W poniedziałek w lesie w okolicach tzw. cyplu nienadowskiego w pobliżu Nienadówki na Podkarpaciu rozpoczęło się przeszukiwanie terenu, gdzie mogą znajdować się masowe mogiły ofiar byłego obozu Trybunału Wojennego I Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej w Trzebusce. Pierwsi więźniowie zostali osadzeni w Trzebusce w połowie sierpnia 1944 r. Szacuje się, że w całym okresie funkcjonowania obozu, do listopada 1944 r., przetrzymywano tam co najmniej 1,7 tys. osób.
Poszukiwanie szczątków jeńców zostało wznowione przez IPN po tym, jak miejsce to wskazał Franciszek Bełz.
Jak powiedział PAP obecny na miejscu Bełz, w 1944 r. - kiedy obóz NKWD funkcjonował - miał 12 lat. „Mieszkaliśmy niedaleko tego lasu. I co jakiś czas, obok naszego domu przejeżdżał samochód, właśnie do tego lasu. Było to auto, coś takiego jak lublin, zawsze jechało wieczorem, a wracało późną nocą. Już wówczas mówiło się u nas, że sowieci wywożą skazańców z obozu w Trzebusce do lasu, do Nienadówki, w okolice tzw. cypla. Tu ich mordują i chowają” – dodał.
Świadek tamtych lat powiedział, że to miejsce jest wyjątkowe, niedaleko wypływa potok Świerkowiec, w okolicach są bagna i mało kto się tu zapuszczał.
Bełz mówił, że, jak każdy nastolatek, interesował się tym „co się we wsi mówiło”. Pewnego wieczoru, jak ponownie jechał samochód, pobiegł za nim w stronę lasu.
„Samochód jechał powoli, bo po jednej stronie były koleiny i w końcu wjechał w nią. W pewnym momencie się przechylił i otworzyły się tylne drzwi po tej stronie, po której ja byłem. Otworzyły się tylko z jednej strony, druga połowa drzwi była zamknięta. Zobaczyłem żołnierzy, którzy siedzieli po obu stronach paki, jednego, który siedział po tej otwartej stronie widziałem całego, a drugiego, który siedział po drugiej stronie, widziałem tylko jego kolana i broń. A w środku między nimi zobaczyłem osoby, które były powrzucane jedne na drugie, jak snopy słomy” - opowiadał.
Żołnierz zobaczył Bełzę i skierował w jego stronę broń, ale on uciekł w stronę pastwiska, która było niedaleko.
Jak przyznał Bełz, w domu, kiedy opowiedział, co zobaczył dostał naganę, jego rodzina bała się, że zostanie wywieziona na Sybir albo zostaną rozstrzelani, bo „sowieci chcieli tę zbrodnię ukryć”. „Później już więcej nigdy nie wychodziłem za tym samochodem, choć jeździł on regularnie, aż do późnej jesieni” – powiedział.
Według świadka tamtych wydarzeń, sowieci, żeby zamaskować doły, w których chowali skazańców z obozu, przenosili ziemię z innych miejsc. Dzięki temu nic nie było widać, ale - jak powiedział Bełz - jak weszło się na taką ziemię to ona „pływała”.
„Właśnie zapamiętałem, że to jest ten rejon, gdzie była ta ziemia. Mówił mi to też nasz sąsiad pan Ożóg, który też tu w pobliżu mieszkał i chodził po tej ziemi. On miał w pobliżu tych terenów działkę” – mówił.
Jak powiedział Bełz, ten rejon lasu był też specjalnie strzeżony przez enkawudzistów, którzy byli zakwaterowani w jednym z domów obok lasu.
„Zapamiętałem te działki, ten teren i dlatego je wskazałem. Jestem przekonany, że te groby są właśnie na tych górkach, wzdłuż tej drogi. Jestem święcie przekonany, że oni tutaj są” – powiedział.
Bełz nie krył żalu, że do tej pory na tym terenie nie były prowadzone poszukiwania. „Mam nadzieję, że na własne oczy zobaczę, że ta ekipa, która tutaj się zajęła poszukiwaniem, ich odnajdzie” – mówił.
Bełz przyznał, że sam próbował szukać i „wiercił w ziemi doły, aby odnaleźć szczątki”. „Bo ja wiedziałem, że oni są. Należy ich odnaleźć, bo im należy się godne upamiętnienie. To są setki osób, które tu spoczywają” – powiedział.
W Trzebusce funkcjonariusze Trybunału Wojennego i NKWD prowadzili śledztwa przeciwko więźniom, którzy następnie stawali przed sowieckim sądem wojennym, także funkcjonującym w obozie. Część osób została wywieziona w głąb ZSRS i umieszczona w łagrach, natomiast pozostali więźniowie byli przewożeni do lasów w okolicach Turzy i Nienadówki, gdzie funkcjonariusze NKWD mordowali ich przy użyciu broni palnej lub poprzez podcięcie gardła ostrym narzędziem. (PAP)
Autor: Wojciech Huk
huk/ pat/