„Schroeder nie uznawał żadnych świętości. Jako polityk nigdy nie realizował celów w sposób rygorystyczny. Był zawsze elastyczny i kierował się nastrojami w kraju. Tym bardziej zaskakująca wydaje się postawa Schroedera po zakończeniu politycznej kariery; przede wszystkim jego niezłomna, można by powiedzieć uparta i niebezpieczna lojalność wobec władcy Rosji i wodza Władimira Putina” – pisze Mona Jaeger we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ).
Jej zdaniem nie ma w tym sprzeczności. Schroederowi zawsze wystarczały jego własne zasady. Obce są mu też wątpliwości wobec własnego postępowania. W wywiadzie dla „New York Times” powiedział, że „nie uprawia mea culpa”.
Jaeger zwraca uwagę, że SPD próbowała ostatecznie zerwać ze Schroederem, jednak próba wykluczenia go z partii zakończyła się fiaskiem. O tym, czy straci biuro w Bundestagu, zdecyduje sąd. Politycznego znaczenia nabiera obecnie pytanie, czy należy złożyć mu życzenia urodzinowe. „Żaden polityk tej rangi nie upadł tak nisko w publicznym odbiorze” – oceniła autorka.
„FAZ” zaznacza, że bliskie kontakty Schroedera z Rosją, przez długi czas nie stanowiły problemu dla SPD. Dotyczy to również jego polityki, która doprowadziła do energetycznego uzależnienia Niemiec od Rosji. Schroeder realizował w praktyce to, na co w SPD była zgoda – „dobre relacje z Moskwą są konieczne, aby zachować pokój w Europie”.
Wojna w Iraku była dobrą okazją do uzupełnienia przyjaźni z Rosją antyamerykańskimi hasłami. „W SPD to się podobało. Do dziś nie zapomniano jego sprzeciwu wobec George’a W. Busha” – czytamy w „FAZ”.
Wprowadzone przez Schroedera reformy rynku pracy i ubezpieczeń społecznych uważane były przez SPD i związki zawodowe za grzech pierworodny, za zdradę własnego elektoratu i przyczynę porażek wyborczych.
SPD najchętniej usunęłaby go ze swojej historii, ale jest to niemożliwe. To on uczynił z socjaldemokratów partię centrową, przezwyciężając ideologiczne podziały i dzieląc politykę na złą i dobrą, co otworzyło SPD nowe opcje koalicyjne – pisze Mona Jaeger w „FAZ”.
„Gerhard Schroeder jest dla wielu obserwatorów niemieckiej sceny politycznej zagadką. Z jednej strony jest podziwianym kanclerzem reform, z drugiej jest pogardzanym przyjacielem jednego z największych przestępców współczesnych czasów. Obie strony składają się na jak najbardziej spójny obraz, nie wolno ich oddzielać” – pisze Thomas Schmid w „Die Welt”.
Schroedera odróżnia od innych kanclerzy to, że pochodził z nizin społecznych. Wszyscy jego poprzednicy, z wyjątkiem Willy Brandta, pochodzili z rodzin mieszczańskich, w których awans nie był czymś nadzwyczajnym. Schroeder wzrastał w chaotycznych warunkach rodzinnych, bez ojca, bez perspektyw awansu społecznego, a mimo to dopiął celu.
Świat Schroedera jest prosty. Swój styl rządzenia nazwał „polityką spokojnej ręki”. Wyznawał zasadę, że nie ma lewicowej i prawicowej polityki gospodarczej, lecz tylko dobra i zła polityka, co oznaczało zakończenie trwających przez całe stulecie debat. Nie wdawał się w dyskusje o zasadniczych problemach. „Pokolenia towarzyszy łamały sobie głowę nad tym, co jest słuszną polityką SPD. Schroeder znalazł niby mimochodem czarodziejską formułę – socjaldemokratyczne jest to, co jest rozsądne. Dzięki temu był atrakcyjny dla bardzo różnych środowisk i warstw społecznych – dla robotników i dla menedżerów” – czytamy w „Die Welt”.
Co łączy Schroedera z Putinem, wyznawcą „mroczno-nacjonalistycznej idei imperialnej Rosji”? – zastanawia się Schmid. Schroeder w Putinie, który również pochodzi z nizin społecznych, odkrył „duchowego brata”, który też musiał „przegryzać się do góry, bez skrupułów. I który miał jeszcze mniej wartości niż on sam”. "Były 'underdog' udzielił bezgranicznego kredytu innemu 'underdogowi', który w cudowny sposób został spadkobiercą władców Związku Sowieckiego. Putin i Schroeder - to miał być szczęśliwy koniec zimnej wojny” – wyjaśnia dziennikarz „Die Welt”.
Prawdopodobnie właśnie to uczucie, a nie dążenie do zysku skłoniło nuworysza Schroedera do zachowania przyjaźni z jednym z największych zbrodniarzy współczesności. Być może „człowiek Gazpromu” liczy na to, że Willy Brandt i Egon Bahr udzielą mu zza grobu błogosławieństwa.
Na łamach tygodnika „Der Spiegel” Dirk Kurbjuweit porównuje Schroedera z obecnym socjaldemokratycznym kanclerzem Olafem Scholzem. „Schroeder kierował się instynktem, przede wszystkim podczas komunikowania się (ze społeczeństwem), miał ogromną charyzmę. Potrafił i chciał docierać do ludzi, oczarowywać ich. Scholz kultywuje powściągliwość, która graniczy z ascetyzmem” – pisze autor.
„Obaj czują znaczną przewagę nad innymi – Scholz przewagę intelektualną, natomiast Schroeder jest jak bokser, który uważa, że nikt nie sprosta jego uderzeniu w podbródek” – kontynuuje Kurbjuweit. Dzięki tej pewności siebie Schroeder przeforsował kontrowersyjną reformę Agenda2010, sprzeciwił się George’owi W. Bushowi i uchronił Niemcy przed udziałem w wojnie w Iraku. „Był kanclerzem działającym instynktownie, ale używał też muskułów”.
Słabością Schroedera był natomiast brak powagi. „Brakuje mu trzeźwego osądu, który powiedziałby mu, co uchodzi byłemu kanclerzowi, a co nie uchodzi, na przykład przyjaźń z brutalnym autokratą Putinem” – analizuje autor. Jego zdaniem Scholz jest odporny na takie wpadki.
„Sueddeutsche Zeitung“ przypomina, że swoje 70. urodziny – krótko po aneksji Krymu - Schroeder obchodził razem z Putinem w Petersburgu, a dziesięć lat wcześniej prezydent Rosji przyjechał z chórem Kozaków do Hanoweru, gdzie mieszkał ówczesny kanclerz. „W sprawach dotyczących Rosji i Putina Schroeder uważa, że niczego nie musi odwoływać” – czytamy w materiale.
„Byłby gotowy do pośredniczenia, gdyby ktoś go o to poprosił. Wojnę z Ukrainą uważa za ciężki błąd, ale nie chce wyrzec się całkiem Putina. Słowa empatii dla wielu ukraińskich ofiar wojny prowadzonej przez jego przyjaciela, z którym są na ty, też nie są w jego stylu” – pisze autor, powołując się na rozmowę z jubilatem.
Schroeder oddziela politykę od spraw prywatnych i nie chce udawać, że nie jest zaprzyjaźniony z rosyjskim prezydentem. Podejrzenia, że Kreml mógłby mieć na niego jakieś kompromitujące materiały, Schroeder zbywa określeniem „szaleństwo”.
Były kanclerz nie szczędzi krytyki swojej partii SPD. „Żałuję, że w obecnym kierownictwie partii jest wiele postaci prowincjonalnych” – cytuje go „SZ”. Jego zdaniem SPD utraciła kompas i potrzebuje więcej pragmatyków. „To nie jest SPD. Gdyby za moich czasów poparcie spadło do 15 proc., natychmiast ustąpiłbym ze stanowiska”.(PAP)
Jacek Lepiarz (PAP)
jos/