W wywiadzie dla PAP Cichocki przedstawia stan relacji polsko-ukraińskich. Wiceminister spraw zagranicznych informuje w nim m.in. o tym, że obowiązuje już zakaz wjazdu do Polski Ukraińców o postawach antypolskich.
Mówi też o "szczególnym momencie, w którym Ukraina stoi twarzą w twarz z agresją zbrojną i aneksją części swojego terytorium". "W obliczu złamania przez Rosję podstawowych zasad prawa międzynarodowego jednoznacznie wspieramy Ukrainę. Jest niezrozumiałe, dlaczego Kijów odwdzięcza się nam regresem w obszarze spraw historycznych" - powiedział Cichocki.
PAP: Jakie są źródła napięć w relacjach pomiędzy Polską a Ukrainą?
Bartosz Cichocki: Pod koniec kwietnia br. ukraiński IPN wprowadził zakaz poszukiwań i ekshumacji szczątków polskich ofiar wojen i konfliktów na terytorium Ukrainy. Decyzja została uzasadniona demontażem pomnika Ukraińskiej Powstańczej Armii w Hruszowicach. Mam jednak wrażenie, że to był tylko pretekst – wykorzystany przez środowisko promujące w przestrzeni publicznej na Ukrainie zideologizowany obraz UPA, w którym nie ma miejsca na odpowiedzialność tej formacji za udział w Holokauście i ludobójstwo na Polakach. Ktoś się po prostu przestraszył, że wyniki polskich poszukiwań i ekshumacji podważą mit UPA, jako zrywu niepodległościowego i wykorzystał decyzję władz gminy Stubno.
Jesienią do zakazu ekshumacji doszły przypadki spektakularnego fałszowania historii II RP pod auspicjami rządu ukraińskiego. W obecności władz państwowych na Przełęczy Wereckiej otwarto – wzniesiony ze środków publicznych – kompleks memorialny poświęcony 600 członkom Siczy Karpackiej, rzekomo rozstrzelanym w marcu 1939 r. przez oddział Korpusu Ochrony Pogranicza. Tablice informują o masowym mordzie dokonanym przez "polskich i węgierskich okupantów". Te oskarżenia nie znajdują poparcia w badaniach naukowych.
Od dawna w obszarze spraw historycznych, dialog z Ukrainą buksował. Dostrzegalny był w szczególności brak postępu w kwestii restytucji dóbr kultury, utrudnienia w renowacji polskich upamiętnień, cmentarzy, z własnością wspólnoty rzymskokatolickiej, z dostępem ukraińskich Polaków do oświaty w języku narodowym. Do tej pory rozmawialiśmy o tych kwestiach za zamkniętymi drzwiami, za dobrą monetę przyjmując argumenty o braku pieniędzy, przeszkodach formalno-prawnych, kompetencyjnych itd. Kiedy jednak strona ukraińska odrzuciła konstruktywną propozycję wicepremiera Piotra Glińskiego ustanowienia mechanizmu uregulowania kwestii historycznych, przedstawioną w Kijowie 23 października, zrozumieliśmy, że na Ukrainie brakuje woli politycznej a nie środków finansowych, czy przepisów. Zrozumieliśmy, że jesteśmy traktowani całkowicie instrumentalnie, że nikt się nie zastanawia nad naszą pamięcią i wrażliwością.
PAP: Dzisiaj szef ukraińskiego IPN przedstawił warunek wznowienia tych prac ekshumacyjnych. Wołodymyr Wiatrowycz powiedział, że zostaną one wznowione, jeżeli Polska przedstawi koncepcję odnowienia ukraińskich miejsc pamięci. Jak strona Polska traktuje tę wypowiedź?
B.C.: Przede wszystkim należy wyrazić zażenowanie sytuacją, w której urzędnik ukraiński stawia Polsce ultimatum. Na dodatek do szantażu używa krwi i kości naszych najbliższych – ofiar różnych konfliktów, bo my się upominamy nie tylko o ofiary ludobójstwa wołyńskiego, ale też o żołnierzy wojny polsko-bolszewickiej, wojny '39, prześladowań NKWD czy Gestapo.
PAP: Czy podobne oczekiwania mają władze wyższego szczebla, niż szef ukraińskiego IPN? Czy stawiają one podobne warunki?
B.C.: Bez względu na to, czy nazwiemy przedstawicieli ukraińskiego IPN urzędnikami rangi niższej, średniej, czy wyższej, ich decyzje obowiązują. Ich projekty są realizowane, jak upamiętnienie na Przełęczy Wereckiej. Chcielibyśmy wierzyć, że jest to jedynie margines, który nie reprezentuje ukraińskich władz.
W świetle zapewnień strony ukraińskiej o gotowości do rozwiązywania spornych kwestii, warto powrócić do historii pomnika UPA w Hruszowicach. Przez kilkanaście lat od zbudowania go z pominięciem zgód przewidzianych polskim prawem apelowaliśmy o uregulowanie formalności. Zapraszaliśmy do podjęcia badań w odpowiedzi na interpretację drugiej strony, że w istocie rzeczy jest to miejsce pochówku szczątków ludzkich (chronione na mocy prawa przez państwo polskie), a nie obiekt symboliczny (będący w gestii władz samorządowych).
Strona ukraińska nie była zainteresowana badaniami, ewentualną ekshumacją i legalizacją upamiętnienia w Hruszowicach. Demontaż dokonany decyzją samorządu lokalnego był zgodny z polskim prawem, gdyż nie udowodniono, że to pochówek.
Pomimo tego wicepremier Piotr Gliński, rozumiejąc emocje strony ukraińskiej, skierował list do wojewodów, polecając im informowanie z wyprzedzeniem o tego typu decyzjach. Ministerstwo Kultury odpowiedzialne za upamiętnienia będzie rozmawiało z samorządami na temat formy realizacji ich decyzji.
Jasne jest bowiem, że sposób zdemontowania pomnika w Hruszowicach nie brał pod uwagę wrażliwości strony ukraińskiej. Wicepremier Gliński jednoznacznie potępił wykonanie tej decyzji samorządu podczas wspomnianych konsultacji w Kijowie. Do demontażu doszło tuż przed ważną dla wspólnoty ukraińskiej rocznicą akcji "Wisła", co mogło być odebrane jako prowokacyjne. Również potraktowanie państwowej symboliki Ukrainy spotkało się z krytyką wicepremiera Glińskiego.
Jesteśmy w dalszym ciągu otwarci na rozmowy o legalizacji upamiętnień po obu stronach granicy – polskie pomniki na Ukrainie również w wielu przypadkach powstały spontanicznie, bez uzyskania zgód formalnych. Jesteśmy gotowi wesprzeć poszukiwania ukraińskie na terytorium Polski. Jeśli znajdziemy szczątki ludzkie, określimy, do kogo należą i w jakich okolicznościach te osoby straciły życie, to będzie się należał pochówek i krzyż. Jesteśmy także gotowi rozmawiać o formie i treści takich upamiętnień, chociaż jasne jest, że nie do zaakceptowania byłaby gloryfikacja UPA na terenach, które raptem w pokoleniu naszych dziadów spłynęły krwią z rąk funkcjonariuszy OUN/UPA. I do tego w sytuacji, kiedy państwo ukraińskie neguje, a w najlepszym wypadku relatywizuje zbrodnię wołyńską jako konflikt AK-UPA, stawiając znak równości między obiema organizacjami.
Tak jak zaproponował wicepremier Gliński, rozmowy te mogłyby toczyć się na forum Komisji Międzyrządowej ds. Ochrony i Zwrotu Dóbr Kultury – na szczeblu wicepremierów lub ministrów kultury.
Ta propozycja jest nadal aktualna i liczymy na to, że zamiast ultimatów ze strony ukraińskiej, deklarowana gotowość do rozmów znajdzie potwierdzenie w realnych działaniach. My mamy czym się z Ukraińcami dzielić. Przeszliśmy również trudne i jeszcze niezakończone procesy pojednania z Niemcami, Litwinami, między nami samymi. Nie narzucamy Ukrainie naszej wersji historii. Ale to też nie jest tak, jak usłyszeliśmy w ten weekend, że pan Wiatrowycz reprezentuje "określoną perspektywę historyczną". Fałszowanie, manipulowanie historią, ideologizacja przeszłości nie ma nic wspólnego z "określoną perspektywą historyczną".
PAP: Z inicjatywą rozmowy wyszedł prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, inicjując nadzwyczajne posiedzenie Komitetu Konsultacyjnego Prezydentów Ukrainy i Polski.
B.C.: Inicjatywa porozumienia należy do wicepremiera Glińskiego i została podjęta 23 października. Ta propozycja jest nadal aktualna.
PAP: Czy w takim razie w obecnej sytuacji prezydent Andrzej Duda powinien udać się z wizytą na Ukrainę?
B.C.: Nie czuję się upoważniony do udzielania odpowiedzi na tak postawione pytanie. Liczymy na konstruktywną współpracę i dialog niepubliczny ze stroną ukraińską, który doprowadzi do tego, by dialog historyczny stał się obok współpracy obronnej, energetycznej, czy samorządowej siłą napędową naszych relacji.
To jest szczególny moment, w którym Ukraina stoi twarzą w twarz z agresją zbrojną i aneksją części swojego terytorium. W obliczu złamania przez Rosję podstawowych zasad prawa międzynarodowego jednoznacznie wspieramy Ukrainę. Jest niezrozumiałe, dlaczego Kijów odwdzięcza się nam regresem w obszarze spraw historycznych.
PAP: W tym tygodniu w Krakowie ma dojść do spotkania prezydenckiego Komitetu Konsultacyjnego. Czy tu widzi pan okazję do powrotu do spokojnego dialogu?
B.C.: Jeśli i kiedy do posiedzenia tego komitetu dojdzie, będziemy w stanie określić perspektywę przełamania negatywnych zjawisk w relacjach dwustronnych.
PAP: Osoby o antypolskiej postawie mają nie być wpuszczane do Polski. Czy ten zakaz już obowiązuje? Czy osoby nim objęte zostaną o tym poinformowane?
B.C.: Tak, obowiązuje. Natomiast nie mamy obowiązku informowania. Ten zakaz zostanie "doręczony" przy próbie przekroczenia granicy przez osobę lub osoby z listy, o które pani pyta.
Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że od dwóch tygodni toczy się publiczna debata o naszym zakazie, podczas gdy mało kto zwrócił uwagę na kolejne, wydawane od miesięcy czy lat przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy zakazy wjazdu wobec obywateli polskich: uczonych, działaczy społecznych, czy samorządowców, po tym, jak wypowiedzieli się krytycznie czy wulgarnie o polityce historycznej państwa ukraińskiego. Nie są to poglądy, które w polskim rządzie znajdują uznanie, czy jakkolwiek przystają do polityki polskiego rządu a mimo to ci ludzie są sankcjonowani przez stronę ukraińską. Oni również dowiedzieli się o zakazie wjazdu na granicy.
PAP: Jak długa jest lista objętych zakazem ze strony polskiej?
B.C.: Od tego, kto i na jakie terytorium nie wjedzie, wolałbym rozmowę na temat tego, dlaczego do tego musiało dojść. Mówimy tu o urzędnikach - przedstawicielach państwa ukraińskiego, a nie gazety, think tanku, uniwersytetu czy zespołu pieśni i tańca - podejmujących decyzje nie tylko godzące w odczucia Polaków, w tym negujące zbrodnię wołyńską, ale dopuszczających się gloryfikacji formacji ukraińskich kolaborujących z nazistowskimi Niemcami. Są to zatem postawy nie tyle antypolskie, co antyeuropejskie – będące zaprzeczeniem wszystkiego, za co wielu Ukraińców oddało życie i zdrowie podczas "rewolucji godności".
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ mrr/