Mirosław Ganobis: Oświęcim przed 1939 rokiem był miastem rozwijającym się, była tu nawet fabryka samochodów [WYWIAD]

2024-05-18 08:16 aktualizacja: 2024-05-18, 14:46
Oświęcim. Zamek, Kościół Dominikanów i most nad Sołą. 1934. Fot. NAC/Domena publiczna
Oświęcim. Zamek, Kościół Dominikanów i most nad Sołą. 1934. Fot. NAC/Domena publiczna
Oświęcim kojarzy się obecnie z obozem koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, ale zanim wybuchła II wojna światowa i powstał obóz, to miasto rozwijało się prężnie, była tu nawet fabryka samochodów, która powstała 95 lat temu – powiedział PAP historyk i muzealnik Mirosław Ganobis.

PAP: Oświęcim kojarzy się powszechnie z obozem koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Ta historia przyćmiewa dzieje miasta z dwudziestolecia międzywojennego i wcześniejsze. Jednym z elementów tej historii jest obecna rocznica – 95 lat od powstania fabryki Oświęcim-Praga, w której produkowano samochody i motocykle. Kto był inicjatorem powstanie tego zakładu i jaka była jego historia?

Mirosław Ganobis: Oświęcim przed 1939 rokiem był prężnie rozwijającym się miastem a ważnym elementem tego procesu była fabryka samochodów Oświęcim-Praga, założona 95 lat temu. Przedsiębiorstwo powstało w maju 1929 roku, podpisane zostały umowy, a produkcja ruszyła kilka miesięcy później. Fabrykę założyli hrabia Roger Raczyński (z Rogalina) i hrabia Artur Potocki (z Krzeszowic). W skład zarządu wchodził jeszcze dr Bolesław Rychlewski z Krakowa oraz Czesi dr Emil Kolben, inż. Wacław Koula, Franciszek Hoffmann, inż. Jarosław Ruzicka. Wysokość kapitału akcyjnego firmy wynosiła dwa miliony złotych i została podzielona na 4000 akcji po 500 zł.

PAP: Ma pan w swoich zbiorach oryginalne dokumenty dotyczących założenia fabryki. Co miało być tam produkowane?

M. G.: W dokumencie, powołującym do życia fabrykę, napisano, że będą tam wytwarzane: "A – wszelkiego rodzaju pojazdy mechaniczne, silniki do takich pojazdów oraz karoserie samochodowe. B – pługi parowe i motorowe oraz inne maszyny rolnicze i wszelkiego rodzaju wozy. C – wszelkiego rodzaju maszyny napędowe, turbiny, pompy, żurawie, ruchome jazy, maszyny wytwórcze i obrabiarki. D – maszyny i aparaty dla cukrowni, browarów i gorzelni oraz wszystkich gałęzi przemysłu rolniczego i chemicznego, maszyny dla zakładów wodociągowych i elektrowni, młynów, kopalni i hut oraz aparaty gazowe do ogrzewania wody".

PAP: W dwudziestoleciu międzywojennym Oświęcim-Praga była jedyną fabryką samochodową zlokalizowaną poza Warszawą. Dlaczego inwestorzy wybrali właśnie Oświęcim?

M. G.: Myślę, że wybrano tę lokalizację, ponieważ przede wszystkim była hala, która spełniała wszelkie wymogi i był gotowa do rozpoczęcia tam produkcji. Poza tym obiekt ten sąsiadował z dworcem kolejowym, więc fabryka miała do dyspozycji bocznicę, na której można było rozładowywać pociągi z częściami do składania pojazdów, które przywożono na początku z Czech, a także transportować do klientów gotowe wyroby. Wspomniana hala, będąca głównym obiektem fabryki, stoi do dziś. Mniejsze budynki fabryczne zostały przez lata rozebrane. Dom, w którym mieszkał czeski dyrektor, też został niedawno zburzony.

PAP: Rozwój przemysłu w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym kierował się specyficznymi prawami, oczywiście najważniejszy był interes komercyjny, ale ważne było również, aby fabryki był w polskich rękach. Jak to wyglądało w przypadku zakładu Oświęcim-Praga?

M. G.: Myślę, że założyciele fabryki, poza interesem komercyjnym, kierowali się również względami patriotycznym, czyli mieli na uwadze rozwój przemysłu w odradzającej się Polsce. To był ważny aspekt, bo z braku aut krajowych samochody były importowane. Pisała o tym prasa, jak wiele pieniędzy idzie do kieszeni zagranicznych fabrykantów. W tym przedsięwzięciu była też chyba pasja, zważywszy, że hrabia Raczyński był zapalonym samochodziarzem i prezesem elitarnego Automobilklubu Polski.

PAP: Co to były za samochody?

M. G.: Auta Oświęcim-Praga, oferowanych było kilka modeli, były początkowo montowane z części dostarczanych z czeskiej firmy Praga. Kolejnym krokiem miała być produkcja licencyjna, czyli konstrukcja byłaby czeska, a części składowe wytwarzane byłby w Polsce. Rozwój tych planów zahamował jednak wielki światowy kryzys. Był on również powodem ograniczenia produkcji motocykli, których powstało niewiele, oraz rozpoczęcia produkcji ciężarówek, na które był większy popyt niż na auta osobowe.

PAP: Zanim jednak wielki światowy kryzys ściągnął ciemnie chmury nad fabrykę, samochód Oświęcim-Praga wziął udział w Rajdzie Monte Carlo, a na polskich drogach za jego kierownicą można było zobaczyć sporo wybitnych osób.

M. G.: Tak, takie auto mieli między innymi śpiewak Jan Kiepura, malarz Wojciech Kossak, sportowa automobilistka Klementyna Śliwińska czy gwiazdy kabaretów warszawskich Loda Halama i Zula Pogorzelska. Warto też wspomnieć, że motocyklem Oświęcim-Praga jeździł Jan Ripper, obok Sobiesława Zasady najwybitniejszy polski automobilista.

PAP: Oprócz produkcji samochodów właściciele fabryki byli też prekursorami nowoczesnego marketingu w branży motoryzacyjnej, na czym to polegało?

M. G.: Tak, nikt wcześniej tego nie robił. Producenci starali się, aby auta kupowali ludzie znani i szanowani, a później informacje o tym wykorzystywano w reklamach. Dziś jest to norma w reklamach samochodów, ale wtedy były to działania pionierskie.

PAP: Kilka lat temu, za sprawą pana działań i determinacji, powstał film dokumentalno-fabularny o fabryce Oświęcim-Praga i o ludziach z nią związanych, zarówno właścicielach, jak i pracownikach. Jak zrodził się pomysł na ten film?

M. G.: Jako człowiek, który zajmuje się historią Oświęcimia, postanowiłem wskrzesić historię samochodów Oświęcim-Praga. Według mnie nie jest to tylko historia lokalna, ale stanowi ona część dziejów polskiej motoryzacji. Niestety jest to historia zapomniana. Poza tym chciałem pokazać życie całej fabryki, a nie tylko sam samochód, w filmie mamy więc i właścicieli i zwykłych szeregowych robotników. Sprawy obu tych grup były ważne. Każda z nich miała swój świat. Aby uatrakcyjnić ten obraz dodaliśmy też watek miłosny – hrabiego Potockiego i automobilistki. Romans w filmie zawsze dobrze działa na widzów.

Film był ogromnym wyzwaniem, bo nie mieliśmy dużego budżetu, ale była w nas pasja do tej historii. Kręciliśmy go między innymi w Pradze, Oświęcimiu i Krynicy. W Pradze odnaleźliśmy potomka jednego z przedwojennych dyrektorów fabryki, on zagrał też w tym filmie. W końcu doprowadziliśmy wszystko do końca – powstał 93-minutowy dokumentalno-fabularny film "Oświęcim-Praga". Jego premiera odbyła się 30 sierpnia 2020 roku. Można go obejrzeć na portalu youtube.

PAP: Od lat jest pan propagatorem historii Oświęcimia z lat przed 1939 rokiem. Jakie było wówczas to miasto?

M. G.: Oświęcim miał ponad 700-letnią historię. Przed 1939 rokiem bardzo prężnie rozwijał się tu przemysł. Miasto leżało na kolejowej trasie Kraków–Wiedeń. Wśród mieszkańców było 58 procent Żydów, ale nie powodowało to jednak konfliktów. Ksiądz Skarbek i rabin bardzo dobrze dogadywali się. Do tego dochodził jeszcze burmistrz Roman Majzel. Ta trójca potrafiła wszystko tu stworzyć i zapewnić rozwój miasta. Dość dobrze i zgodnie żyło się w Oświęcimiu. Synagogi były budowane obok kościołów i nikomu to nie przeszkadzało. Nie było zazdrości czy nienawiści. Wszystko zmieniło się z dniem wybuchu wojny, w kolejnych miesiącach 90 procent żydowskich mieszkańców zostało zamordowanych w obozach zagłady. Miasto straciło swój charakter, gdyż wielu Żydów miało tu fabryki, warsztaty, sklepy, które zostały zniszczone.

PAP: Stworzył pan prywatne muzeum Oświęcimia, co można w nim zobaczyć?

M. G.: Pamiątki związane z przedwojennym Oświęcimiem zbieram od 40 lat. Zaczęło się od opowieści mojej babci i mamy, które rozpalały moją pasję. Zbierałem też relacje innych mieszkańców miasta, oglądałem stare zdjęcia. Było to dla mnie odkrywanie innego świata, którego nie znałem, bo urodziłem się po wojnie. Opowieści przenosiły mnie w czasie, potrafiłem iść na rynek, o którym mi opowiadali, zamknąć oczy i sobie to wszystko wyobrażać. Oczywiście był też czas na granie w piłkę z kolegami, ale zaraz potem szedłem chodzić po strychach i piwnicach, aby szukać przedmiotów z dawnej historii Oświęcimia. Jeździłem też po giełdach staroci w Polsce, Czechach i Austrii szukając rzeczy związanych z Oświęcimiem. Kolejnym krokiem było badanie historii odnalezionych przedmiotów. Wtedy pomyślałem, że warto by było to pokazać i tak powstało moje muzeum – "Piwniczka u Ganobisa". Obecnie mam około 4,5 tysiąca eksponatów, w tym samych zdjęć około 2,5 tysiąca. Moje zbiory jeżdżą też po świecie, wypożyczam je na różne wystawy.

Starałem się uciec od historii Auschwitz-Birkenau, uznałem że jest tam muzeum i historycy, którzy się tym zajmują. Moje zainteresowania skupiały się na tym, co działo się tu przed 1939 rokiem.

PAP: Jak społeczeństwo Oświęcimia odnosi się do pana działalności?

M. G.: Doceniają to co robię i starają się wspierać. Wiedzą, że pieniądze, które zarabiam, wydaje na zakup kolejnych eksponatów. Cenią również, że jeżeli trafia do mnie nowy eksponat to nie ląduje tylko na półce, ale badana jest jego historia i później opisana. (PAP)

Rozmawiał: Tomasz Szczerbicki

Autor: Tomasz Szczerbicki

pp/