"Idiota" Mieczysława Wajnberga w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego został właśnie wystawiony na festiwalu w Salzburgu. Dzieło na podstawie powieści Fiodora Dostojewskiego spotkało się z ogromnym uznaniem obecnych na festiwalu krytyków. W głównej roli księcia Myszkina wystąpił ukraiński tenor Bogdan Volkov, a Afanasija Iwanowicza Tockiego zagrał Jerzy Butryn. Jesienią nakładem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego w serii "Małe monografie" ukaże się biografia Wajnberga autorstwa Danuty Gwizdalanki. W przyszłym roku zaś Radio Kraków wyemituje słuchowisko na podstawie wydanej przez PWM książki Gwizdalanki pt. "Uwodziciel. Rzecz o Karolu Szymanowskim". Reżyserem słuchowiska "Król Narcyz" będzie Mateusz Pakuła.
PAP: Czy w pani książce znajdziemy okoliczności powstania "Idioty"
Danuta Gwizdalanka: To późna opera Wajnberga. Skomponował ją w 1986 roku, kiedy był już chory. Była to też pierwsza opera Wajnberga, która trafiła na moskiewską scenę. Premiera odbyła się w szczególnym momencie - 19 grudnia 1991 roku, tydzień przed dymisją Michaiła Gorbaczowa i formalnym rozpadem Związku Radzieckiego. Wiemy też, że Wajnberg był na premierze swojej opery. Autorem libretta jest Aleksander Miedwiediew. Muzykolog, który przez pewien czas pracował w Teatrze Wielkim w Moskwie, a dziś powiedzielibyśmy: ojciec Siergieja Miedwiediewa, znanego polskim czytelnikom z "Powrotu rosyjskiego Lewiatana" i "Wojny - made in Russia". To właśnie Miedwiediew był też pomysłodawcą i autorem libretta do "Pasażerki". Moim zdaniem zainteresowanie Wajnbergiem, a szczególnie jego operami, powróciło w XXI wieku właśnie na fali zainteresowania "Pasażerką".
PAP: Przed wystawieniem "Pasażerki" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w 2010 roku nie słyszałam o Wajnbergu. Nawet w szkole muzycznej nie uczyli nas o tym kompozytorze.
D.G.: Wajnberg za życia, wbrew temu, co czasem dzisiaj się mówi, nie był czołowym kompozytorem w Rosji. Popularność przyniosła mu, już po śmierci, właśnie "Pasażerka”. Najpierw jej wersja estradowa została wykonana w 2006 roku w Moskwie, a jakiś czas potem zainteresował się nią David Pountney i wystawił operę na festiwalu w Bregencji w 2010. I wtedy sprawa ruszyła... Poszła fama, do której ja też się przyłożyłam w poprzednim wydaniu mojej książki, że premiera "Pasażerki" odbyła się dopiero w XXI wieku, bo wcześniej nie zgadzały się na to rosyjskie władze. Kiedy zbadano dokumenty, okazało się, że nic z tych rzeczy. Muszę panią uczulić na pewną sprawę: mamy skłonność do tego, żeby ze wszystkich robić męczenników. Więc skoro Wajnberg był w więzieniu stalinowskim, to założyliśmy, że "Pasażerka" była zakazana z powodów politycznych.
Tymczasem rosyjska muzykolożka Antonina Klokova przebadała wszystkie możliwe archiwa w Moskwie i nie znalazła nigdzie śladu zakazu wystawiania "Pasażerki". Poza tym utwór został zamówiony dla Teatru Wielkiego w Moskwie, był wydany, a związek kompozytorów starał się, żeby go wystawiono. Szostakowicz na wydaniu wyciągu fortepianowego tej opery napisał nawet komentarz, jakie to wspaniałe dzieło. Teatr Wielki dostał wówczas pieniądze z ministerstwa na wystawienie "Pasażerki". Ministerstwo napisało do teatru: zamówiliśmy dla was operę, a wy nawet nie przyszliście na przesłuchanie?
PAP: Dlaczego?
D.G.: Parę lat temu byłam z mężem na kursie dla młodych kompozytorów w Soczi. Organizatorem był kompozytor Aleksander Czajkowski, który znał Wajnberga. Wujek Czajkowskiego był bardzo bliskim przyjacielem Wajnberga, natomiast jego ojciec był dyrektorem Teatru Niemirowicza-Danczenki w Moskwie. I on nam powiedział, co się stało: żaden dyrektor teatru pod koniec lat 60. nie wystawiłby opery, której akcja dzieje się w obozie koncentracyjnym, bo nikt by na to nie przyszedł. Mimo że teatry były dofinansowywane, sala nie mogła być pusta. Więc w przypadku "Pasażerki" zadecydowały realia.
Zupełnie inaczej sprawa wyglądała w XXI wieku. Opera o obozie koncentracyjnym stała się sensacją i rozbudziła wielkie zainteresowanie swoim twórcą.
PAP: Zastanawiają mnie wątki polityczne w życiu Wajnberga. Z jednej strony jego córka Wiktoria mówiła, że nie interesował się polityką, ale z drugiej - był w stalinowskim więzieniu, a wcześniej swoją pierwszą symfonię zadedykował Armii Czerwonej.
D.G.: Wajnberg nie pasował do obrazu kompozytora, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce - wybitnie inteligentnego, wykształconego człowieka, jak Lutosławski czy Penderecki. Wajnberg ukończył zaledwie cztery klasy szkoły podstawowej, bo to przed wojną było minimum. Było jasne, że zdolny muzycznie chłopiec zostanie muzykiem, podobnie jak jego ojciec, więc uczył się grać na fortepianie. I od 12. roku życia właściwie uczył się tylko przedmiotów muzycznych. A kiedy jego ojciec został zwolniony, to musiał również pracować. Grał więc wszędzie, gdzie się dało: na bar micwach, na weselach, a wieczorem w nocnym lokalu. O wykształceniu ogólnym nie było więc raczej mowy.
Mój mąż znał osobiście Wajnberga i zagadką było dla nas, że mówił przepiękną, przedwojenną polszczyzną, używaną przez inteligentów. Doszliśmy do wniosku, że musiał nauczyć się tak mówić, przebywając w środowisku literatów, na przykład w kabarecie Qui Pro Quo. Może nawet od Juliana Tuwima – później swego ulubionego poety - nasłuchał się najpiękniejszej polszczyzny? Wajnberg sprawiał wrażenie osoby wykształconej, ale były to pozory. I wszystko wskazuje na to, że polityka zupełnie go nie interesowała – córka wiedziała, co mówi.
PAP: Jak potoczyły się jego dalsze losy?
D.G.: Jest rok 1939, wybucha wojna. Rodzina Wajnbergów ucieka na Wschód. W niewielu wywiadach, w jakich po latach opowiadał o swojej młodości, nie mówił zbyt dużo o tych złych doświadczeniach. Usiłowałam w książce odtworzyć jego drogę ze strzępów informacji, czasem sprzecznych. Udało mu się dotrzeć do Mińska. Tam, podobnie jak grupa innych młodych muzyków z Warszawy, dostał możliwość studiowania. A ponieważ był już właściwie gotowym pianistą, przydzielono go do klasy kompozycji. I tak został kompozytorem. Ucząc się kompozycji, dorabiał w radiu. W książce powołuję się na relację jego koleżanki, z którą tam pracował.
PAP: Ale Wajnberg nie został w Mińsku na stałe.
D.G.: Proszę sobie wyobrazić: jest 21 czerwca 1941, dzień koncertu dyplomowego Wajnberga, orkiestra wykonuje jego Poemat symfoniczny. Studia skończone, a w nocy zaczyna się akcja Barbarossa - Niemcy najeżdżają na Rosję - więc musi znowu uciekać. Z kolegą jadą pociągiem na Wschód. Docierają do Taszkentu. Jest tam tłum uciekinierów, są problemy z mieszkaniami, jedzeniem. Ale Wajnberg dobrze sobie radzi. Dostaje posadę korepetytora w operze. Jest bardzo dobrym pianistą, świetnie improwizuje i czyta nuty, więc nadaje się do tej pracy. A ponieważ jest również kompozytorem, zamawiają u niego muzykę do baletu "Do boju za ojczyznę". Potem pisze jeszcze dwie operetki. Nareszcie Wajnberg ma spokój. Jest młodym, sympatycznym, w miarę przystojnym człowiekiem. Operą kieruje Solomon Michoels – dotychczas dyrektor teatru żydowskiego w Moskwie. Działała przy nim wyższa szkoła teatralna, a jej studentkami były dwie córki Michoelsa i obie trafiły wraz z całym zespołem do Taszkentu, ewakuowane z Moskwy. No i Wajnberg żeni się ze starszą z nich.
PAP: A potem przenosi się do Moskwy?
D.G.: No właśnie, to jedna z legend. Głosi, że Wajnberga do Moskwy ściągnął Szostakowicz, bo był zachwycony jego symfonią. Tymczasem prawda była inna. Zwycięstwo w bitwie pod Kurskiem sprawiło, że chociaż droga do zwycięstwa była jeszcze daleka, zaczęto myśleć o przywracaniu kraju do stanu częściowej przynajmniej normalności. I Teatr Żydowski z powrotem ściągnięto do Moskwy – a razem z nim Natalię Michoels z mężem. I w ten sposób jesienią 1943 roku Wajnberg znalazł się w Moskwie. Dopiero tam poznał Szostakowicza.
PAP: Jak Wajnberg trafił do stalinowskiego więzienia?
D.G.: W 1948 roku Stalin rozpoczął wielką kampanię antysemicką. Ofiarą tej kampanii padł wkrótce Michoels, który został zamordowany. 13 stycznia 1953 roku agencja TASS podała informację o aresztowaniu grupy "lekarzy morderców", którzy postawili sobie za cel skracanie życia czołowym radzieckim politykom przez nieprawidłowe leczenie, a listę spiskowców otwierał profesor Miron Wowsi – podczas wojny naczelny internista Armii Czerwonej, a prywatnie kuzyn Michoelsa. Obie córki żyły odtąd w wielkim zagrożeniu, ale w nocy z 6 na 7 lutego aresztowany został Wajnberg. Zarzucono mu "żydowski nacjonalizm". Miesiąc później zmarł Stalin, a 25 kwietnia Wajnberga wypuszczono. Tych kilka tygodni w celi złamało go do końca życia. Już zawsze bał się, że te czasy mogą wrócić i że znowu spotka go coś takiego.
PAP: Czy to prawda, że Szostakowicz pomógł Wajnbergowi wyjść z aresztu?
D.G.: Tak, został nawet znaleziony list Szostakowicza, w którym wstawia się za Wajnbergiem. Szostakowicz był deputowanym, nieraz wstawiał się za prześladowanymi i udawało mu się czasem osiągnąć sukces. Także w tym wypadku jego pomoc okazała się bezcenna.
PAP: Ciekawe, że mimo aresztowania Wajnberg nadal nie interesował się polityką. Tak przynajmniej w jednym z wywiadów mówiła jego córka Wiktoria.
D.G.: Mówiła, że ojciec niczym innym poza muzyką się nie interesował, no, może jeszcze czytał polską poezję. Do końca życia powtarzał, że jest bezgranicznie wdzięczny Armii Radzieckiej za to, że mu uratowała życie. Jego stosunku do przybranej ojczyzny nie zmieniło ani zamordowanie teścia, ani aresztowanie jego samego, ani prześladowania, jakich doświadczyło wielu jego dobrych znajomych. Nie miał też na nie wpływu Szostakowicz, który prywatnie – a Wajnberg należał do kręgu jego dobrych znajomych – wyrażał się o radzieckiej władzy jak najgorzej. W efekcie na liśce jego dzieł figuruje kilka propagandowych utworów, których dzisiaj lepiej byłoby nie przypominać.
PAP: Czyli szerzył propagandę dlatego, że nie miał wiedzy?
D.G.: Pisał to, co – miał nadzieję – zostanie wykonane i wydane, przynosząc mu jakiś zarobek.
PAP: Wiktoria mówiła, że pod koniec życia bał się, że po jego śmierci wszyscy zapomną o jego muzyce.
D.G.: To możliwe, bo tak naprawdę w latach 80. nie wykonywano już jego utworów. Jedynie w latach 60. miał spokojne, dobre życie i sporo wykonań. Potem już było coraz gorzej. W połowie lat 70. zmarł Szostakowicz, w którego Wajnberg był wpatrzony jak w Boga. Umierali albo wyjeżdżali za granicę kolejni muzycy, z którymi miał kontakt. Stawał się coraz bardziej samotny. Poza tym nastała nowa generacja kompozytorów, do której należeli np. Alfred Schnittke czy Edison Denisow, a tworzyli oni zupełnie inną muzykę, i to raczej ona budziła ciekawość. Kolejne utwory Wajnberga trafiały do szuflady. Wystawienie "Idioty" było jednym z rzadkich już, radosnych momentów w jego kompozytorskim życiu. Poza tym był chory, a złamanie nogi w biodrze przykuło go do łóżka. Można więc zrozumieć, że bał się zapomnienia.
PAP: Na szczęście jego obawy się nie spełniły.
D.G.: Właśnie... Na płytach nagrano już około trzech czwartych jego niemałego przecież dorobku (ponad 150 utworów opusowanych, a poza tym jeszcze trochę innych). Za życia kojarzono go głównie jako twórcę muzyki do filmu "Lecą żurawie", który w 1958 roku obsypano nagrodami na międzynarodowych festiwalach w Locarno, Vancouver, Gualdalayara i Cannes. W XXI wieku został "twórcą +Pasażerki+", za którą trafiły na sceny kolejne opery. A ze statystyk podsumowujących repertuary oper i sal koncertowych w Europie i Ameryce raptem wynika, że Wajnberg jest najczęściej grywanym polskim kompozytorem XX wieku i drugim najczęściej wykonywanym polskim kompozytorem po Chopinie. Bo przynajmniej przyzwyczajono się do tego, że uważany jest za kompozytora polskiego działającego w ZSRR. On sam mawiał o sobie, że czuje się Polakiem, żydowskim kompozytorem, a mieszkał w Związku Radzieckim. Dlatego pierwszą książkę o nim nazwałam: "Mieczysław Wajnberg: kompozytor z trzech światów". Ta najnowsza nie ma już podtytułu, ale ta "trójświatowość" jest w niej oczywiście obecna, i to chyba jeszcze wyraźniej.
Spis inscenizacji oper Wajnberga:
"Pasażerka" - inscenizacja tej opery w reżyserii Davida Poutneya na festiwalu w Bregencji przedstawiana była później w Warszawie, Londynie, Houston, Chicago, Detroit, Miami i Tel Awiwie. Nowych inscenizacji doczekała się w Karlsruhe (2013), Frankfurcie nad Menem (2015; powtórzenie w Dreźnie), Jekaterynburgu (2016), Gelsenkirchen (2017), Moskwie (2017) i Aarhus (2018), Gerze i Braunschweigu (2019), Grazu, Saabrucken i Madrycie (2020).
Pełną wersję "Idioty" wystawiono w 2013 roku w Mannheimie, po czym dwukrotnie w Rosji (Petersburg 2016, Moskwa 2017) oraz w 2024 r. w Salzburgu.
"Portret" wystawiano w Kaiserlautern (2010), Nancy (2011), Poznaniu (2013). "Lady Magnesia" scenicznej prapremiery doczekała się w 2012 roku w Erfurcie. "Pozdrawlajem" można było obejrzeć jedynie w Niemczech - najpierw w Berlinie (2012), a następnie w Heidelbergu (2017).
Autor: Olga Łozińska
oloz/ miś/gn/