Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej w środę został zapytany, jak wygalają obecnie relacje polsko-ukraińskie.
"Relacje te to całe spektrum spraw, nie tylko dotyczących bezpieczeństwa, kwestii wsparcia Ukrainy w kontekście rosyjskiej agresji, co – jak przypomnę - jest w interesie i Polski, i Ukrainy. Ale nie możemy zaburzyć proporcji, ponieważ przede wszystkim to wsparcie i pomoc jest w interesie samej Ukrainy, dlatego że to Ukraina dzisiaj podlega rosyjskiej agresji. Ale to spektrum spraw dotyczy także tematyki gospodarczej, spraw politycznych i historycznych" - podkreślił Marcin Przydacz.
Zaznaczył, że "w relacjach sąsiedzkich staramy się podchodzić konstruktywnie, oczekujemy także, że nasi partnerzy będą z nami współpracować w innych dziedzinach i będą się także wsłuchiwać nasze oczekiwania, bo Polska ma tutaj swoje interesy".
"Moim zadaniem jest realizacja polskich interesów. Jeśli one są zbieżne z interesami Kijowa, tak jak w przypadku rosyjskiej agresji, to ten dialog oczywiście toczy się dobrze i jest łatwiej. Są jednak takie tematy, których polska perspektywa różni się od perspektywy ukraińskiej, ale od tego jest dyplomacja, żeby ze sobą rozmawiać, nie zawsze dając skutki od razu" - dodał prezydencki minister.
Dopytywany, na jakim etapie są kwestie dotyczące prac ekshumacyjnych na Wołyniu, szef BPM zaznaczył, że "przez ostatnie lata - jeszcze od czasu (prezydenta) Petra Poroszenki - funkcjonował swoisty zakaz na działania poszukiwawczo-identyfikacyjno-ekshumacyjne.
"Poprzez dobry dialog prezydentów Andrzeja Dudy i Wołodmyra Zełenskiego sprawy zostały przedyskutowane i w odpowiedni sposób zaadresowane z najwyższego poziomu. Efektem tego były także oświadczenia strony ukraińskiej, chociażby prezydenta Zełenskiego w Warszawie podczas jego słynnego przemówienia na Zamku Królewskim" – przypomniał.
"Równolegle zostały złożone wnioski dotycząc poszukiwań, w miejscu Puźniki pod Tarnopolem. Takie prace są prowadzone. Tym samym możemy uznać, że pełen zakaz, jaki został wprowadzony przez Poroszenkę, został zniesiony. Natomiast potrzeby są dużo większe. Tutaj te wnioski powinien składać z naszej strony Instytut Pamięci Narodowej i je składa. Musza także zaistnieć warunku bezpieczeństwa, aby te prace prowadzić" – zauważył Przydacz.
"Jasne jest, że naszym oczekiwaniem jest większa otwartość na nasze wnioski przez stronę ukraińska, bo dla nas jest to powinność nie tylko polityczna i historyczna, ale i moralna, aby swoich współrodaków odszukać i ponownie pochować z szacunkiem" - podkreślił.
80 lat temu, 11 i 12 lipca 1943 r. Ukraińska Powstańcza Armia dokonała skoordynowanego ataku na ok. 150 miejscowości zamieszkałych przez Polaków w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim i łuckim dawnego województwa wołyńskiego. Wykorzystano fakt gromadzenia się w niedzielę 11 lipca ludzi w kościołach. "Krwawa niedziela" jest uważana za szczytowy moment ludobójstwa dokonywanego przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-1945. W wyniku ludobójczych działań na Wołyniu zginęło ok. 100 tys. Polaków.
Sprawcami ludobójstwa byli członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów - B (frakcja Bandery), podporządkowana jej Ukraińska Powstańcza Armia oraz zachęcona przez nich ludność ukraińska, stanowiąca sąsiadów Polaków, często związanych z nimi więzami krwi. Bezpośrednią odpowiedzialność za wydanie zbrodniczego rozkazu ponosi główny dowódca UPA Roman Szuchewycz. OUN-UPA nazywała swoje działania "antypolską akcją", zmierzającą do uczynienia z Ukrainy obszaru zamieszkałego wyłącznie przez Ukraińców.(PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
jc/