tego przed publicznością, ale to też niezła lekcja grania.
PAP Life: Zaskoczył nie pan tymi wspólnymi wakacjami. Ludzie, którzy ze sobą pracują, przeważnie chcą od siebie odpocząć w czasie urlopu.
J.B.: U nas tego nie ma. Poza tym, że razem pracujemy, jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, lubimy ze sobą przebywać, mamy dzieci w podobnym wieku, które są ze sobą bardzo zżyte. Nie ma w nas jakiegoś zmęczenia materiału. Myślę, że też dlatego, że każde z naszej trójki ma, poza mumiową, tzw. drugą nogę. Ja - filmową, o której mówiłem, Jadzia - ostatnio też trochę filmową. Wspominałem, że zagrała w pilotażowym odcinku serialu, który zrobiłem. A Darek robi swój projekt muzyczny. Od początku chcieliśmy, żeby każdy z nas poza Mumio miał coś swojego i to się udało. Generalnie z dużą nadzieją patrzę w przyszłość, myślę, że jeszcze sporo przed Mumio i przed każdym z nas.
Jacek Borusiński – aktor, scenarzysta, reżyser, współtwórca i członek grypy teatralnej Mumio, autor tekstów. Zagrał w ponad 20 filmach (m.in „Pokaż kotku, co masz w środku”, „Listy do M. 5”). Wyreżyserował, zagrał główną rolę i napisał scenariusz do filmu „Hi way”. 23 sierpnia wchodzi do kin film „Wróbel”, w którym zagrał główną rolę.
(PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
gn/