Polska Agencja Prasowa: „Zachowaj czystość umysłu” – napis znaleziony 20 lat temu na ścianie korytarza dawnej szkoły, do której w 2004 roku przeprowadził się teatr, stał się hasłem jubileuszowego sezonu. To powrót do początków Łaźni w Nowej Hucie?
Małgorzata Szydłowska: To hasło ma historyczny wymiar, ale jest dla nas również nieustanną inspiracją i przypomnieniem. Rzeczy, które dostrzega się w nowym miejscu i przestrzeni, która jest niczyja, stają się ważnym elementem myślenia o tym miejscu. Hasło „Zachowaj czystość umysłu” od początku rezonowało z wieloma naszymi projektami. Dla mnie oznacza ono działanie pod prąd i nieuleganie stereotypom, ale też oczyszczanie się z zewnętrznych narracji, żeby wyraźniej usłyszeć siebie.
Bartosz Szydłowski: Żyjemy w natłoku polaryzujących opinii. Wymuszania na nas deklaracji, opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie, wspierania tej lub innej ideologii, które mają budować naszą tożsamość, a w gruncie rzeczy eliminują jakikolwiek proces wewnętrzny, który miałby do tego doprowadzić. To czas uporczywej i drapieżnej walki o nasze dusze, poglądy i opinie. Hasło „Zachowaj czystość umysłu” przypomina o tym, że trzeba mieć otwartość na własną intuicję i przeciwstawiać się pomysłom narzucanym przez innych. Taki sposób myślenia, patrzenia i doświadczania, będziemy realizować w najbliższym sezonie.
PAP: Na scenie pojawią się dwie międzynarodowe koprodukcje, które wystawią artyści z Chile i Korei Południowej, spektakle znanych polskich reżyserów i propozycje twórców najmłodszego pokolenia. Wśród tematów: kościół, ciało, relacja z naturą i sytuacja społeczno-polityczna.
B.Sz.: W repertuarze znalazły się m.in. dwa spektakle Mateusza Pakuły, który w ubiegłym roku został obsypany nagrodami za „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”. Na naszej scenie pojawią się też Barbara Bendyk, Ewa Galica i Tadeusz Pyrczak, którzy stawiają na scenie pierwsze kroki. Będzie też można zobaczyć spektakl „Giselle, tańcz!” Anny Obszańskiej. Każda z tych osób przynosi do teatru własne tematy i wrażliwość, które przyciągają bardzo różnych widzów. W teatrze dyskusja toczy się w dobrej sprawie, w przeciwieństwie do polityki i medialnych przepychanek. Siła głosu młodego pokolenia jest tak samo ważna jak starszego. Perspektywa południowoamerykańska tak samo ciekawa jak europejska. Każdy wnosi nowe jakości, które się nie wykluczają. Nieustannie poszerzamy granice tego, co znamy. Staramy się zaciekawiać i wprowadzać publiczność w zaskoczenie. Pokazywać, że przymierze między ludźmi o pewnej wrażliwości, jest ponad granicami wyobrażeń i że naprawdę w Chile i w Korei możemy znaleźć bratnią duszę, a w teatrze konsumować i kontemplować tę relację.
PAP: Rolą teatru jest dziś uchwycenie i spotkanie tych różnych głosów?
B.Sz.: Teatr ma potencjał bycia barometrem społecznych potrzeb, które nie są wyrażane i świadome. Ta czujność i rodzaj delikatności, umiejętności uruchamiania procesu, wiarygodności relacji, które buduje i z publicznością, i z artystami, są bardzo ważne. Teatr nie odpowiada na potrzeby, ale je generuje. Zawsze staraliśmy się z Małgorzatą katalizować kreatywne siły i wartości, które nie są do końca wypowiedziane, nazwane i zobiektywizowane. Mimo to istnieją i mają w sobie ogromny impet. Teatr przypomina, że w człowieka można wierzyć w całym jego skomplikowaniu i że ta wiara jest ważniejsza od pewności. Żeby wspólnie przepracowywać procesy tożsamościowe współczesnego społeczeństwa musimy sobie ufać.
M.Sz.: Teatr jest miejscem, w którym jest możliwe autentyczne spotkanie ponad podziałami. Uczy otwartości na inny sposób myślenia o rzeczywistości i jej odczuwania. Pozwala też przygotować się na sytuacje, na które zwykle nie jesteśmy przygotowani. To jest istota tego działania – przepracowanie doświadczeń. Bycie świadkiem scenicznych zdarzeń, które zostawiają nas silniejszymi.
B.Sz: Chodzi o to, żeby w opowiadaniu o rzeczywistości zachować w sobie niegotowość, nie spieszyć się z odpowiedzią, pokazać, jakie to wszystko jest skomplikowane, próbować zrozumieć i niczego nie narzucać.
PAP: Na deskach Łaźni Nowej wyreżyseruje pan adaptację powieści Stendhala „Czerwone i czarne”.
B.Sz.: Mimo upływu czasu „Czerwone i czarne” jest nadal świeżym i bardzo aktualnym tekstem. Na tym polega magia wielkiej literatury. Stendhal opisuje czas po rewolucji francuskiej, która dokonała totalnych przewartościowań, i po epoce napoleońskiej, która spowodowała awans społeczny ludzi spoza kręgów elity. W pewnym sensie jesteśmy teraz w Polsce „po” czasie restauracji. W ostatnich latach doświadczyliśmy tak mocnego przewartościowania w sferze społecznej, że musimy się dzisiaj odnaleźć w nowej rzeczywistości. Doświadczyliśmy w czasie ostatnich rządów bardzo mocnego, rewolucyjnego wręcz gestu, próby przemeblowania zarówno autorytetów, które były dla nas ważne, ale też naszej pamięci, poczucia sensu wykonywanej pracy i całej sfery wartości. Widzę w tym tekście pytanie o tożsamość młodego pokolenia w świecie, który zatracił swoje punkty odniesienia, stracił te dawne i jeszcze nie ma nowych. To też historia o przewartościowaniach, którym często nie jesteśmy w stanie podołać.
PAP: A jak w takiej nowej rzeczywistości definiuje swoje zadanie teatr?
B.Sz: Jako stawianie pytań, a nie oskarżeń, ani dawanie gotowych odpowiedzi i rozwiązań. Niezwykle ciekawe jest dla mnie krytyczne spojrzenie ludzi, którzy tych wartości, pewnego porządku, nie potrafili obronić, a teraz odzyskują energię z czasów „przedrewolucyjnych”. Ten świat, jest jednak dzisiaj zupełnie inny. Nieodwracalne procesy zmian, stworzyły nowego człowieka, któremu trzeba zaproponować, co jeszcze warto odbudować. Każda tak radykalna zmiana jest dla artysty niezwykle inspirująca, bo obnaża mechanizmy, odsłania ludzkie motywacje, aktywizuje emocje.
PAP: Jakie cele stawiają sobie, w tej nowej rzeczywistości artyści?
B.Sz: Powinniśmy sobie teraz zadawać bardziej skomplikowane pytania, niż te które padały, gdy staliśmy na barykadzie. Niektórzy twórcy integrują się i wzmacniają wobec zagrożenia; tak było w przypadku Teatru Słowackiego, gdzie wznoszono sztandar z hasłami artystycznej wolności i niezależności instytucji. Takie działanie jest niezwykle istotne, ale jest gestem. Teraz nastał moment nie zrywu, ale wglądu w mechanizm społeczny, spojrzenie w lustro i zapytanie: „kim ja się w takich okolicznościach naprawdę stałem i co te czasy ze mną zrobiły?”, „czy stać mnie teraz tylko na rewanżyzm, czy też pójdę krok dalej?”, „co mogę światu zaproponować oprócz wracania do haseł tolerancji, wolności i demokracji?”. Opowieść Stendhala jest również historią o wielkim apetycie na rozwój, o zdobywaniu świata i zderzeniu z jego brutalnością. O tym, jak bardzo napędzani jesteśmy szansą realizacji marzeń. Opowieścią, która przypomina o tym, że mamy skrzydła, ale nikt nam nie mówi, że w momencie, kiedy te skrzydła będą za duże, mogą nam zostać w brutalny sposób przycięte.
PAP: Były w historii Łaźni momenty, kiedy podcięto wam skrzydła?
M.Sz.: Takich brutalnych momentów było w naszej historii kilka. Kiedy opuszczaliśmy teatr na ul. Paulińskiej, straciliśmy nie tylko miejsce naszych artystycznych działań, ale dorobek całego życia. Żeby wyremontować tę przestrzeń sprzedaliśmy swoje mieszkanie na ul. Basztowej i przeznaczyliśmy wszystkie środki, jakie tylko mieliśmy. Kiedy zostaliśmy zmuszeni do tego, żeby opuścić to miejsce, równocześnie straciliśmy wszystko to, co w to miejsce zainwestowaliśmy. Musieliśmy zacząć wszystko od zera. Kolejnym brutalnym momentem, który podciął nam skrzydła na blisko siedem lat były fałszywe oskarżenia i sądowa walka, jaką musieliśmy stoczyć, żeby się z tych oskarżeń oczyścić. Po raz kolejny musieliśmy sobie zadać fundamentalne pytanie o to, dlaczego w ogóle robimy teatr? I po co nam jest ta kolejna walka o Łaźnię?
PAP: Odpowiedzieliście sobie na to pytanie?
M.Sz.: Uświadomiliśmy sobie wtedy, że można stracić miejsce, ale kiedy ma się ideę, której jest się wiernym, to można tę ideę ponieść dalej. Tak właśnie postąpiliśmy zakładając teatr w Nowej Hucie. Dzisiaj nie myślimy o Łaźni jako miejscu, tylko o pewnej myśli, którą można kontynuować wszędzie.
PAP: Chociaż teatr zapowiada 20. sezon artystyczny, tak naprawdę możemy mówić o 30 latach pracy, na początku w dawnej żydowskiej łaźni na krakowskim Kazimierzu, po której został pierwszy człon w nazwie teatru.
M.Sz.: Zdążyliśmy już tę małą przestrzeń na ul. Paulińskiej przywołać. To było pierwsze, nieteatralne miejsce, w którym stworzyliśmy z Bartoszem teatr. Oswajając tę przestrzeń na potrzeby sztuki, od początku chciałam zatrzeć granicę między sceną, a widzem. Zależało mi na tym, żeby publiczność była jak najbliżej sceny i mogła z bliska obserwować emocje aktorów. W ten sposób zaczęliśmy budować zupełnie nową perspektywę. Podobnie było w momencie, kiedy przyszliśmy do Nowej Huty. Tutaj też nie chcieliśmy dzielić przestrzeni na przestrzeń sceny, na której występują aktorzy, i przestrzeń widowni. Zależało nam na tym, żeby połączyć te dwa światy, w taki sposób, aby zdarzenie teatralne było jednym spójnym i wspólnym dla wszystkich miejscem. Przywołamy tę ideę realizując spektakl „Nurt”.
PAP: Opowiedzmy o nim, proszę.
M.Sz: Teatr Nurt, był pierwszym teatrem w Nowej Hucie, założonym w 1952 roku przez Jana Kurczaba. Większość aktorów tego teatru stanowili amatorzy, a konkretnie robotnicy budujący przyszłą Hutę im. Lenina. Ta historia jest mi szczególnie bliska, ponieważ stanowi zaczyn myślenia o teatrze, który powstał właściwie z niczego, w baraku wśród błota.
My też zaczynaliśmy w 1994 roku w przestrzeni, które nie miała charakteru teatralnego, w dawnej żydowskiej mykwie, następnie przeszliśmy do zdegradowanych warsztatów szkoły, a dziś rozmawiamy w Domu Utopii – Międzynarodowym Centrum Empatii, w którym dawniej mieściły się szkolne sale i korytarze.
PAP: Przywróciliście to miejsce do życia.
M.Sz: Dom Utopii, który otworzyliśmy trzy lata temu, jest dobrym podsumowaniem i realizacją utopijnego marzenia o przestrzeni, w której każdy artysta może realizować swoje pomysły, korzystając z naszego wsparcia. Podobnie jak w przypadku Paulińskiej i Łaźni Nowej, włączamy w nurt naszych działań artystycznych również okolicznych mieszkańców, którzy bardzo chętnie się w nie angażują. Zapraszamy do tej przestrzeni również artystów z różnych innych stron świata, dotąd naszymi rezydentami byli m.in. artyści z Włoch, Niemiec, Hiszpanii, USA, Francji i Chile.
B.Sz.: Zarówno w przypadku Łaźni, jak i Domu Utopii zależało nam, żeby w miejscu, które pozornie jest zdegradowane, stworzyć rzeczy duchowo niezdegradowane. Pokazać, że to nie miejsce nas determinuje, tylko wewnętrzny impet i apetyt na życie. W rzeczywistości to właśnie one nas napędzają.
PAP: Tak jak teatr Nurt, również Łaźnia Nowa zaprosiła mieszkańców nie tylko na widownię, ale i scenę. Co było największym wyzwaniem w przeniesieniu teatru z centrum miasta w środek jednego z nowohuckich osiedli?
M.Sz.: Tworzyliśmy teatr nie w miejscu reprezentacyjnym, ale pośrodku bloków, za szkołą, w starych budynkach, które pełniły inne funkcje. Od początku staraliśmy się, aby Łaźnia była przestrzenią otwartą na spotkanie i wymianę myśli, dlatego nie nazywaliśmy jej od razu teatrem. Inspiracją dla naszych pierwszych spektakli było codzienne życie mieszkańców Nowej Huty. W ten sposób powstał spektakl „Mieszkam tu” w reżyserii Jacka Papisa i „Edyp. Tragedia sentymentalna z Nową Hutą w tle” w reżyserii Bartosza, w którym antyczny dramat osadziliśmy w scenerii nowohuckiego podwórka.
Pierwsze meble, które pojawiły się w Łaźni podarowali nam nowohucianie. Dzięki temu, nasz teatr zyskał domowy klimat. Ludzie czuli i czują się u nas po prostu dobrze. Zarówno Łaźnia, jak i Dom Utopii stały się dla nich dobrym miejscem.
PAP: A jak to wyglądało z pana perspektywy?
B.Sz.: Podobnie jak Małgorzacie zależało mi na tym, żeby opowieść w imieniu mieszkańców była wiarygodna i autentyczna - żeby była naprawdę ich opowieścią, a nie tylko naszym wyobrażeniem na ten temat, stąd m.in. pomysł, żeby zaprosić na scenę aktorów amatorów. Nowa Huta od czasu „Poematu dla dorosłych” Adama Ważyka traktowana była bardzo niesprawiedliwe. Po ekonomicznym upadku Kombinatu dla wielu osób stała się synonimem beznadziei i rozczarowania, a przez Kraków była wręcz stygmatyzowana. Brutalny język medialny podkreślał niemal wyłącznie kryminalne zdarzenia. Opowieść o Nowej Hucie, ta sfera symboliczna, była pełna stereotypów.
Próbowaliśmy to odwrócić, pokazując, że można opowiedzieć o świecie inaczej, z ciekawością i afirmacją, a kiedy zaczyna się o jakimś miejscu i ludziach opowiadać inaczej, to oni też stają się inni. Ta transformacja dokonywała się oczywiście stopniowo, ale po dwudziestu latach działalności, możemy powiedzieć, że Nowa Huta jest dzisiaj zupełnie innym miejscem. Inna jest też narracja wokół niej. Dzisiaj przyjeżdżają tu artyści o światowej renomie. To oczywiście nie jest wyłącznie naszą zasługą. Na wizerunek Nowej Huty pracuje też wiele innych instytucji kultury i NGO-sów.
PAP: W wywiadzie na 10-lecie Łaźni w Nowej Hucie wspominał pan, że pierwszych pięć lat „to było gruzowisko”, a pani dodawała, że teatr zaczyna remont, nabiera nowych form i chce „zacząć od początku”. 20. sezon będzie dla Łaźni kolejnym nowym początkiem?
M.Sz.: Każdy kolejny sezon jest dla nas, w jakimś sensie, nowym początkiem, ponieważ stawia przed nami kolejne wyzwania. Musimy też sobie na nowo zadać wiele pytań.
B.Sz.: W teatrze czas płynie zupełnie inaczej i wymyka się klasycznej chronologii. Każdy sezon jest otwarciem nowego rozdziału, dlatego nie stawiamy kropek. Podobnie będzie i tym razem. (PAP)
Rozmawiała Julia Kalęba
juka/ wj/ ep/