Małgorzata Ostrowska po 50 latach na scenie wciąż ma tremę [WYWIAD]

2025-01-25 13:54 aktualizacja: 2025-01-26, 12:04
Małgorzata Ostrowska. Fot. Zija/Pióro/serwis RockHouse
Małgorzata Ostrowska. Fot. Zija/Pióro/serwis RockHouse
Kiedyś byłam szczuplejsza, łatwiej mi się było ubrać, miałam mniej zmarszczek. Za tym trochę tęsknię. Ale nie zamieniłabym dzisiejszej świadomości na tę, jaką miałam w latach 80. Teraz mam więcej dystansu do wielu spraw – stwierdza w rozmowie z PAP Life Małgorzata Ostrowska. Ta artystka w listopadzie wydała album "Legenda". Co więcej, możemy ją oglądać jako nową trenerkę w „The Voice Senior”, jak również w kolejnej filmowej odsłonie przygód pana Kleksa, gdzie zagrała niewielką rolę.

PAP Life: Podoba się pani najnowszy film o Kleksie - „Kleks i wynalazek Filipa Golarza”?

Małgorzata Ostrowska: Jestem bardzo świeżo po obejrzeniu filmu, więc nie mam jeszcze jakichś wielkich przemyśleń na ten temat. Ale uważam, że jest bardzo kolorowy, dużo się dzieje i pewnie spodoba się dzieciom. Ja jestem troszeczkę starsza, ale mogę powiedzieć, że zaimponowały mi zmiany rzeczywistości. Byłam na planie - bo tak się złożyło, że gram w tym filmie maleńką, ale moim zdaniem bardzo zabawną rolę - i wydawało mi się, że ta rzeczywistość filmowa jest dość normalna. Natomiast na ekranie wyszło to bajkowo. Jest też kilka doskonałych kreacji aktorskich. Janusz Chabior jako Filip Golarz jest genialny.

PAP Life: A piosenki?

M.O.: Muszę przyznać, że byłam bardzo usatysfakcjonowana faktem, że tym razem sięgnięto po piosenki nowe, a starsze, które kiedyś ja śpiewałam (w filmie „Podróże Pana Kleksa” z 1985 - red.), zostały pięknie wyrecytowane przez młodego aktora. Moim zdaniem to jest świetny sposób. Zdecydowanie nie podobają mi się przeróbki bardzo dobrych piosenek, czyli robienie nowej muzyki do dawnych tekstów. I nie mówię tylko o piosenkach przeze mnie śpiewanych.

Fot. Zija/Pióro

PAP Life: Jako królowa Aba śpiewała pani w „Podróżach Pana Kleksa” utwór „Meluzyna”. Cały czas wykonuje ją pani na koncertach. Przeczuwała pani, że będzie to wielki przebój?

M.O.: Kiedy ten film powstawał, absolutnie nie miałam takiego przeczucia. Rzeczywiście, wykonuję „Meluzynę” na każdym koncercie i jest to być może najmocniejszy, a na pewno jeden z najmocniejszych punktów obok „Szklanej pogody”. Przyznam, że w tamtym czasie chyba bardziej podobała mi się piosenka, która leciała na napisach końcowych, czyli „Podróż w krainę baśni”. Ale oczywiście bardzo się cieszę, że akurat ja zagrałam rolę Aby i zaśpiewałam „Meluzynę”. Choć, jeśli chodzi o moje aktorstwo z tamtych czasów, to mam sobie dużo do zarzucenia. Myślę, że ten krótki epizod, który teraz odegrałam w nowym „Kleksie”, zdecydowanie aktorsko wypadł lepiej. Wtedy nie miałam zielonego pojęcia o tym, jak się kręci film. Na przykład nie wiedziałam, że sceny rozmowy z Panem Kleksem, czyli z Piotrem Fronczewskim, można nakręcić bez udziału tego aktora. Bo mówiło się do kamery, a nie do żywej osoby stojącej naprzeciwko.

PAP Life: Często artyści mający w swoim repertuarze przeboje, które weszły do historii muzyki mówią, że męczy ich śpiewanie tej samej piosenki na każdym koncercie. Pani lubi śpiewać „Meluzynę”?

M.O.: Jeżeli ktoś z artystów powie, że wykonując dwutysięczny raz tę samą piosenkę, czuje się, jakby to robił po raz pierwszy, to nie uwierzę. Najczęściej jest to nuda. Natomiast „Meluzyna” to jest bardzo dobra piosenka, a poza tym reakcja publiczności to jest coś, co za każdym razem dodaje mi skrzydeł i sprawia, że śpiewanie jej daje ogromną satysfakcję.

PAP Life: Sprawdziłam pani terminarz koncertów na najbliższe tygodnie i ma pani tych występów całkiem sporo.

M.O.: Dodam, że sprawdziła pani tylko terminarz jednej z tras, czyli trasy „Legenda”, który jest dostępny na mojej oficjalnej stronie. A oprócz tego gramy jeszcze inne koncerty. Rzeczywiście, jest ich bardzo dużo.

PAP Life: Na koncert trzeba dojechać, czasem kilkaset kilometrów, potem wyjść na scenę i dać z siebie 100 procent. A ludzie zazwyczaj wieczorem wracają do domu, zasiadają na kanapach i odpoczywają. Nie męczy pani takie życie w trasie?

M.O.: Może i męczy, ale to jest moje życie i w zasadzie innego życia chyba nie znam. Bywają dni, kiedy ja też wieczorami zasiadam w domu w fotelu i to jest zupełnie inne moje życie. W sumie jestem szczęśliwa, że mogę zasmakować jednego i drugiego sposobu spędzania wieczorów.

PAP Life: W 1975 roku dostała pani pierwszą nagrodę za zaśpiewanie piosenki „Słowiki” na festiwalu w Zielonej Górze. W tym samym roku z utworem „Szalone chłopaki” zwyciężyła pani w konkursie amatorów na festiwalu w Kołobrzegu. Miała pani wtedy 16 lat. 50 lat na scenie to dużo?

M.O.: Ależ pani jest dobra w rachunkach (śmiech). To jest bardzo dużo, chociaż ten czas był spędzany bardzo różnie. Nie wiem, kiedy wskazać swój debiut, bo na scenie występowałam jeszcze wcześniej - zaczynałam w big bandzie szkolnym. Przez 10 lat byłam wokalistką zespołu Lombard, później po kilkuletniej przerwie rozpoczęłam karierę solową. Każdy czas miał swoje blaski i cienie. Ciągle coś się działo i dzieje, nigdy nie było nudy.

PAP Life: Po tylu latach spędzonych na scenie podchodzi pani inaczej do koncertów?

M.O.: Na pewno tak, chociaż - niektórym trudno w to uwierzyć – ale ciągle mam tremę. Zdarzają się różne wpadki - większe, mniejsze, jedne są zauważone przez publiczność, inne w ogóle nie. Koncert do koncertu tylko pozornie jest podobny. Każdy występ to są inne warunki, inna publiczność. Staramy się też nie odgrywać tych samych piosenek w kółko, dlatego często zmieniamy repertuar. Myślę, że potrafię już trochę sterować reakcją publiczności, chociaż oczywiście nie do końca.

PAP Life: Ma pani jakiś wewnętrzny sejsmograf, który pozwala pani wyczuć nastawienie publiczności i to czego od pani oczekuje?

M.O.: Do tego nie jest chyba potrzebny sejsmograf. Po prostu wiem, że jeśli występuję na obchodach dni miasta czy jakimś innym evencie - bo takie koncerty także gramy - to publiczność nie do końca w całości składa się z moich fanów, którzy znają wszystkie piosenki. Natomiast, jeżeli gram koncerty z trasy „Legenda” czy wcześniejszej - „Piękna Pani Meluzyna”, to przychodzą ludzie, którzy kupili bilet konkretnie na mój koncert, znają moje utwory i oni od początku są inaczej nastawieni.

PAP Life: Pani najnowsza płyta „Legenda” wyszła dwa miesięce temu. Jest pani autorką wszystkich tekstów, współautorką muzyki do kilku piosenek. Czy ciekawszy jest dla pani sam proces tworzenia, czy wykonywanie tych utworów na scenie?

M.O.: Chyba każdy artysta, bez względu na rodzaj sztuki, który uprawia, robi to w celu pokazania ludziom swojej pracy i ten odbiór publiczności jest bardzo istotny. Ale ja bardzo lubię też proces tworzenia, który w ostatnim czasie bardzo się zmienił. Kiedyś wchodziło się do studia, nagrywało się najpierw muzykę, potem wokale, itd. W tej chwili wygląda to tak, że kompozytor tworzy u siebie w domu, ja dostaję tzw. demówkę, do której piszę tekst. A potem oczywiście można to w różny sposób nagrać. Pierwsze dwie piosenki z tej płyty nagrywałam w studiu Pawła Krawczyka, mojego producenta, ale później Paweł stwierdził: „Wiesz co, w sumie to lepiej brzmi, jak nagrywasz u siebie”. W związku z tym przyjechał do mnie, to znaczy pod Poznań, gdzie mieszkam i zamontował mi niezbędny sprzęt profesjonalny. Przeszłam krótki kurs naciskania właściwych guzików, używania pokręteł, itd. i rejestrowałam pozostałe wokale już w moim domowym studiu. Dla mnie to była nowość i niezwykle fascynująca przygoda, bo dzięki temu mój udział w tworzeniu piosenek jest zdecydowanie większy. Mało tego, zawsze twierdziłam, że obsługiwanie tych wszystkich suwaczków i guziczków jest dla mnie dekoncentrujące i nie potrafię tego zrobić, a okazało się, że jednak sobie radzę. Niezależnie jednak, jak ten proces twórczy będzie ciekawy, na końcu jest publiczność, która, po pierwsze, kupi płytę, albo odsłucha ją w streamingu, a po drugie, zachęcona tym, co usłyszała, przyjdzie na koncerty.

PAP Life: Sprawdza pani, ile odtworzeń mają pani piosenki na YouTubie?

M.O.: Sama tego nie robię, bo chyba musiałabym przejść kolejne kursy. Ale są ludzie w moim otoczeniu, którzy to sprawdzają. Cieszę się, kiedy słyszę, że jest nieźle. Ale dla mnie prawdziwą weryfikacją są koncerty. Kiedy widzę, że ludzie znają teksty na pamięć, razem ze mną śpiewają, po koncertach przychodzą - bo zawsze spotykam się z publicznością, kiedy mówią, że jakaś konkretna piosenka była dla nich ważna.

PAP Life: Pisanie tekstów przychodzi pani z łatwością? Czy jest to raczej mozolna praca, która wymaga czasu?

M.O.: Przyznaję, że dla mnie jest to trudne, nie jestem osobą piszącą siedem tekstów tygodniowo. Piszę tekst do konkretnej muzyki albo na konkretny temat i potem do tego powstaje muzyka, chociaż taka kolejność zdarza się zdecydowanie rzadziej.

PAP Life: Na ostatniej płycie współautorem muzyki jest także pani syn, Dominik. Lubi pani pracować z własnym dzieckiem?

M.O.: To żadna nowość, bo pracujemy ze sobą już kilkanaście lat, a od ośmiu, może nawet dłużej, syn gra u mnie w zespole. Jest bardzo twórczym człowiekiem, ma mnóstwo pomysłów, a na ostatniej płycie jest także autorem całej oprawy graficznej. Muszę powiedzieć, że w ogóle mam bardzo fajną ekipę młodych muzyków, na których mogę polegać i z którymi świetnie się dogaduję. Zdarza mi się też śpiewać z młodymi wykonawcami. Najczęściej z tymi, których bardzo cenię, jak ostatnio z Mrozem. Zawsze świeższe spojrzenie, nawet na stare utwory, wnosi coś nowego. Takie doświadczenie jest bardzo rozwijające.

PAP Life: A co pani daje udział w programie „The Voice Senior”, w którym zdecydowała się pani zostać jednym z jurorów?

M.O.: Do tej pory, poza nielicznymi wyjątkami, zawsze odmawiałam udziału w różnych talent shows. Nie czuję się upoważniona, żeby na podstawie wykonania jednego utworu oceniać czyjś talent. Ale ten program ma trochę inny wymiar. Po pierwsze, poznaję tutaj historię człowieka, często bardzo wzruszającą, czasem dramatyczną. Po drugie, słysząc, jak on śpiewa, mam szansę poprawić te kwestie, które, w moim pojęciu, nie są najlepsze. Czyli, przede wszystkim, jestem trenerką, a jurorką przy okazji. I taka formuła zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Nie spodziewałam się, że będzie to tak ciepły program i że poznam tyle historii życiowych, które miały wpływ na to, że ci ludzie śpiewają. Bo trzeba pamiętać, że oprócz tego, że ktoś ma jakieś warunki wokalne, głos, poczucie rytmu, muzykalność, to jeszcze jest bardzo wiele czynników, od których zależy finalne wykonanie. Do tego programu zgłaszają się ludzie, którzy przez całe życie śpiewali, tylko z różnych powodów nie mieli możliwości pokazania tego szerokiej publiczności. Teraz, kiedy mają 60, 70 lat, postanowili to zrobić. A przy tym scena w tym programie jest po prostu piękna - totalnie profesjonalne wizualizacje, światła. To jest taka oprawa, której zawodowy artysta rzadko doświadcza.

PAP Life: Skoro o wieku mówimy... Aktorki i piosenkarki starzeją się na oczach publiczności. Czy był w pani życiu moment, kiedy przemijanie najbardziej panią zaskoczyło?

M.O.: To nawet nie był moment, który był dla mnie trudny. To jest cały czas dla mnie trudne, ponieważ, tak jak pani mówi, artysta, który sprzedaje swój wizerunek, starzeje się na oczach publiczności. I czasami jest tak, że to publiczność ma z tym większy problem niż artysta. Trzeba się z tym pogodzić - nie ma innego wyjścia. Czasami są momenty, kiedy nie mam na to ochoty, a czasami jakoś sobie z tym radzę. Ale nawet jeżeli ktoś zaprzęgnie cały sztab lekarzy i tych wszystkich magików, którzy poprawiają wizerunek, to i tak niewiele to pomoże, ponieważ te procesy starzenia są widoczne.

PAP Life: Zaintrygowało mnie, że używa pani tylko kosmetyków, które sama pani robi.

M.O.: Jestem niedoszłym biologiem. Zdawałam na biologię, nie dostałam się i bardzo się z tego cieszę, ponieważ jestem zadowolona ze swojego życia. Natomiast ta pasja do biologii, ale też chemii, gdzieś w mojej świadomości cały czas była. Kiedyś zobaczyłam w internecie, jak dziewczyna robiła taki najprostszy, bardzo ciężki krem z produktów, które można w zasadzie dostać w każdej aptece. Stwierdziłam, że nie jest to takie trudne, spróbuję i chyba w to wsiąkłam. Ostatnio odnalazłam jakieś pierwsze zdjęcia z robienia kremów. I okazuje się, że już od 10 lat robię kosmetyki, głównie dla siebie, ale też dla rodziny, czasem dla przyjaciół. Bardziej skomplikowane, ale i prostsze - w zależności od tego, ile mam na to czasu. Myślę, że jest to o tyle dobre, że nikt lepiej ode mnie nie zna potrzeb mojej skóry, mojego organizmu.

PAP Life: Pani od lat ma bardzo charakterystyczny wizerunek, krótkie postawione blond włosy. Czy to, jak pani wygląda na scenie, to pani pomysł?

M.O.: Przez całe lata nie tylko sama wymyślałam swój wizerunek, ale też go realizowałam, łącznie z szyciem butów. To była konieczność, bo w tamtych czasach nie można było w naszym kraju dostać niczego, co nadaje się na scenę, więc musiałam sama wszystko zdobyć. Teraz korzystam z pomocy fachowców. Ale nie przebieram się w rzeczy, które dostaję od stylisty. Jesteśmy w stałym kontakcie i razem ustalamy kierunek, w którym ma pójść dana stylizacja czy sesja zdjęciowa. Kiedyś byłam szczuplejsza, łatwiej mi się było ubrać, miałam mniej zmarszczek. Za tym trochę tęsknię. Ale nie zamieniłabym dzisiejszej świadomości na moją świadomość z lat 80. Na pewno teraz mam więcej dystansu do wielu spraw.

PAP Life: Ma pani potrzebę, żeby czasami się odciąć, pobyć w samotności?

M.O.: Bardzo często. Generalnie, lubię być sama. Samotność nie jest dla mnie wielkim obciążeniem, ponieważ ciągle przebywam wśród ludzi. Więc te chwile, kiedy jestem w domu, mam obok siebie męża i moje zwierzaki, bardzo sobie cenię. Nie cierpię z powodu braku zainteresowania otoczenia moją osobą. Zdarza mi się uciekać, na przykład, gdy trafiam do zbyt tłocznego miejsca. Nie lubię zwracać na siebie uwagi.

PAP Life: I dlatego nie chce pani napisać biografii?

M.O.: Pojawiają się takie propozycje, ale na razie nie zdecydowałam się na to. Nie wykluczam, że kiedyś do tego dojdzie, ale nie obiecuję i nie myślę o tym na razie. Przyznam się, że sama nie lubię książek biograficznych. Dla mnie to brak dyskrecji. A z kolei biografie, które w pewien sposób chronią prywatność osoby, która jest bohaterem, nie są atrakcyjne dla czytelników. Artysta, tak jak każdy człowiek, powinien troszeczkę chronić swoje życie, bo nie wszystko jest na sprzedaż. Nie da się, w mojej ocenie, żyć publicznie od początku do końca. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ ał/