W toruńskim Teatrze im. Wilama Horzycy pokazano serial Cuaróna "Sprostowanie", który niedawno zadebiutował na platformie Apple TV+. Łącząca elementy thrillera i dramatu psychologicznego historia została zrealizowana na podstawie powieści Renée Knight. Jej główną bohaterką jest zamożna dokumentalistka Catherine Ravenscroft (w tej roli Cate Blanchett) - kobieta sukcesu, której uznanie zapewniło ujawnianie niewygodnych dla wielu faktów. Żona o kilka lat młodszego Roberta (Sacha Baron Cohen), matka 25-letniego Nicholasa (Kodi Smit-McPhee), który właśnie wyprowadził się z domu. Pewnego dnia kobieta znajduje w stosie korespondencji tajemniczą przesyłkę zaadresowaną na jej nazwisko. Nadawca - którym okazuje się starszy wdowiec (Kevin Kline) - przysłał jej powieść "Idealny nieznajomy". Pierwsza strona publikacji zawiera adnotację, że "wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń nie jest przypadkowe". I rzeczywiście, Catherine odkrywa, że książka opowiada o niej. Jakby tego było mało, obnaża jej najpilniej strzeżone tajemnice sprzed 20 lat.
PAP: We wtorek odebrał pan Brązową Żabę za "Romę" z 2018 r. oraz tegoroczną nagrodę specjalną dyrektora festiwalu za filmy wyróżniających się formą. Jak to się stało, że będąc wtedy w Toruniu, nie spakował do walizki statuetki?
Alfonso Cuarón: Przyjechałem tylko na chwilę, by zaprezentować publiczności "Romę". Po seansie miałem panel Q&A, a następnie musiałem jechać na lotnisko. Kiedy dotarła do mnie informacja, że mój film doceniono Brązową Żabą, byłem już w Stanach Zjednoczonych. Zrobiło mi się smutno, że nie mogłem wziąć udziału w gali finałowej. Tym słodsza była podwójna niespodzianka, jaką mi teraz sprawiono. Nie przypuszczałem, że dostanę nagrodę sprzed tylu lat. A już w ogóle nie przyszłoby mi do głowy, że zostanę wyróżniony po raz kolejny.
PAP: Tym razem promuje pan na festiwalu "Sprostowanie". To wielowarstwowa opowieść, która porusza m.in. temat względności prawdy. Pokazuje, że zbyt pochopnie wydajemy osądy, mylimy narracje z faktami. To wątek szczególnie bliski panu jako absolwentowi filozofii?
A.C.: Nie analizowałem tego od strony naukowej. To oczywiste, co powiem, ale żyjemy w świecie zdominowanym przez narracje. Tak było zawsze, ale teraz – w dobie mediów społecznościowych – jesteśmy nimi bombardowani z każdej strony. Oglądając film, zachowuję lekką podejrzliwość wobec narracji. Może to głupio zabrzmi, ale zdarza mi się bardziej ufać formie niż narracji. Chociaż zdaję sobie sprawę, że formą także można manipulować.
PAP: "Sprostowanie" to siedmioodcinkowy serial, ale jego forma, warstwa wizualna jest zdecydowanie bliższa kinu. Za zdjęcia odpowiadali Emmanuel Lubezki i Bruno Delbonnel. Jakie cele sobie panowie postawili?
A.C.: Żaden z nas nie wie, jak się robi seriale lub produkcje telewizyjne. Dlatego potraktowaliśmy "Sprostowanie" tak samo jak film. Do poszczególnych narracji dobieraliśmy różne języki filmowe. Każdy z operatorów był przypisany do konkretnej narracji. I tak Emmanuel Lubezki podążał za Catherine - jej interakcjami z rodziną i współpracownikami. Bruno Delbonnel skupił się na postaci granej przez Kevina Kline’a i jego relacjach z pozostałymi bohaterami. Tych zasad się trzymaliśmy. Natomiast we fragmentach przeprowadzających widza przez fabułę książki rozdzielaliśmy pracę w zależności od wielu różnych czynników.
PAP: Pamiętam, że wspomniał pan kiedyś w jednym z wywiadów o swojej przyjaźni z Pawłem Pawlikowskim. To było niedługo po premierach "Romy" i "Zimnej wojny". W kilku scenach "Sprostowania" słyszymy język polski. Co jeszcze łączy pana z tym krajem?
A.C.: Paweł jest moim polskim bratem. Te fragmenty pojawiły się po części ze względu na niego. Jednocześnie były małym ukłonem w stronę Jerzego Skolimowskiego i "Fuchy", którą zrealizował w Wielkiej Brytanii. Moje powiązania z Polską miały początek w kinie. Będąc nastolatkiem, po raz pierwszy zetknąłem się z filmami Andrzeja Wajdy. Miałem może 13 lat. Następnie poznałem twórczość Krzysztofa Zanussiego i innych filmowców tego pokolenia. To było swoiste wprowadzenie do kina Krzysztofa Kieślowskiego, które odkryłem później. Dość wcześnie zobaczyłem pełnometrażowy debiut fabularny Andrzeja Żuławskiego "Trzecia część nocy", którego akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej. Wszystkie te obrazy sprawiły, że zainteresowałem się polską kulturą. Dowiadywałem się o niej coraz więcej. Fascynuje mnie historia tego kraju – to, jak mimo licznych inwazji i perturbacji udało się Polakom zachować tożsamość kulturową.
PAP: Już w wieku sześciu lat chciał pan zostać reżyserem. Wciąż jest w panu coś z dziecka?
A.C.: Każdy filmowiec, każdy artysta musi mieć w sobie taki pierwiastek. Zresztą to nie dotyczy wyłącznie osób wykonujących pracę kreatywną, lecz każdego. Jesteśmy odbiciem naszego dzieciństwa. To ono nas ukształtowało – zarówno jeśli chodzi o poziom ekscytacji i zadowolenia, jak również nasze obawy, lęki. Jako dzieci nabywamy ciekawość świata. W moich filmach nieustannie ze świata czerpię. Moim zdaniem wyobraźnia bierze się zarówno z patrzenia na ludzi, jak i zamykania oczu. Chodzi o zbieranie doświadczeń. Najcudowniejszą rzeczą jest życie samo w sobie – z całą jego przypadkowością, chaosem, wspaniałymi momentami, ale też potwornym bólem, który stanowi nieodłączną część ludzkiej egzystencji.
PAP: Co daje panu serial, czego nie daje kino?
A.C.: Scenariusz "Sprostowania" pisałem w trakcie pandemii. Bardzo lubiłem to zajęcie. Wspaniałe w serialach jest to, że można rozwijać wiele linii narracyjnych, wymyślać specyfikę postaci w najdrobniejszych szczegółach. A jednocześnie bardzo cenię kino za konkret. Weźmy choćby "Okno na podwórze" Alfreda Hitchcocka, gdzie w ciągu pierwszych dwóch minut dowiadujemy się, co się dzieje. Najpierw pojawia się okno, przez które wyglądamy na zewnątrz. Następnie przenosimy się do pokoju, w którym siedzi Jefferies. Widzimy, że mężczyzna jest fotoreporterem. Robił zdjęcia podczas wyścigu samochodowego i uległ wypadkowi. Oglądamy gips na jego nodze. Teraz Jeff siedzi w mieszkaniu i patrzy w okno. Opowiedzenie tego wszystkiego dzisiaj w filmie komercyjnym zajęłoby 15-20 minut. Historia zaczynałaby się najprawdopodobniej od sceny wyścigu samochodowego, który fotografuje bohater. W kolejnych ujęciach pokazano by wypadek i pobyt mężczyzny w szpitalu.
PAP: Zdjęcia do "Sprostowania" trwały rok. W "Romie" było nieco ponad 100 dni zdjęciowych. Może więc praca nad serialem zapewniła panu większy komfort czasu?
A.C.: Jego zawsze jest za mało. Czas nieustannie nas oszukuje.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
"Sprostowanie" jest jednym z tytułów prezentowanych w ramach pokazów specjalnych 32. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych EnergaCamerimage. W tej samej sekcji znalazły się m.in. "Here. Poza czasem" Roberta Zemeckisa, "Życie i śmierci Maxa Lindera" Edwarda Porembnego, "Ula" Agnieszki Iwańskiej oraz "The Wolves Always Come at Night" Gabrielle Brady.
Wydarzenie potrwa do soboty 23 listopada. Jego patronem medialnym jest Polska Agencja Prasowa. (PAP)
dap/ wj/kgr/