PAP Life: Agnieszka Holland odbierając Polską Nagrodę Filmową Orzeł’24 powiedziała: „Żyjemy dzisiaj w świecie, w którym zaczynają rządzić potwory. Ogromną częścią świata już nimi rządzą. Naprzeciw tym potworom stają poczciwi i dość przestraszeni politycy. A my nie możemy być takimi poczciwymi i dość przestraszonymi filmowcami, jeżeli chcemy być czymś więcej niż tylko dostarczycielami ucieczkowej rozrywki”. Też w podobny sposób myślisz o roli kina we współczesnym świecie?
Jakub Gierszał: Zawsze byłem fanem takich filmów, które być może są rozrywką - bo uważam, że na przykład „Forrest Gump” to też jest rozrywka - a jednocześnie są o czymś, niosą ze sobą jakiś uniwersalny przekaz. Może taki film nie ma stricte politycznego wydźwięku, ale na pewno ma wydźwięk emocjonalny i potrafi też wpłynąć na człowieka, jego życie. Ja przynajmniej w to wierzę. Oczywiście w dzisiejszym czasie mamy mnóstwo filmów, które są czystą rozrywką, jak na przykład filmy marvelowskie czy o superbohaterach. Osobiście nie jestem wielkim zwolennikiem takiego kina. Natomiast myślę też, że pani Agnieszka Holland wywodzi się z pokolenia, w których kino miało jeszcze inną funkcję. Kiedy opresja systemu totalitarnego czuwała nad wszystkim i także nad filmowcami, kiedy trzeba było sprytnie dawać widzom przekaz na temat wolności, praw człowieka. Dzisiaj znów żyjemy w bardzo burzliwych czasach. To nie jest świat, który był w latach dziewięćdziesiątych czy dwutysięcznych. Dlatego uważam, że doza odpowiedzialności na pewno na nas ciąży. Jako aktor jestem uzależniony od propozycji, które do mnie przychodzą, ale zawsze staram się wybierać te, które skupiają się na człowieku, jego emocjach, wyborach i zostawiają w widzu jakiś ślad.
PAP Life: Takim filmem z pewnością jest „Biała odwaga” Marcina Koszałki, w którym wcieliłeś się w rolę nazistowskiego antropologa Wolframa von Kamitza, który w iście diabelski sposób przekonuje do idei Goralenvolku Jędrka Zawrata.
J.G.: Dla mnie „Biała odwaga” jest filmem o postawach ludzi w danym kontekście historycznym. Ten kontekst jest oczywiście ważny, ale dla mnie jako dla aktora, który został zatrudniany, żeby wypełnić pewien dramaturgiczny przebieg całości, najważniejsi są ludzie. I dlatego zainteresowała mnie postać Kamitza, którego odbieram jako głęboko tragicznego bohatera.
PAP Life: Kamitz w „Białej odwadze”, wcześniej szpieg Hans w filmie „Doppelgänger” Jana Holoubka, psychopata Piotr Langer w serialu „Chyłka”. W każdym z tych filmów zostałeś obsadzony w roli antybohatera, postaci moralnie niejednoznacznej. Nie boisz się, że zostaniesz włożony do szuflady „ten zły”?
J.G.: Nie, nigdy nie miałem takich obaw. Kiedy zaczynałem swoją przygodę aktorską i zagrałem w „Sali samobójców”, to byłem pytany, czy martwię się, że będę w szufladzie rozhisteryzowanych nastolatków. Staram się nie myśleć w tych kategoriach, bo musiałbym wtedy być bardzo ostrożny i pewnie nie zagrać w połowie filmów, w których zagrałem. Natomiast z drugiej strony wydaje mi się, że taka niejednoznaczność moralna bohatera jest czymś interesującym. Traktuję to jako wyzwanie aktorskie: jak pokazać postać, którą z góry określilibyśmy jako złą, żeby jednak widzowie mogli się z nią utożsamiać, albo choćby jej współczuć. Jednym z pierwszych znanych antybohaterów popkulturowych był chyba Francis Underwood w „House of Cards” grany przez Kevina Spaceya. Odkładając na bok, to co później wydarzyło się prywatnie wokół tego aktora, to chyba właśnie ta rola zapoczątkowała modę na antybohaterów. Dzisiaj powstają seriale o seryjnych zabójcach, więc to są rejony coraz bardziej eksplorowane przez kino, a jako zadanie aktorstwie są po prostu ciekawe.
PAP Life: W „Białej odwadze” grasz Niemca, w „Doppelgängerze” polskiego szpiega, który udaje Niemca, wcześniej w „Pomiędzy słowami” Polaka w Niemczech. W każdym z tych filmów pojawia się wątek tożsamości - bardzo ważny w twoim przypadku. Urodziłeś się w Krakowie, gdy miałeś kilka miesięcy wyjechałeś ze swoimi rodzicami do Hamburga. Jako 11-latek wróciłeś do Polski z mamą, zamieszkaliście w Toruniu, potem studiowałeś w krakowskiej Akademii Teatralnej. Dziś jesteś w Warszawie, ale za kilka godzin lecisz do Hamburga. Gdzie jest twoja baza?
J.G.: Bazą jest Polska, tutaj najwięcej pracuję, tutaj mam moje życie, też prywatne, więc wokół Polski wszystko się kręci, natomiast staram się regularnie pracować w Niemczech. Teraz jestem w trakcie zdjęć do serii filmów, gdzie gram policjanta, więc dla równowagi jest to postać absolutnie moralnie pozytywna.
PAP Life: Ten bohater jest Niemcem?
J.G.: Akurat ten watek postaci mi się bardzo spodobał. Jednego rodzica ma z Polski, drugiego z Niemiec. Gram postać dwujęzyczną, czyli kogoś takiego jak ja. Ale gram też Niemców. Staram się po prostu łączyć życie tu i tam, pracować w Niemczech na tyle, ile mogę. To jest dla mnie ważne, bo to jest jakaś część mojej tożsamości, mojego też dobrego samopoczucia. Ale zdecydowanie Polska jest moim domem.
PAP Life: W Niemczech spędziłeś dzieciństwo, dziś masz 36 lat. Jak teraz patrzysz na etap niemiecki w swoim życiu. Czy to jest obciążenie, które utrudniało ci zrozumienie, kim jesteś czy wartość dodatkowa?
J.G.: Myślę, że to się zmieniało. Na pewno to, że pierwsze lata swojego życia spędziłem w Niemczech, miało ogromny wpływ. Byłem dzieckiem emigrantów, którzy wyjechali, tak naprawdę uciekli z Polski w 1988 roku. To zawsze było odczuwalne, że jesteśmy w Niemczech emigrantami, więc miało swoje obciążenia, które nawet jako dziecko odczuwałem.
PAP Life: Emigrant czyli gorszy?
J.G.: Co prawda niemieckie społeczeństwo jest bardzo integrujące i nie jest tak, że dawano nam to odczuć na każdym kroku. Natomiast emigracja zawsze jest połączona z pewnego rodzaju poczuciem osamotnienia, odkorzenienia. Ze mną było trochę inaczej. Niemcy to był pierwszy kraj, który poznawałem, niemiecki to pierwszy język, którym się posługiwałem, lepiej niż polskim. Ale z kolei w Polsce była rodzina, tutaj zawsze spędzałem wakacje, więc te dwa światy były we mnie od początku. Ale kiedy wróciliśmy do Polski, nie mówiłem po polsku tak dobrze jak po niemiecku i nie umiałem też czytać po polsku, co tworzyło różne trudności, stres, żeby sobie poradzić w szkole. Dzieci myślą, że jest się głupszym, skoro jako 11-latek nie umiesz czytać. Czasami miałem problem z przestawieniem się na mentalność polską, a dzisiaj mam problem z przestawieniem się na mentalność niemiecką.
Więc jest to miks, który wpływa na moją konstrukcję, a która mnie z kolei predestynuje do takich, a nie innych ról. W filmie „Pomiędzy słowami” Urszuli Antoniak grałem kogoś, kto się próbuje pozbyć własnej tożsamości, ale też o nią walczy i szuka. W „Doppelgangerze” była to raczej historia człowieka, który nie wyniósł z domu tożsamości i próbował poprzez uznanie wszystkich dookoła jakoś ją zdobyć. Może te postaci bardziej rozumiem, bo mam w sobie dwa światy?
PAP Life: Kiedy jesteś w Niemczech, inaczej się zachowujesz, inaczej myślisz?
J.G.: Na pewno jest coś takiego, co zresztą w „Pomiędzy słowami” padało, kiedy mój bohater nagle mówił po polsku przy swoim szefie: „Jak mówisz po polsku, to jakbyś był innym człowiekiem”. Każdy, kto spędził trochę czasu za granicą, będzie doskonale rozumiał, co mam na myśli. Natomiast wnętrze pozostaje to samo. Bo kultura, różne naleciałości kulturowe są częścią naszej tożsamości, ale nie są naszymi sercami i duszą.
PAP Life: Niedawno zostałeś współproducentem filmu „Ultima Thule”, w którym także zagrałeś główną rolę. Chcesz produkować filmy?
J.G.: Zobaczymy. Ten film potraktowałem jako pierwszą przygodę w tę stronę, żeby współtworzyć kino, a nie tylko być w nim zatrudnianym. Natomiast wiem, że kroki trzeba stawiać powoli. Bardzo się cieszę, że udało nam się tym kameralnym filmem, mikrobudżetem, otrzymać dystrybucję kinową i zwrócić uwagę. Ścieżka producencka jest gdzieś naturalna w moim zawodzi. Na Zachodzie aktorzy od dawna już to robią, w Polskę zresztą też.
PAP Life: Ale w aktorstwie też nie zwalniasz tempa. Jeszcze w tym roku zobaczymy cię w dwóch filmach „Kolory zła. Czerwień” (Netflix) i „Simonie Kossak”, w którym grasz partnera tytułowej bohaterki.
J.G.: Bardzo ciekawe doświadczenie. W „Simonie Kossak” dużą rolę odgrywa natura, właściwie to ona jest jednym z bohaterów. Czas spędzony na Podlasiu, spotkania z Joanną Kossak, czyli spadkobierczynią Kossaków, bardzo mnie na ten temat uwrażliwiły.
PAP Life: Jesteś aktorem precyzyjnym? Przygotowując się do roli, rozkładasz ją na czynniki pierwsze?
J.G.: Bardzo różnie. Staram się nie tylko zmieniać role, ale też nie mieć jednej techniki. Wydaje mi się, że trzeba się uczyć, ewoluować. Raczej staram się, żeby to był proces twórczy. Zależy mi po prostu, żeby dobrze pracować, żeby filmy, w których występuję, były dobrze zrobione, miały coś do przekazania.
Jakub Gierszał – urodził się w Krakowie, a gdy miał kilka kilka miesięcy, wyjechał z rodzicami do Hamburga, w 1999 jako jedenastolatek wrócił do Polski i zamieszkał razem z matką w Toruniu. Jest absolwentem krakowskiej PWST. Na ekranie zadebiutował w filmie „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha. Popularność przyniosła mu rola w filmie „Sala samobójców”, za którą otrzymał nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Ma na koncie wiele ról w filmach niemieckich i polskich. Ostatnio wystąpił w filmie „Doppelgänger. Sobowtór” Jana Holoubka, za którą otrzymał nominację do Orła, teraz można go oglądać w „Białej odwadze” Marcina Koszałki, a pod koniec tego roku wejdzie do kin „Simona Kossak” z jego udziałem. (PAP Life)
Autorka: Iza Komendołowicz
kh/