O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Magnus von Horn: twórczym paliwem "Dziewczyny z igłą" był strach [WYWIAD]

Temat filmu wydał mi się przerażający i prowokujący. Moje dzieci były bardzo małe i sama myśl o tym, że mogłoby spotkać je coś złego, obudziła we mnie głęboki lęk. Potraktowałem ten strach jako twórcze paliwo - powiedział PAP Magnus von Horn, reżyser "Dziewczyny z igłą", która w piątek wchodzi do kin.

Zwiastun filmu. Fot. YouTube/The Match Factory
Zwiastun filmu. Fot. YouTube/The Match Factory

Główną bohaterką opowieści jest młoda pracownica fabryki Karoline (grana przez Vic Carmen Sonne), która wskutek życiowych perturbacji zostaje sama, w zaawansowanej ciąży. Kobieta spotyka na swojej drodze prowadzącą nielegalną agencję adopcyjną Dagmar (Trine Dyrholm), która obiecuje, że za odpowiednią opłatą znajdzie jej dziecku najlepszy dom. Karoline postanawia skorzystać z jej usług, a wkrótce sama rozpoczyna pracę u Dagmar i znajduje schronienie w jej domu. Pewnego dnia odkrywa straszliwą prawdę o działalności swojej pracodawczyni.

Więcej

Kadr z filmu "Dziewczyna z igłą", fot. Facebook/GutekFilm

"Dziewczyna z igłą" z szansą na nominację do Oscara dla filmu międzynarodowego

PAP: "Dziewczyna z igłą" to obraz luźno inspirowany historią Dagmar Overbye. Makabryczne czyny, których się dopuściła, są powszechnie znane w Danii, ale niekoniecznie poza jej granicami. Kiedy dowiedział się pan o tej sprawie?

Magnus von Horn: Nie znałem wcześniej historii Dagmar. Dopiero producentka Malene Blenkov i współscenarzystka Line Langebek skierowały na nią moją uwagę. Bardzo zależało im, by opowiedzieć o czymś, co dawno temu wydarzyło się w Danii. Mnie ten temat wydał się przerażający i zarazem prowokujący. Moje dzieci były bardzo małe i sama myśl o tym, że mogłoby spotkać je coś złego, obudziła we mnie głęboki lęk. Postanowiłem potraktować ten strach jako twórcze paliwo, przenosząc go do filmu. Poza tym od dawna marzyłem, by zrealizować horror i nagle pojawiła się taka szansa. Rzeczywiście, początkowo zakładałem, że to będzie horror, jednak w kinie najbardziej interesują mnie postacie. Spodobało mi się, że mógłbym stworzyć historię, w której dramat przeplata się z horrorem.

PAP: Pod względem stylistyki pana nowy film jest odległy od "Sweat". W opowieści o fitness influencerce dominowały różowe, dynamiczne kadry. "Dziewczyna z igłą" przykuwa uwagę eleganckimi, czarno-białymi zdjęciami. A jednak oba te obrazy mają sporo wspólnego – dotykają tematu cielesności.

M.H.: To prawda. Te filmy pod wieloma względami są do siebie podobne. Poruszają kwestie związane z ciałem, fizjologią. Bohaterką poprzedniego była instruktorka fitness, której relacje śledziły setki tysięcy internautów. W tym pokazujemy kobietę w ciąży. Jednak każda z tych historii została inaczej opakowana. "Dziewczyna z igłą" powstała niejako w reakcji na "Sweat". Praca nad tamtym filmem była dość spontaniczna. Tym razem chciałem zrobić coś kontrolowanego i maksymalnie oddalonego od mediów społecznościowych. Uznałem, że dramat kostiumowy to dobre wyzwanie.

PAP: Od początku był pan pewien, że "Dziewczyna z igłą" powinna być czarno-białym filmem?

M.H.: Tak, chociaż niektórzy próbowali przekonać mnie do wersji kolorowej. Ja natomiast podświadomie czułem, że nie tylko w niczym nam to nie pomoże, ale wręcz utrudni pracę. Gdyby był to film o Goyi lub Velázquezie, na pewno nie zdecydowałbym się na czarno-białe zdjęcia - kolor najlepiej uchwyciłby ten świat.

PAP: Klimat opowieści przywodzi na myśl baśnie braci Grimm. Gdzie jeszcze szukali państwo inspiracji?

M.H.: Wielu bohaterów naszego filmu wzorowanych jest na archetypach postaci z baśni. Pojawia się w nim bestia o zniekształconej twarzy i wielkim sercu. Mamy księcia na białym koniu, ubogą dziewczynę mieszkającą na strychu i czarownicę prowadzącą sklep ze słodyczami. Czerpaliśmy również z kina. Inspirowały nas czarno-białe zdjęcia z "Listy Schindlera" Stevena Spielberga i sposób inscenizacji scen w "Oliverze Twiście" Davida Leana. Odtworzyliśmy "Wyjście robotników z fabryki" braci Lumière.

Naszymi punktami odniesienia były niemiecki ekspresjonizm filmowy, fotografie agencji Magnum, Sergio Larraina i Roberta Franka oraz materiały o I wojnie światowej. Wpletliśmy w historię wątek masek projektowanych dla okaleczonych żołnierzy. Nie dlatego, że były straszne. To, co na zewnątrz wygląda przerażająco, niekoniecznie jest takie w środku. I odwrotnie – przyjazny wygląd nie musi świadczyć o pięknym wnętrzu. Film gra twarzami. Ludzie, których spotyka Karoline, przybierają różne maski.

PAP: Ta bohaterka także miała swój realny pierwowzór?

M.H.: Niezupełnie. Ona prowadzi nas przez społeczeństwo, w którym doszło do strasznych morderstw. Została zainspirowana przeszłością, surowym społeczeństwem, w którym wszechobecne były bieda, brak alternatyw i obojętność. Kopenhaga w tamtym okresie była przeludnionym miastem, a wskaźnik ubóstwa utrzymywał się na wysokim poziomie. W takim społeczeństwie nikt nie przejmuje się zniknięciem niechcianych ludzi. Może nawet jest ono traktowane przez resztę jako swoista przysługa, ponieważ i tak nikt nie zatroszczyłby się o niechcianych. W tym sensie jest to również film o tym, jak społeczeństwo traktuje niechcianych ludzi i jak bardzo ci niechciani chcieliby być chciani. Uważam, że ten temat nie ma daty. Jest zawsze aktualny.

PAP: Podoba mi się, że nie stawia pan Karoline w roli ofiary opresyjnego społeczeństwa. Mimo trudnych, niesprzyjających okoliczności ona podejmuje autonomiczne decyzje, sama stanowi o swoim życiu. Niejednokrotnie płaci za to bardzo wysoką cenę.

M.H.: Odtwarzając realia sprzed stu lat, musieliśmy ustalić, jakimi zasadami kieruje się główna bohaterka. Jako widzowie możemy bez trudu zrozumieć decyzje Karoline. Ale już sam sposób ich podejmowania jest ściśle związany z rzeczywistością, w której przyszło jej żyć. Gdyby była to współczesna opowieść, bohaterka raczej nie skreśliłaby męża tak od razu. Ich relacja stopniowo by się rozluźniała. W filmie ten proces trwa może pięć minut, po czym kobieta rozstaje się z partnerem. Karoline nie potrafi zaakceptować kart, które dał jej los. Dokonuje intuicyjnych wyborów, ponieważ tylko one dają jej nadzieję na lepszy byt.

PAP: Akcja filmu rozgrywa się sto lat temu, ale w gruncie rzeczy jest to na wskroś współczesna opowieść o sytuacji kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, prawach reprodukcyjnych. Chciał pan przypomnieć, że postęp trudno osiągnąć, a łatwo stracić?

M.H.: Recepcja tego filmu będzie różna w zależności od kraju, w którym żyją widzowie. Niektórym społeczeństwo przedstawione na ekranie wyda się znajome, przypomni o tym, skąd pochodzą. Inni, oglądając "Dziewczynę z igłą", poczują wdzięczność za to, co mają. Uświadomią sobie, że muszą być ostrożni, bo sytuacja może się szybko zmienić. Dla mnie - reżysera mieszkającego w Polsce - ten obraz ma zupełnie inny wydźwięk niż dla Szweda żyjącego w Szwecji.

PAP: Pochodzi pan ze Szwecji, ale swoje dorosłe życie związał z Polską. Gdzie czuje się u siebie?

M.H.: Na pewno dzisiaj jestem bardziej zintegrowany z polskim społeczeństwem. Przyjechałem tu wiele lat temu na studia. Poznałem ludzi, których pokochałem – moją żonę, współpracowników. Zdecydowałem, że zostaję. Założyłem rodzinę, otrzymałem polskie obywatelstwo. W Polsce pracuję, płacę podatki. Długo obserwowałem ten kraj z perspektywy kogoś z zewnątrz. Teraz to w Szwecji częściej zdarza mi się tak czuć.

PAP: Nawet jeśli pod pewnymi względami polskie prawodawstwo odbiega od europejskich standardów? Weźmy choćby dostęp do aborcji. Koalicja 15 października obiecywała reformę, ale ponad rok od wyborów wciąż mamy jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów w tym zakresie.

M.H.: Nie byłem zwolennikiem poprzedniego rządu i cieszę się, że mamy nowy. To prawda, w kwestii prawa aborcyjnego nic się nie zmieniło. Sytuacja jest skomplikowana, a polskie społeczeństwo spolaryzowane. Ale to miejsce wymaga walki, prawda? Wyjeżdżając stąd i żyjąc gdzie indziej, traci się taką możliwość. Polska dała mi poczucie większego celu.

PAP: Wróćmy jeszcze do filmu. Zaangażował pan wspaniałe aktorki - Vic Carmen Sonne i Trine Dyrholm. Od dawna miał je na oku?

M.H.: Dania była dla mnie nowym terytorium, jeśli chodzi o dobór obsady. Wiele aktorek ubiegało się o rolę Karoline. Żadna z nich nie wydała mi się wystarczająco wiarygodna. Z Vic było inaczej. Coś w jej aparycji, energii, rejestrze emocjonalnym pozwoliło mi wierzyć, że mogłaby żyć przed I wojną światową. Patrząc na nią, miałem wrażenie, że nie należy do teraźniejszości. To było bardzo ważne.

Cieszę się też, że Trine ostatecznie przyjęła propozycję udziału w filmie. To jedna z najlepszych aktorek na świecie. Jest nieustraszona i głęboko zaangażowana w proces twórczy. Kiedy spotkałem się z nią po raz pierwszy, scenariusz nie był jeszcze ukończony. Trine powiedziała "nie", a ja zyskałem motywację do dalszej pracy. Bardzo szanuję ją za tę odmowę. Jest niesamowicie doświadczoną aktorką i wie, jak opowiadać historie. Dzięki niej staję się lepszym reżyserem.

Więcej

Martyna Wojciechowska. Fot. PAP/Rafał Guz

Martyna Wojciechowska nagrodzona na amerykańskim festiwalu filmowym

PAP: Za muzykę odpowiada Frederikke Hoffmeier. Jak doszło do państwa współpracy?

M.H.: Pisząc "Dziewczynę z igłą", słuchałem wyłącznie elektronicznego techno, muzyki ambient, eksperymentalnej. Ani razu nie włączyłem klasycznej kompozycji, która wydawałaby się najbardziej adekwatna do tej historii. Zależało mi, by muzyka kontrastowała z tym, co widzimy na ekranie. Vic Carmen Sonne zapoznała mnie ze swoją przyjaciółką Frederikke Hoffmeier. Artystka ta – występująca pod pseudonimem Puce Mary – tworzy ekstremalną odmianę elektroniki – noise. Praca z Frederikke była bardzo inspirująca. Uważam, że jej muzyka wyniosła film na nowy poziom.

PAP: Budująca nastrój muzyka Hoffmeier w połączeniu z sugestywnymi obrazami wyprowadzają widzów daleko poza strefę komfortu. Myślał pan, by wpuścić do tej opowieści trochę światła?

M.H.: Wiemy, do jakich czasów i wydarzeń nawiązuje obraz. W tej historii nie było światła. Tylko pewne drobne czynności i gesty mogły ułatwić życie kobietom poddanym opresji, a raczej dać im iluzję chwilowej poprawy losu. W "Dziewczynie z igłą" odnajdziemy momenty niosące otuchę. Karoline nawiązuje romans z właścicielem fabryki. Przeżywają razem piękne chwile, ale później sprawy przybierają niekorzystny obrót. Przyjemna jest scena, w której bohaterki idą do kina. Również zakończenie filmu pozostawia nadzieję. Ale nie mogła ona być dominującą emocją, bo wówczas Karoline szybko odnalazłaby swoje miejsce w świecie.

Rozmawiała Daria Porycka (PAP)

Od piątku "Dziewczynę z igłą" można oglądać w kinach. Jej dystrybutorem jest Gutek Film. Od czasu światowej premiery podczas ubiegłorocznego festiwalu w Cannes duńsko-szwedzko-polska koprodukcja zebrała wiele nagród. Operatorowi Michałowi Dymkowi zapewniła Złotą Żabę podczas festiwalu EnergaCamerimage, Jagnie Dobesz – Europejską Nagrodę Filmową za scenografię, a Frederikke Hoffmeier – Europejską Nagrodę Filmową za muzykę. W grudniu ub.r. obraz otrzymał nominację do Złotego Globu dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Jest on również oficjalnym reprezentantem Danii w oscarowym wyścigu. (PAP)

dap/ wj/ ep/

Zobacz także

  • Uczestnicy gali tegorocznych Polskich Nagród Filmowych Orły, fot. PAP/Marcin Obara

    Wręczono Orły 2025. Kto otrzymał statuetki? [GALERIA]

  • Michał Dymek nagrodzony za zdjęcia do filmu "Dziewczyna z igłą" podczas gali zamknięcia 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Fot. PAP/Adam Warżawa

    34-letni operator robi furorę. Realizował zdjęcia do dwóch filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów

  • Statuetka Oscara. Fot. PAP/EPA/TANNEN MAURY
    Specjalnie dla PAP

    Kaja Klimek wskazała, które dwa filmy powalczą o najważniejszego Oscara

  • Magnus von Horn. Fot. PAP/Adam Warżawa

    Polska koprodukcja z nominacją do Oscara. Reżyser nie krył zaskoczenia

Serwisy ogólnodostępne PAP