Polska Agencja Prasowa: Czy pani książka jest próbą napisania na nowo historii Róży Luksemburg?
Weronika Kostyrko: Jest próbą opowiedzenia jej historii polskim czytelnikom. Ona na świecie jest dobrze znana, ciągle powstają jej nowe biografie. Tylko u nas Różę Luksemburg uważa się za zdrajczynię polskości, która najchętniej przyłączyłaby Polskę do ZSRR. Oba te stwierdzenia są nieprawdziwe.
Róża rzeczywiście miała do polskiej niepodległości inny stosunek niż Józef Piłsudski, który uważał, że energię ruchu robotniczego trzeba wykorzystać do walki o odrodzenie państwa polskiego. Ona wierzyła, że w społeczeństwie przyszłości nie będzie żadnych państw narodowych i że nikt nikomu nie będzie podległy. Była przeciwna wszelkim ruchom narodowym, które wtedy rozkwitały, także syjonizmowi. Sprzeciwiała się utworzeniu Litwy i Białorusi, Irlandii czy Finlandii. Uważała, że tworzenie państw narodowych nieuchronnie prowadzi do wojny.
Odrzucając polityczną kategorię narodu, Luksemburg mocno podkreślała znaczenie narodowości, która oznaczała dla niej więcej niż wspólnotę języka. Opowiadała się za tym, żeby w społeczeństwie przyszłości, które powstanie po rewolucji, Polacy zostali objęci daleko idącą autonomią. Chciała, żeby obejmowała ona nie tylko kulturę i edukację, ale też sprawy gospodarcze, ochronę zdrowia, niezależność sądownictwa pod kontrolą polskiego Sejmu. Uważała, że to się Polakom należy ze względu na ich historię i kulturę.
Nie można mówić, że Róża Luksemburg była zdrajczynią polskości, bo ona była jej zaangażowaną obrończynią. Pierwszy proces polityczny, jej pierwszy wyrok - to była grzywna za tekst napisany w obronie polskich dzieci przed germanizacją w zaborze pruskim. Choć większość życia spędziła w Niemczech i Szwajcarii, niesłychanie intensywnie przeżywała każde zetknięcie z polskim językiem czy krajobrazem. W listach do ukochanego pisała, że kiedy na Śląsku słyszy rozmawiających po polsku górników, czuje się jakby odrodzona, "znowu ma grunt pod nogami".
PAP: Czy jest coś współczesnego w jej postaci?
W.K.: Ekonomiści do dzisiaj cenią jej prace teoretyczne dotyczące globalnej akumulacji kapitału. Scenariusz kryzysu zadłużenia zarysowany przez nią w roku 1898 zrealizował się w 2008. W Polsce mało się o tym mówi, ale w Bibliotece Narodowej w Paryżu widziałam dzieła Róży w księgozbiorze podręcznym – co oznacza, że zaliczana jest do intelektualnego kanonu.
Dla mnie szczególnie żywe i ważne są trzy wątki myśli Róży Luksemburg. Pierwszy to internacjonalizm: przekonanie, że problemy współczesności można rozwiązać tylko w skali całego świata. Ona była zresztą przeciwna dyskutowanej już wtedy na lewicy idei czegoś w rodzaju Unii Europejskiej – bo uważała, że jeśli Europa się zjednoczy, to zjednoczy się gospodarczo i politycznie przeciwko reszcie świata. Ten podział na naszych oczach się pogłębia.
Druga idea, która nie traci aktualności, dotyczy powszechnego upodmiotowienia w demokracji uczestniczącej, czyli budowy takiego społeczeństwa, w którym każda jednostka odzyska kontrolę nad swoim życiem. To jest prawdopodobnie utopia, ale taka, która ciągle wraca; można ją więc nazwać kontrkulturą społeczeństwa kapitalistycznego. Do myśli Róży odwoływali się zbuntowani studenci we Francji i Niemczech w 1968 roku, a także Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, pisząc słynny list otwarty do władz PZPR. Kuroń wracał do tych idei jeszcze za czasów pierwszej "Solidarności".
Trzecią rzeczą jest jej stosunek do natury, opisany niesłychanie obrazowo i poruszająco w listach do najbliższych. Róża potrafiła się utożsamić z sikorką, obserwować z uwagą rozwielitkę i zapłakać nad udręczonym bawołem. Jej przekonanie, że wszystkie żywe istoty potrzebują naszej solidarności, wydaje mi się bardzo współczesne.
PAP: Przytacza pani fragmenty jej wielu listów, np. do jej partnera Leona Jogichesa. Zarysowują one postać kobiety, która marzy o domu, rodzinie, wspólnych wakacjach z ukochanym, która także choruje, miewa sercowe rozterki i jest niepewna przyszłości. To nie pasuje do naszego wyobrażenia o niej – ekspresyjnej, skoncentrowanej wyłącznie na polityce socjalistce.
W.K.: Róża była wielką Briefschreiberin – "pisaczką" listów. Świetnie operowała słowem, i to w kilku językach: polskim, niemieckim, rosyjskim, francuskim. Po niemiecku i angielsku wydano kilka tomów jej listów zebranych, mniejsze wybory - np. listów miłosnych albo listów z więzienia - przetłumaczono na kolejne języki. To unikalne, że zachowało się tak wiele dokumentów, na podstawie których można tak wyraźnie zobaczyć zmarłego przed stu laty człowieka. Bo ona rzeczywiście pisała o wszystkim, co ją poruszało, a była emocjonalna i wrażliwa.
PAP: Czy można zestawiać tamten świat z dzisiejszym?
W.K.: To przecież ten sam świat, a ona daleko wybiegała w przyszłość. Idee polityczne Luksemburg zostały wykoślawione przez praktykę rządzenia w krajach socjalistycznych. Tymczasem Róża nie zgadzała się z Leninem co do kształtu, jaki powinno przyjąć państwo. Była idealistką, która chciała oddolnej demokracji, wolności politycznej i otwartej debaty. Ona sama była świetną dyskutantką, nie bała się chodzić pod prąd, wypowiadać opinie niepopularne. Wolność słowa była dla niej jak tlen.
PAP: Czego możemy się nauczyć z historii Róży?
W.K.: Mamy skłonność do widzenia przeszłości: czarno-biało. Tymczasem ruchy socjalistyczne były o wiele bardziej różnorodne, niż nam się wydaje, wewnątrz toczyła się burzliwa, zasadnicza debata. W PRL-u mówiono o "błędach luksemburgizmu", bo Gomułka stawiał na socjalistyczny patriotyzm, a upominanie się o wolność słowa i demokrację było sprzeczne z linią partii. Także dziś w polskiej polityce nikt nie powołuje się na Różę Luksemburg. Postkomunistyczna lewica albo z oporami, albo wcale się do niej nie przyznaje. Prawica chętnie używa jej nazwiska jako straszaka, ale nie czyta jej i nie rozumie. Liberalna inteligencja, która utożsamia się z tradycją PPS-u i Piłsudskim, także za nią nie przepada. Róża jest w Polsce niczyja. Chciałabym zaburzyć proste podziały. Nie mamy w historii tylko patriotów i zdrajców.
PAP: Czy dzisiaj postać Róży i jej historia mogą kogoś inspirować?
W.K.: Róża jest niesłychanie inspirującym przykładem emancypacji. Urodziła się w małym miasteczku, w niezamożnej żydowskiej rodzinie. Była kobietą z niepełnosprawnością, poddaną w Imperium Rosyjskim w okresie nasilonych represji. Mimo to zdobyła wszechstronne wykształcenie i odegrała bardzo ważną rolę w europejskiej socjaldemokracji.
Po ukończeniu studiów ekonomicznych i prawniczych w Zurychu pojechała do Berlina, bo niemiecka socjaldemokracja była wtedy najszybciej rosnącym w siłę ruchem politycznym na świecie. Z wyborów na wybory socjaldemokracja we wszystkich krajach europejskich zdobywała coraz większe poparcie. Róża Luksemburg stała w centrum tego ruchu jako teoretyczka, publicystka - i jako jedyna w tej roli kobieta. Nie tylko dorównywała otaczającym ją mężczyznom – oni się jej bali, bo intelektualnie ich przewyższała.
PAP: Czy wśród aktywistek czy polityczek jest w Polsce albo za granicą nowa Róża Luksemburg?
W.K.: W Niemczech chyba próbuje się na nią stylizować polityczka lewicy Sahra Wagenknecht, nawet podobnie się czesze. I jest w sporze z głównym nurtem lewicy, podobnie jak Róża. Stanowisko polityczne Wagenknecht wydaje się jednak wątpliwe, jeśli spojrzeć na to przez pryzmat wartości lewicy. Ona jest populistką, a Luksemburg nią nie była, była wręcz zaprzeczeniem populizmu.
PAP: Pani książka jest niezwykle szczegółowa. Jak weryfikowała pani dane i archiwa? Czy warsztat dziennikarski pomógł pani w tej pracy?
W.K.: Próbowałam zobaczyć świat oczami Róży, a do tego potrzeba szczegółów. Korzystałam więc z listów i pamiętników. To bezcenne źródła. Korzystałam też z książek biograficznych, analitycznych i syntetyzujących wydarzenia, głównie niemieckich i angielskich. Po polsku dopiero w ostatnich latach powstało kilka prac o myśli społecznej i politycznej biografii Róży Luksemburg. Historia ruchu robotniczego nadal czeka, aż ktoś ją w Polsce napisze od nowa.
PAP: Co pani sądzi o Róży Luksemburg?
W.K.: Niesłychanie mi imponuje jej niezależność myślenia, ciekawość świata, żywość umysłu, bezkompromisowa szczerość, otwartość i odwaga. Kiedy pierwszy raz pojawiła się na scenie publicznej, miała zaledwie 22 lata. Weszła na krzesło i przemówiła na zjeździe Międzynarodówki. Miała odwagę nie tylko występować przed wielkim gremium, ale także pojechać samotnie do Berlina i zwyczajnie pójść do centrali największej na świecie partii robotniczej. Tak z ulicy zaproponowała SPD pomoc w kampanii wyborczej do Reichstagu, po czym pojechała na Śląsk i przemówiła do górników.
Dostrzegam również pęknięcia w jej postaci, których nie pomijam w książce - bo pęknięcia bywają najciekawsze. Ona nie chciała mieszkać w proletariackich dzielnicach, miała służące, dla których była wymagająca i surowa. Nie była łatwą, miłą i słodką postacią. Miała charakter.
PAP: Co dała pani praca nad książką?
W.K.: Bardzo wiele się nauczyłam o historii społecznej i historii idei, sporo o ekonomii. Trochę także o botanice, bo ważną rolę w tej opowieści odegrały zielniki Róży. Teraz chciałabym napisać biografię bohaterki z innej epoki, bo interesuje mnie człowiek na tle historii. Bardzo lubię ten moment, kiedy przez szczegół, opinię albo komentarz nagle zaczynam coś nowego rozumieć.
PAP: Ma pani konkretną postać na myśli?
W.K.: Szukam kobiety źle widzianej. Lubię takie bohaterki.
Rozmawiała: Zuzanna Piwek
Weronika Kostyrko jest dziennikarką i pisarką. Studiowała germanistykę, historię sztuki i niderlandystykę na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała w "Gazecie Wyborczej" jako redaktorka działu kultury, reporterka sejmowa oraz korespondentka w Berlinie, pierwsza redaktorka naczelna "Wysokich Obcasów". Kierowała portalem Culture.pl. Jest autorką książek "Tancerka i zagłada. Historia Poli Nireńskiej", za którą otrzymała nominację do Nagrody Literackiej "Nike", oraz "Róża Luksemburg. Domem moim jest cały świat".
Książka "Róża Luksemburg. Domem moim jest cały świat" ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy. (PAP)
zzp/ miś/ amac/ jos/